Bohater materiału pt. „Miał być szpiegiem w Polsce. Jak białoruskie służby werbowały bojownika DRL” zadzwonił z pogróżkami do autorki publikacji – Kaciaryny Andrejewej.
Historię 36-letniego mieszkańca okolic Łogojska Dzianisa Hłazkina, który walczył w Donbasie po stronie tzw. Donieckiej Republiki Ludowej, a potem wrócił na Białoruś, opublikowaliśmy na naszej stronie 3 stycznia.
Autorką materiału jest nasza koleżanka Kaciaryna Andrejewa, która od dawna zajmuje się dziennikarskimi dochodzeniami dotyczącymi udziału obywateli Białorusi w nielegalnych formacjach zbrojnych w Donbasie. Nagrała ona i spisała dziesiątki rozmów z bojownikami. Na ślad Hłazkowa wpadła w serwisach społecznościowych i zaproponowała mu, aby i on opowiedział jej swoją historię.
– Zazwyczaj znajduję tych ludzi w grupach tematycznych „VKontakte”. Przedstawiam się po prostu jako dziennikarka z Mińska. Sami bojownicy rzadko pytają, w jakiej redakcji pracuję – mówi Kaciaryna.
Tym razem z bohaterem swojego materiału skontaktowała się poprzez komunikator WhatsApp. Podczas prawie dwugodzinnej rozmowy nie tylko opowiedział on, jak walczył w Donbasie, ale przyznał się też, że po powrocie do kraju zgodził się zostać agentem białoruskich służb. Przysłał dziennikarce nawet skany stron swojego paszportu z pieczątkami potwierdzającymi, że przekraczał granicę Rosji i kontrolowanej przez prorosyjskich separatystów części Donbasu.
12 stycznia, dziewiątego dnia po publikacji materiału na stronie belsat.eu. Hłazkin zadzwonił na numer telefonu komórkowego Kaciaryny, grożąc dziennikarce.
– Zmieniaj miejsce zamieszkania! Nie ja jeden mam ochotę skręcić ci kark – przytacza jego słowa Andrejewa.
Hłazkin twierdził, że informacje zawarte w materiale są nieprawdziwe. Nie był jednak w stanie powiedzieć, które konkretnie. Zamiast tego nazwał dziennikarkę „sprzedajną” i zagroził, że „będzie miała kłopoty”.
– Bezpośrednią groźbę od bojownika usłyszałam po raz pierwszy w ciągu pracy nad tematem. Ale myślę, że do podobnych napaści trzeba podchodzić spokojnie. „Kto grozi, ten nie zrobi” – to znana zasada – mówi nam Kaciaryna. – Trzeba też zrozumieć: bojownicy są pod obserwacją, dlatego wolą mieć poprawne stosunki ze służbami, pozostając na wolności.
Prawnicy niezależnego Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ), którzy zapoznali się ze sprawą przypominają, że obowiązek zapewnienia ochrony dziennikarzowi spoczywa na państwie.
– Jeżeli dziennikarz dostaje pogróżki i istnieje prawdopodobieństwo, że mogą one zostać wcielone w życie, to ma pełne prawo poinformować o tym kompetentne organy. A one muszą stanąć w jego obronie, bo wolność wypowiedzi jest chroniona przez prawo – mówi prawnik BAŻ Aleh Ahiejeu.
Ostrzegł on jednak przed możliwą na Białorusi sytuacją, że kiedy dziennikarz Biełsatu zgłosi sprawę na milicję, to zamiast pomocy może otrzymać protokół o naruszeniu prawa – za „nielegalne rozpowszechnianie informacji medialnych”.
Jeżeli chodzi o zasady zachowania bezpieczeństwa osobistego, to prawnik radzi: zachowanie ostrożności na ulicy oraz przy wchodzeniu i wychodzeniu z domu. Należy też zwracać uwagę na podejrzane osoby, które mogą znajdować się w pobliżu. Nie wolno pozostawiać w otwartych źródłach informacji o miejscu swojego pobytu. Trzeba za to utrzymywać stały kontakt z bliskimi i redakcją.
– Redakcja Biełsatu jest bardzo zaniepokojona sytuacją z groźbami pod adresem dziennikarki. Oczywiście, kiedy dziennikarze prowadzą śledztwo, to zawsze istnieje ryzyko otrzymywania pogróżek. Ale to nie oznacza, że takie groźby można uważać za coś normalnego, a nawet zrozumiałego – podkreśla redaktor strony belsat.eu Wolha Jarochina – Oczywiście wspieramy Kaciarynę i będziemy czuwać nad tą przykrą sprawą. Mamy nadzieję, ze żadne groźby nie powstrzymają dziennikarzy od kontynuowania prowadzonych przez nich śledztw.
cez/belsat.eu