Pożar na budowie białoruskiej elektrowni atomowej


To kolejna poważna awaria na budowanym przez Rosjan i za rosyjskie kredyty strategicznym obiekcie położonym w Ostrowcu — ok. 250 km od polskich granic.

Sprawę wykrył i zbadał lokalny aktywista Mikałaj Ułasiewicz. Do zdarzenia miało dojść 17 lutego w awaryjnej instalacji bezpieczeństwa reaktora w czasie operacji rozruchu próbnego urządzenia. Jak poinformował Ułasiewicz – całkowicie miała spłonąć stacja transformatorów. W efekcie całkowicie wyremontowano budynek i wymieniono spalone urządzenia. Aktywista poinformował o awarii dopiero teraz, gdyż niedawno znalazł naocznych świadków awarii, którzy potwierdzili wersję o pożarze. Tymczasem białoruskie Ministerstwo Spraw Nadzwyczajnych, któremu podlega służba pożarnicza, zaprzecza, że incydent miał miejsce. Jednak potem służba prasowa Białoruskiej Elektrowni Atomowej w swoim komunikacie poinformowała, że 17 lutego doszło do “krótkiego spięcia” kabla zasilającego na zewnątrz instalacji, co jednak nie wywołało pożaru.

Ułasiewicz już wcześniej poinformował o kilku awariach na terenie budowy, z których wszystkie zostały potwierdzone po fakcie przez dyrekcję budowy. Najważniejszą z nich było upuszczenie podczas montażu korpus reaktora. Dopiero gdy informacja została upubliczniona, rosyjski podwykonawca zobowiązał się do wymiany uszkodzonego urządzenia.

– Po tych głośnych zdarzeniach zaczęli mocno utajniać informacje (o incydentach – belsat.eu), tak by nie opuszczały one terenu budowy – podkreśla ekologiczny aktywista w rozmowie z Biełsatem.

Jego zdaniem ludzie boją się o tym mówić ze strachu i z przekonania, że nie będą mieli wpływu na bezpieczeństwo na budowie. Według Ułasiewicza nie ziściły się również nadzieje miejscowego społeczeństwa, że dzięki budowie pojawiają się miejsca pracy. Aktywista wzywa ludzi, by wzięli udział w dorocznym marszu „Szlak Czarnobylski” i zaprotestowali przeciwko budowie, która jego zdaniem nie ma ekonomicznego sensu.

Wczoraj Alaksandr Łukaszenka podczas swojego orędzia oburzał się, że dotychczas nie poinformowano go o tym, jak „elektrownia będzie wbudowana w gospodarkę kraju”. Przy tym już wiadomo, że nie ziszczą się plany sprzedaży energii elektrycznej na zachód. Najbardziej protestują Litwini – odległość elektrowni od Wilna wynosi jednie 50 km. Litewskie władze zapowiadają demontaż transgranicznych linii elektrycznych łączących litewskie i białoruskie systemy energetyczne. Z zakupu białoruskiego prądu zrezygnował też polski rząd.

Zdaniem ekspertów Białoruś nie potrzebuje takiej ilości dodatkowej energii elektrycznej. By zapełnić braki wystarczyłoby zmodernizować istniejące elektrownie. Na Białorusi tymczasem pojawiły się pomysły, żeby zbędną energię wykorzystać do „wykopywania bitcoinów”, do czego potrzebne są superkomputery zużywające dużą ilości energii.

W maju 2016 r. przypadek katastrofy budowlanej na budowie wykrył również Biełsat.

jb/belsat.eu

Aktualności