Defilada na Placu Czerwonym zaskoczyła jedynie nowym kabrioletem FOTO WIDEO


Na defiladzie rosyjska armia pokazała głównie to, czym chwali się od kilku lat. Co doskonale pokazuje, że modernizacja rosyjskich sił zbrojnych spowolniła.

Defilada na Placu Czerwonym w Moskwie z okazji obchodzonego w Rosji hucznie dnia zwycięstwa zwykle była okazją do prezentacji nowego uzbrojenia. Władimir Putin przywrócił w ten sposób tradycję z czasów ZSRS. W tym roku było jednak wyjątkowo skromnie. Właściwie na Placu Czerwonym pokazano to, co już było znane w poprzednich latach. Zresztą od czasu wielkiej defilady w 2015 r.rosyjski przemysł obronny nie zaskakiwał specjalnie nowymi rodzajami uzbrojenia. Wtedy pokazał m.in. najnowszy czołg T-14 Armata, czy transportery Kurganiec i Bumerang. Dzisiaj największą nowością był wielki kabriolet Aurus Senat, oparty na konstrukcji serii luksusowych limuzyn Korteż, którymi jeździ od niedawna Putin. Aurus zastąpił dotąd używany na defiladach posowiecki Ził 41041AMG. Kabrioletem tradycyjnie pojechał minister obrony Siergiej Szojgu oddając honory prezydentowi i żołnierzom.

Makieta Armaty

Po premierowej defiladzie w 2015 r. eksperci oceniali, że prezentowany czołg T-14 Armata był pospiesznie przygotowany. Tylko po to, żeby wziąć udział w pokazowym przejeździe przez centrum Moskwy i niektóre jego elementy były zwykłymi atrapami. Nawet jeśli tak nie było, po czterech latach Armata wciąż jest dopracowywana i testowana. I wbrew zapowiedziom samego Władimira Putina sprzed kilku lat, nadal nie ruszyła masowa produkcja T-14, ani nowych transporterów typu Bumerang. W ubiegłym roku Jurij Borysow, wicepremier odpowiedzialny za przemysł obronny, powiedział, że armia nie będzie kupować większych ilości czołgów Armata i Bumerangów ze względu na ich wysoki koszt.

I rzeczywiście, zgodnie z planami modernizacyjnymi siły zbrojne modernizować będą czołgi i bojowe wozy sowieckich konstrukcji. Rosyjska armia będzie nadal polegać na modernizowanych do standardu T-72B3M, czy dozbrajanych w systemy przeciwpancerne Kornet BTR-ach, BMP-2, czy BMD. Na dzisiejszej defiladzie T-72 w najnowszej wersji T-72B3 pojedzie jako ostatni z czołgów. Ta, pochodząca z czasów Breżniewa konstrukcja będzie jeszcze przez długie lata fundamentem rosyjskich jednostek pancernych. Podobnie zresztą w lotnictwie. Prezentowana dziś nad Moskwą rodzina myśliwców i bombowców Suchoja (Su-30, Su-34, Su-35) to nadal konstrukcje pochodne starego Su-27.

– Pokazane na defiladzie nowe rodzaje uzbrojenia są rewolucyjne dla Rosji, ale wymagają jeszcze długich lat dopracowywania, tymczasem głębokie modernizacje sowieckiego sprzętu są łatwiejsze, tańsze i to na razie wszystko, na co stać rosyjską zbrojeniówkę – tłumaczy Aleksander Golc, rosyjski ekspert wojskowy.

Nowy T-14 Armata kosztuje 4 mln. dolarów, tymczasem zmodernizowany T-72 połowę mniej. Podobnie z innymi rodzajami uzbrojenia. Bo w rosyjskim ministerstwie obrony księgowi mają coraz więcej do powiedzenia, a oszczędności będą w najbliższych latach kluczowym hasłem.

Dywizje na papierze

Szwedzki instytut SIPRI monitorujący zbrojenia na świecie w opublikowanym niedawno raporcie o wydatkach obronnych za 2018 r. zauważył spadek Rosji. Zdaniem SIPRI Rosja wydała na zbrojenia w ubiegłym roku 61,4 mld. USD. Czyli o 3,5 proc. mniej niż rok wcześniej. I tym samym wypadła z pierwszej piątki najwięcej inwestujących w armię państw świata. Znalazła się na szóstym miejscu, za Francją.

– Rosja od 2010, a potem od 2014 r. realizowała wiele gigantycznych projektów modernizacyjnych armii i niektóre z nich się zakończyły, bo np. nasycenie nową techniką osiągnęło zadowalający poziom – tłumaczy Aleksander Golc i dodaje – Cięcia wydatków są jednak związane z osłabieniem gospodarki i planowanym wzrostem wydatków socjalnych.

Struktura rosyjskiego budżetu obronnego jest tajna, więc trudno ocenić jak bardzo cięcia wpłynęły na nowe zakupy, a jak na wydatki na utrzymanie armii. Wiadomo jednak, że cięcia w budżecie obronnym wpływają nie tylko na hamowanie nowych zakupów. Np. marynarka wojenna zdecydowała się porzucić plany modernizacji lotniskowca Kuzniecow, czy atomowych krążowników klasy Kirow. Duże okręty oceaniczne pójdą na żyletki. Zamiast tego rosyjska flota będzie inwestować w tańsze, mniejsze jednostki o dużej sile ognia. Cięcia dotykają również samej struktury sił zbrojnych.

Czołgi T-14 Armata.
Zdj. Forum/ Valery Sharifulin/TASS

W grudniu ubiegłego roku na kolegium ministerstwa obrony z udziałem Władimira Putina, minister Siergiej Szojgu roztaczał wizje wzmacniającej się rosyjskiej armii. Gotowej do przeciwstawienia się USA w Europie. Szojgu straszył rosnącymi możliwościami przerzutu wojsk amerykańskich, oraz amerykańską dywizją pancerną w Polsce. Jednocześnie zapewniał, że w 2018 r. Rosjanie sformułowali 10 nowych brygad i dywizji, a w obecnym roku powstanie kolejnych 11. W sumie w ciągu ostatnich pięciu lat powstało 40 takich zgrupowań. Na papierze. Bo faktycznie stan liczebny rosyjskiej armii nie rośnie, a maleje.

Niedawno szef sztabu Walerij Gierasimow chwalił się, że ma 384 tys. żołnierzy kontraktowych. Tyle, że o takiej samej liczbie mówił Szojgu…dwa lata temu. Dane te oznaczają, że rosyjskiej siły zbrojne mają problemy z płynnością wymiany kadr. A przede wszystkim z szeregowymi. Wiele dywizji i brygad istnieje po prostu tylko w dokumentach. Formalnie są dowódcy, oficerowie, ale nie ma żołnierzy. Ambitne plany budowy supernowoczesnej armii przyszłości mogą być wyhamowane. Kreml jednak nie jest w stanie porzucić planów ścigania USA w militarnej potędze. Tymczasem Amerykanie ogłosili, że zwiększą wydatki obronne i stan liczebny armii. Rosyjskie dowództwo nie jest w stanie nadrobić dystansu do USA, dlatego zapewne postawi na jakiś wariant ekonomiczny rozwoju armii. Podparty wzmożoną propagandą i prężeniem muskułów. Dzisiejsza defilada jest jednym z jego elementów.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności