Szczęki zaciskają się. Z jednej strony Moskwa odmówiła Mińskowi odroczenia spłaty kredytu za budowę Białoruskiej Elektrowni Jądrowej. Z drugiej, państwa bałtyckie są bliskie zgody, by zablokować sprzedaż prądu z elektrowni do Unii Europejskiej.
Myśląc perspektywicznie, Alaksandr Łukaszenka dał zgodę na budowę Białoruskiej Elektrowni Jądrowej, by uniezależnić się energetycznie od gazu. Planował zaoszczędzić na kupnie gazu (obecnie 95 proc. białoruskiego prądu powstaje ze spalania rosyjskiego gazu), a nadmiar energii bez problemu sprzedać sąsiadom.
Teraz widać, że chytry plan Łukaszenki nie wypalił we wszystkich punktach.
Litwa od samego początku była przeciwna. Zwłaszcza, że elektrownia powstaje w przygranicznym Ostrowcu, 50 kilometrów od Wilna. Litwini przyjęli nawet specjalną ustawę, w której nazwali Białoruską Elektrownię Jądrową zagrożeniem dla ich bezpieczeństwa narodowego.
A teraz litewski minister energetyki Žygimantas Vaičiūnas informuje, że razem z łotewskimi i estońskimi partnerami Wilno wypracowało podstawy do “stworzenia planu zapobieżenia importowy do państw bałtyckich energii z Białorusi”.
Do tej pory Łotwa była słabym ogniwem, zainteresowanym “atomowym” prądem z Ostrowca, a Estonia także nie wykluczała kupna. Ale teraz wszystkie trzy państwa bałtyckie, podobno, połączyły siły. 7 lutego potwierdzili to szefowie ich rządów.
Bałtycki bojkot to nie jedyny problem. W tym tygodniu Moskwa odmówiła złagodzenia warunków spłaty kredytu za budowę elektrowni. Białorusi nie udało się odroczyć początku spłaty, przedłużyć okresu spłacania i zmniejszyć rat. W związku z opóźnieniami na budowie, z takimi postulatami wystąpił białoruski wicepremier Dzmitry Kruty.
– Jednoczesne przedłużanie okresu korzystania z kredytu i pomniejszanie oprocentowania jest niezgodne z teorią bankowości. Dlatego rekompensaty należy szukać na innym poziomie – 11 lutego powiedział rosyjski wiceminister finansów Siergiej Storczak.
Wiadomo, że Moskwa czeka na ustępstwa Mińska na płaszczyźnie “pogłębionej integracji”. Ale Łukaszenka uparł się, że “nie odda suwerenności za beczkę ropy”. I jeszcze zarzuca rosyjskim partnerom szantaż energetyczny.
Upór w obronie niezależności jest oczywiście dobry. Ale wyciąganie przy tym ręki po rosyjską jałmużnę jest tu nielogiczne. I byłoby dziwnym, gdyby odmawiający ropy Kreml dał Białorusi niższe raty kredytu. Przeciwnie, Rosja ma teraz szansę jeszcze mocniej omotać swawolnego sojusznika finansowymi pętami.
Pora teraz ocenić mądrość i zapobiegliwość białoruskich władz. Łukaszenka ze swoją elektrownią chciał jak najlepiej, a wyszło jak zawsze.
A przecież Białoruś nie musiała wybierać Rosatomu. Swoje oferty składały też francusko-niemiecka Areva i amerykańsko-japońska spółka Westinghouse-Toshiba. Postawiono jednak na rosyjskich “braci”, którzy obiecali zamontować nowy model reaktorów. Pytanie czy dobry?
Postępującą degradację technologiczną Rosji widać gołym okiem. Białorusi tylko drugiego Czarnobyla brakowało.
Z Rosją będzie też trzeba rozwiązywać problem kupna paliwa do reaktora i przetwarzania odpadów radioaktywnych. I nie ma gwarancji, że przy kolejnym sporze Moskwa nie użyje tych argumentów. Wystarczy spojrzeć, jak nieustępliwa jest w sprawie kredytu. Przy czym nadzieje, że kredyt będzie spłacany dzięki eksportowi energii na Zachód, topnieją wobec zdecydowanej pozycji Wilna.
Już wcześniej Rosja odcięła środki na refinansowanie zaciągniętych przez Białoruś pożyczek. A to oznacza, że trzeba będzie sięgnąć głębiej do kieszeni i może nawet zapłacić za elektrownią z rezerwy finansowej. Konieczność spłacania z procentem 10 miliardów dolarów tylko bardziej zaciska pętlę na gardle Białorusi.
Po drodze okazało się, że białoruski rząd nie ma planu, jak wykorzystać masę dodatkowej energii wewnątrz państwa. Teraz na gwałt zastanawia się, co tu jeszcze zelektryfikować. A przecież to także kosztuje. Tak samo, jak budowa nowych linii energetycznych. I na koniec, za parędziesiąt lat trzeba będzie wydać gigantyczną sumę na utylizację elektrowni po zakończeniu jej eksploatacji.
Poważnym problemem są też bardzo i na długo zepsute stosunki z Litwą. W rewanżu Wilno blokuje podpisanie przez Białoruś priorytetów partnerstwa z Unią Europejską, co utrudnia nawiązanie jej stosunków z Europą. Pełna klapa na wszystkich scenach.
Najśmieszniejsze jest to, że zużycie rosyjskiego gazu można było ograniczyć bez atomu. Wystarczyłoby, gdyby w tłustych latach sprzedaży ropopochodnych, Białoruś zaczęła strukturalną przebudowę swojej gospodarki. Oszczędności przyniosłoby dobicie nieefektywnych potworów socjalistycznego przemysłu, pożerających ogromne ilości rosyjskiego gazu.
Ale Łukaszenka planował ekstensywnie, w duchu sowieckiej ekonomiki. I dziś wpadł w atomowy potrzask.
Alaksandr Kłaskouski, białoruski analityk polityczny na belsat.eu
Redakcja może nie podzielać opinii autora.