„Czas kompromisu minął”. Złamany strajk, zwolnienia i rosyjscy dziennikarze w Białoruskiej Telewizji


Strajk w białoruskiej Państwowej Kompanii Radiowo-Telewizyjnej (BT) został zahamowany przez masowe zwolnienia. Pracę na świeżo zwolnionych stanowiskach zaproponowano gościom z rosyjskich mediów i bardzo młodym Białorusinom, gotowym do pracy w telewizji na każdych warunkach. Rozmawialiśmy z ludźmi, którzy już odeszli lub planują odejść z BT. Opowiedzieli nam, jak zakończył się ich protest i kto teraz pracuje w telewizji państwowej.

Biełteleradyjokampanija (BT) to struktura państwowa, w skład której wchodzą: kanał narodowy Biełaruś-1, sportowo-rozrywkowy – Biełaruś-2, kulturalny – Biełaruś-3, regionalny – Biełaruś-4, sportowy – Biełaruś-5, międzynarodowy – Biełaruś 24, NTV-Biełaruś, a także kilka stacji radiowych.

Sumienie nie pozwala pracować

Według byłych pracowników, około 250 osób zajmuje się w BT serwisami informacyjnymi, wszyscy pracują dla Telewizyjnej Agencji Informacyjnej (ATN). Firma zatrudnia w sumie ponad dwa tysiące pracowników.

– Wielu pracowników telewizji, w tym ja, przed upadkiem, zanim doszło do tego okrucieństwa, pewnie myślało: „Robię program o religii, robię program o dzieciach, robię program muzyczny, nie zajmuję się polityką. Polityką zajmują się serwisy informacyjne – mówi były reżyser BT, Wiaczasłau Łamanosau.

Uważa on, że nawet ci, którzy nie poparli strajku, zrezygnowali z telewizji, „ponieważ ich sumienie nie pozwala im pracować w firmie, która miesza ludzi z błotem”. Później również najbardziej aktywni strajkujący zostali zmuszeni do odejścia.

Wszyscy nasi rozmówcy twierdzą, że w obecnych warunkach nie są gotowi na powrót do struktur państwowych. Szybko ich wymieniono. Przynajmniej tak mówią urzędnicy. „Młodzi bez kręgosłupa moralnego”, jak nazywa ich Łamanosau, zostali zatrudnieni, aby zastąpić tych, którzy odeszli z pracy w BT.

– Przez to, że odchodzą profesjonaliści, poziom telewizji spadnie jeszcze bardziej. Ci, którzy zostali teraz zatrudnieni, nie mają żadnych zasad.

Jedna z pracownic, Hanna (imię zmieniono na prośbę rozmówcy „dlatego, że będę musiała jeszcze tam wchodzić i wychodzić” – przyp. red.) jest pewna:

– Nie da się ich wszystkich zastąpić. Teraz zrobią wszystko, by nie zawieszać transmisji i pokazać, że dalej się ukazuje. Bo ludzie oglądają telewizję. A oni chcą pokazać nam, że nie ma ludzi niezastąpionych. I co bardzo ważne, pokazują też tym, którzy zostali, że nie ma ludzi niezastąpionych. A ja mam pytanie: Czy da się zastąpić sumienie?”.

21 sierpnia białoruskie przywódca Alaksandr Łukaszenka oświadczył, że obecnie w BT pracują rosyjscy dziennikarze.

– Tak czy inaczej, powinniście zrozumieć, że na was nikt nie czeka, konkurencja jest duża. Poprosiłem Rosjan: dajcie nam 2-3 grupy dziennikarzy na wszelki wypadek. To jest 6 lub 9 osób z najbardziej profesjonalnej telewizji. A nasi młodzi ludzie niech zobaczą, jak oni pracują. Słuchajcie, te 2 lub 3 grupy jeszcze nie przybyły, a połowa z tych, którzy strajkowali wraca do BT. Dziś mówię: dobrze, weźmiemy was z powrotem. Kto opuści nas jutro, nie będzie powtórnie przyjęty.

Jedna z grup rosyjskich dziennikarzy pojawiła się nawet na pierwszym kanale. Alena Martynouskaja, dyrektor kanału telewizyjnego Biełaruś-3, podczas strajku powiedziała dziennikarzom, że rosyjscy pracownicy przylecieli dwoma samolotami. Jest pewna, że ci ludzie „wykonują nasze [protestujących] funkcje za bardzo dużą sumę”.

Nasi rozmówcy również są pewni, że Rosjanie otrzymują wielokrotnie wyższe wynagrodzenie niż najbardziej doświadczeni białoruscy pracownicy. Wizażystka Lubou Kniha usłyszała gdzieś informację o miesięcznym wynagrodzeniu dla nowych dziennikarzy w wysokości 150 tysięcy rubli rosyjskich (2203 USD).

Hanna mówi, że najlepszy białoruski monter wideo otrzymywał 2500 białoruskich rubli (936 dolarów), a zaproszony Rosjanin – 5000 (1872 dolarów).

– BT rozpoczęła teraz proces budowania własnych portfeli na cudzej szkodzie – uważa dziennikarka.

Jednocześnie Łukaszenka zapewnia, że państwo nie będzie płacić zaproszonym prezenterom telewizyjnym, mówiąc, że pieniędzy na ten cel będzie on szukał u swoich przyjaciół:

– Wcale nie płacimy Rosjanom. Słuchajcie, naprawdę myślicie, że nie znajdę w Rosji przyjaciół, którzy wsparliby tych 6 czy 9 ludzi? Więc nie mówcie o samolotach, które przerzucają do nas Rosjan i tak dalej. Nie potrzebujemy tego. Oczywistym jest kto tutaj mąci wodę.

Alaksandr Łukaszenka powiedział, że zna dziennikarzy, którzy tu przyjechali, i są oni z „normalnej” telewizji. Nie zdradzono z jakiej dokładnie. W BT chodzą słuchy, że rosyjscy dziennikarze telewizyjni zostali przywiezieni z Russia Today, WGTRK i NTV.

WGTRK i agencja prasowa Rossija Siegodnia twierdzą, że ich pracownicy nie zostali wysłani na Białoruś. Redaktor naczelna Russia Today Margarita Simonian również zaprzeczyła tej informacji:

– Żaden pracownik RT nie pracuje w białoruskiej telewizji. Ale jeśli trzeba, to jesteśmy na to gotowi. Wystarczy uprzejmie poprosić.

Żaden z naszych rozmówców nie poznał jeszcze nowych pracowników z rosyjskich mediów. Ale jest wiele plotek na ich temat. Reżyser Wiaczasłau Łamanosau mówi, że wie o sześciu Rosjanach, którzy pracują w mobilnej stacji telewizyjnej. Będą gotowi do zawieszenia emisji, „jeżeli pracownicy rozpoczną w studiu sabotaż”.

Hanna mówi, że rosyjscy „technicy” już pracują w firmie na rzecz Łukaszenki, ponieważ „dział inżynierów wideo ATN praktycznie w całości odszedł, to oświetleniowcy”. […] A tych dziennikarzy nikt nie widział na oczy”. Według Hanny tylko jedna osoba pochodząca z Rosji, Konstantin Prydybajło, jest znana BT.

– Pracował dla nas, potem wyjechał do Petersburga, potem był w Russia Today, wszyscy bardzo przeżywaliśmy, że przepadł. A teraz ten człowiek pojawił się nawet w „Klubie Redaktorów” (program telewizyjny. – przyp.red.)”.

Jeśli wcześniej pokazaliby prawdę…

Wiaczasłau Łamanosau jest jednym z niewielu pracowników, którzy nie bali się opowiedzieć jawnie, pod swoim nazwiskiem, o tym, co się stało. Reżyser BT z 24-letnim doświadczeniem zabrał już swoje dokumenty z firmy. Jest pewien, że „punktem przełomowym” sytuacji w kraju był dzień głosowania, 9 sierpnia, kiedy to „próbowano oszukiwać na wszelkie możliwe sposoby i nie dopuszczano ludzi do wyborów”. Brat Wiaczasłaua stał przez pięć godzin w kolejce przed ambasadą w Moskwie, gdzie wiele osób, które chciały głosować, nie zdążyło tego zrobić. Sam były pracownik BT w lokalu wyborczym otrzymał kartę do głosowania z kropką obok nazwiska Alaksandra Łukaszenki. Wymienił formularz.

Wieczorem Białorusini dowiedzieli się o wstępnym wyniku: według CKW ponad 80% głosów otrzymał niezmienny przywódca. Tego wieczoru na Białorusi rozpoczęły się protesty, brutalnie rozpędzone przez funkcjonariuszy organów ścigania.

Wiaczasłau Łamanosau początkowo nie wychodził na protesty. Powiedział, że chciałby, ale żona nie chciała go wpuścić, dosłownie obejmowała jego kolana i prosiła, żeby został. 11 sierpnia, w dniu najcięższej konfrontacji na ulicach Mińska, wyszedł jednak na ulicę. Jadąc w interesach na rowerze obok zgrupowań OMONu, gdy dostał telefon z pracy i zatrzymał się, żeby odbierać.

– Najwyraźniej [milicjanci] pomyśleli, że jestem koordynatorem. To znaczy, zdaję raport o swojej lokalizacji. Poprosili mnie, żebym pokazał telefon. Jednym z pierwszych zdjęć, jakie miałem, był biuletyn z zaznaczonym nazwiskiem Cichanouskiej. Zaczęli szukać dalej, zobaczyli kilka zdjęć z mityngów.

Potem funkcjonariusze sprawdzili komunikatory Wiaczasława. Tam znaleźli korespondencję z jego bratem, w której Łomonosow nazywa pracowników ambasady draniami, którzy nie pozwalają Białorusinom w Moskwie głosować przeciwko Łukaszence. Po tym Wiaczasłau został zatrzymany.

– Powiedziałem im, że z nimi pracuję. Robię programy o milicji. Znam generała Karajewa. Filmowałem go na tydzień przed tym jak został mianowany ministrem spraw wewnętrznych. Znam kilku wysokich rangą urzędników. Ale to mnie nie uratowało.

Łamanosau, wtedy jeszcze reżyser BT, a także tysiące jego rodaków, został pobity w milicyjnym busie. Przy wejściu do komisariatu przeszedł “ścieżkę zdrowia” – szpaler funkcjonariuszy bił zatrzymanych pałkami.

– Przywieziono nas na komisariat, pozostawiono na sali sportowej. […] 80 osób na kolanach w pozycji żółwia, głową do podłogi klęczało godzinami, a funkcjonariusze od czasu do czasu przechodzili obok nich, kopali i bili pałkami.

A potem była cela dla dwojga, w której było dziewięć osób. I pół litra wody na całą noc. Ale zdawało się, że wzmianka o wysokich urzędnikach w chwili aresztowania zaczęła działać. Następnego dnia Wiaczasłau okazał się jednym z dziesięciu „szczęśliwych”, którzy nie zostali wysłani do aresztu. Zwolniono ich 22 godziny po aresztowaniu. Rower dyrektora pozostał u jednego z milicjantów.

Po powrocie do domu, Łamanosau zadzwonił do pracy, powiedział, że „robi sobie przerwę” i pojechał na daczę pod Witebskiem. Dowiedział się tam o strajku w BT i przyłączył się do niego. Po 24 latach pracy w państwowej telewizji, zdał sobie sprawę:

– Gdyby kiedyś BT pokazała prawdę o prawdziwym życiu w kraju, być może to wszystko nie miałoby miejsca. Nie byłoby żadnych fałszerstw. Nie byłoby represji, nie byłoby zabijania.

„Jeśli masz inne poglądy, nie powinieneś pracować w mediach państwowych”

17 sierpnia rozpoczął się strajk pracowników białoruskich mediów. Jednymi z pierwszych, którzy go ogłosili, byli kamerzyści. Napisali apel do władz republiki, żądając „przeprowadzenia nowych wyborów zamiast tych sfałszowanych, zaprzestania rozlewu krwi i przemocy wobec ludności cywilnej, uwolnienia wszystkich więźniów politycznych i osób zatrzymanych na pokojowych protestach, a także zniesienia cenzury w kanałach państwowych”. Później inni strajkujący również podpisali te żądania.

Oburzonych pracowników BT odwiedziła przewodnicząca Rady Republiki (senatu) Natalla Kaczanowa i rzeczniczka prasowa prezydenta Natalla Ejsmant, czyli żona szefa BT Iwana Ejsmanta.

Wizażystka Lubou Kniha, która przebywa teraz na urlopie i planuje po nim odejść mówi:

– Natalla Esjmant mówiła o jakichś teoriach spiskowych, że wszyscy chcą zaatakować Białoruś, ze wszystkich stron Białorusi grożą inne państwa. Ale Iwan Ejsmant wydawał mi się w jakiś sposób bardziej zrównoważony. Obiecał pokazać, co się dzieje w areszcie na Akreścina, pokazać prawdę. […] Następnego dnia nie dotrzymał swojej obietnicy, wyszły takie same wiadomości jak zwykle, zupełnie nie związane z rzeczywistością.

Hanna, pracownik telewizji, mówi, że na spotkaniu z urzędnikami przekonywano pracowników BT: „Jeśli macie inne poglądy, nie powinniście pracować w mediach państwowych”.

– Kaczanowa powiedziała, że każdego można zastąpić. Można zastąpić piszących, choć zajmie to trochę czasu. Ale nie da się zamienić techników. Są to najlepsi specjaliści w kraju. […] Nawet jeśli odeszliby wszyscy autorzy, to by nic nie zmieniło. […] Ale kiedy odchodzą technicy, wtedy ten protest ma sens.

Teraz Hanna nie widzi dla siebie miejsca w telewizji, gdzie pracowała przez ponad dziesięć lat:

– Propaganda kiedyś była łagodniejsza. Wiadomości były lepszej jakości. […] Oczywiście, były stronnicze. Ale każde medium ma właściciela.

Przykład propagandy w BT. Wizytę Maryi Kalesnikawej w Homlu przedstawiono tak, jakby tłum to na nią krzyczał “Hańba!”

Dziennikarka jest pewna, że „czas na kompromis minął”. ponieważ to, co się stało 9 sierpnia było przesadą:

– Nawet my, ludzie, którzy nie pracują w serwisach informacyjnych, rozumiemy, że informacje są najważniejszym, co powinni w tej sytuacji dostawać ludzie. A kiedy te informacje nie są dostępne, nie są wystarczające, są podane w sposób zniekształcony, co mamy zrobić? Trzeba starać się być wysłuchanym.

„Nasz bunt zdusili w zarodku”

Hanna mówi, że kiedy pracownicy BT zaczęli być nękani i grożono im utratą miejsca pracy „pokazaliśmy naszym protestem, że można się przeciwstawić. […] jakoś zainspirowaliśmy ludzi” To prawda, że nie wszyscy, którzy uczestniczyli w strajku odeszli. Dziennikarka jest pewna:

– Nasz bunt został zduszony w zarodku przez zwolnienia na postrach. Dużo ludzi tam wróciło. […] W tej chwili każdy, kto zostaje w telewizji, popiera tę władzę, ich sumienie nie może być czyste”.

Reżyser Wiaczasłau Łamanosau mówi, że strajkujący pracownicy BT zostali wezwani do kierownictwa w grupach, aby „wywierać na nich presję, szantażować i naciskać na nich.

– Powoli, krok po kroku i niektórzy ludzie zaczęli się łamać. To są artyści, ludzie nieprzygotowani, a ta represyjna machina jest udoskonalana od lat, ma doświadczenie pokoleń.

Pracownik BT Wolha (imię zmieniono na prośbę rozmówcy. – przyp. red.) mówi, że nie chce być „propagandystką”. Po 10 latach pracy odejdzie:

– To jedyna okazja, aby przywrócić swoje dobre imię przed ludźmi.

Jednak zaledwie tydzień temu dziennikarka stała z plakatem na zewnątrz budynku BT w nadziei na zmiany. Zapewnia, że wiele osób nie może rzucić pracy, ponieważ wychowują samotnie dzieci, mają duże kredyty lub leczą się na poważne choroby. Mówi również, że nastawienie Białorusinów do BT przejawia się protestem.

– Pozostało tam wielu życzliwych ludzi, którzy nadal pracują. Oni też bardzo cierpią, wszystko rozumieją, ale nie mają się gdzie podziać. […] Nie należy mówić, że każdy, kto jeszcze tam jest, to zły człowiek. […] Ktoś napisał motywujący horoskop: „Nie poddawaj się! Nie przestawaj wykonywać swojej pracy! Razem się uda!” Tam wciąż są ludzie”.

Jednocześnie Wolha jest pewna, że Białorusini „podłamali się” po przeżyciach przemocy ze strony funkcjonariuszy organów ścigania:

– Wszyscy jesteśmy teraz trochę chorzy. […] Wszyscy się boimy. […] Straszne nie jest to, że cię śledzą. Straszne jest to, że idziesz ulicą i zatrzymuje się niebieski busik. Nie ważne, czy jesteś „złym agitatorem-propagandytą”. Zatrzymają się i cię skopią”.

Ale dziennikarka jest pewna, że ludzie nadal wierzą w nadchodzące zmiany, nawet jeśli droga do nich się przeciąga. Ludzie wciąż wychodzą na ulice, protestują nie wychodząc ze swoich domów: o 22:00 zapalają latarki w mieszkaniach, krzyczą przez okna: „Żywie Biełaruś” i włączają piosenkę „Pieriemien!”

Lubou Kniha zapewnia:

– Ludzie zaczęli się jednoczyć. Jest to zauważalne nie tylko w społeczeństwie, ale i w mediach, to bardzo przyjemne. W czasie strajku niezależny kanał Biełsat przesłał nam bukiet róż. To był bardzo miły gest. I wielu ludzi zaczęło zmieniać swoje nastawienie, patrzeć inaczej, bo przedtem było kategoryczne: „To jest opozycja, a to nie opozycja”. Teraz wielu ludzi przejrzało na oczy.

Wiadomości
Nowy etap walki z mediami: MSZ w Mińsku masowo pozbawia akredytacji zagranicznych korespondentów
2020.08.29 11:17

Arina Taraniuk, vot-tak.tv; ksz,pj/belsat.eu

Aktualności