20 kilometrów tułaczki do granicy z trzyletnią córeczką. Relacja dziennikarki Biełsatu


“Kiedy dotarliśmy na ukraińsko-polskie przejście graniczne, kolejka miała już ponad 20 kilometrów długości. W ciągu kilku godzin stania w kolejce zdałam sobie sprawę, że z dzieckiem, które spędziło już dwa dni w samochodzie, nie wytrzymamy długiego oczekiwania”. Dramatyczna relacja naszej dziennikarki, która musiała uciekać, dzieląc los tysięcy uchodźców z Ukrainy.

Zdj. mhm/belsat.eu

Decyzja o podjęciu tego kroku była trudna i napawała mnie strachem, ale pojawiła się informacja, że mężczyzn nie przepuszczano tak chętnie, jak dzieci i kobiety z dziećmi. Spakowaliśmy się więc, zabrałam niezbędne rzeczy i córkę, i ruszyłyśmy w drogę. Pokonanie 20 kilometrów w ciągu jednego dnia z trzyletnim dzieckiem było nie lada wyzwaniem.

Wyruszyłyśmy rano i spędziłyśmy cały dzień, idąc wzdłuż kolejki aut. Samochody z ludźmi w różnym wieku, z dziećmi, psami i kotami… Każdy, kto utknął w korku, opowiadał praktycznie taką samą historię – trzeba było porzucić dobytek i spakować najpotrzebniejsze rzeczy.

Zdj. mhm/belsat.eu

«Dość prosty cel: przebierać nogami»

Po kilku godzinach chodzenia rozpacz zniknęła, bo pojawił się dość prosty cel: przebierać nogami. Czasami moja córka szła sama, ale najczęściej niosłam ją na rękach. Bardzo przyjemnie było zobaczyć, jaką pomoc miejscowa ludność zorganizowała dla uchodźców.

Sprzedawczyni w sklepie od razu po akcencie poznała, że jestem z Białorusi i bałam się, że będzie krzyczeć i winić mnie za to, że z białoruskiej granicy na Ukrainę wjeżdżają rosyjskie czołgi. Ale tak się nie stało. Nalała mi darmowej herbaty, pozwoliła naładować telefon i pokazała, gdzie mogę umyć butelkę do mleka. Bardzo miła kobieta, jestem jej wdzięczna za wyrozumiałość.

Kiedy zatrzymałyśmy się przed sklepem, podszedł do nas mężczyzna i zaproponował podwiezienie. Bardzo żałował, że może nas podwieźć tylko dwa kilometry, bo dalej nie było wolno mu jechać, ale nawet tak niewielka odległość samochodem była dla nas prawdziwym darem losu.

Fotoreportaż
Cztery poruszające historie z polsko-ukraińskiej granicy ZDJĘCIA
2022.02.26 11:28

Razem z nami do jego busa wsiedli ludzie z Anglii. Pani Hanna opowiedziała nam, że przyjechała na Ukrainę rok temu i wielkim szokiem było dla niej to, że w XXI wieku w Europie możliwa jest wojna. Doradziła nam, żebyśmy polecieli do Irlandii, która otworzyła granice dla uchodźców z Ukrainy, po przekroczeniu granicy i gorąco polecała irlandzkie puby. Rozmowy o pubach wydawały się nierealne w sytuacji, gdy nie wiadomo nawet, czy dostanie się jakikolwiek napój, gdy skończy się skromny zapas wody, który masz przy sobie.

Podczas naszej wędrówki spotkałyśmy kilku wolontariuszy, którzy rozdawali jedzenie osobom stojącym w kolejce na przejściu granicznym. Pierwsi byli dwaj chłopcy, którzy robili kanapki i parzyli herbatę. Po prostu przesuwali się wzdłuż kolumny i rozdawali jedzenie. Najczęściej ludzie prosili ich o wodę, ponieważ siedzieli w swoich samochodach nawet po kilka dni.

Zdj. mhm/belsat.eu

W porze obiadowej zatrzymałyśmy się na przystanku autobusowym, żeby odpocząć i zaczęłyśmy rozmawiać z ludźmi, którzy siedzieli przy swoich samochodach. Jak się okazało, mijałyśmy ludzi, którzy czekali w kolejce od ponad doby.

Dużym problemem jest to, czym zająć dzieci. Pełnym energii dzieciom trudno jest usiedzieć w miejscu przez dłuższy czas. Na poboczach drogi można było zobaczyć rysunki wykonane z gałęzi, a w niektórych miejscach toczyły się prawdziwe bitwy w kółko i krzyżyk.

“Barszcz przywracał piechurów do życia”

Po obiedzie znalazłyśmy punkt dystrybucji żywności i herbaty. Chłopaki stali przy improwizowanym ognisku, podchodzili do nich ludzie z samochodów i piesi, tacy jak my. Zbiórkę żywności zorganizował miejscowy ksiądz. Nie tylko przynosił jedzenie, ale także rozmawiał z ludźmi i ich pocieszał. Nie chciał dać się sfotografować, bo to przecież wojna, więc na wszelki wypadek lepiej nie. Ale jego barszcz dosłownie przywracał do życia. Był to najsmaczniejszy barszcz, jaki kiedykolwiek jadłam na Ukrainie.

Zdj. mhm/belsat.eu

Inny miejscowy mężczyzna chciał nas podwieźć. Po prostu zobaczył mnie z małym dzieckiem na drodze i zaproponował pomoc. Przejechałyśmy jednak dosłownie sto metrów, gdy zatrzymali go mężczyźni z kolejki samochodów, zaczęli się kłócić i zażądali, abyśmy opuścili samochód. Podziękowałam kierowcy za jego dobre serce, a mężczyźni zaczęli krzyczeć, dlaczego nie dziękuję im za dobrą służbę i za zaprowadzenie porządku.

Zastanawiałam się, dlaczego ci, którzy służą w cywilnych ubraniach, byli tak rozzłoszczeni. Jednak po kilku godzinach jeden z tych “mundurowych” dogonił nas swoim samochodem i poprosił żołnierza na punkcie kontrolnym, aby pozwolił im pojechać po wodę. Nie zauważyłam, żeby ten samochód wracał. Taką właśnie mieli służbę.

Przez cały czas naszej wędrówki moja dusza ekologa płakała: im bliżej granicy, tym więcej śmieci leżało na poboczach dróg. Szczególnie bolesny był widok dziecięcych zabawek, które okazały się niepotrzebne podczas ewakuacji, a może ich mali właściciele po prostu o nich zapomnieli, gdy kolejka ruszyła.

Zdj. mhm/belsat.eu

Samochody posuwały się bardzo powoli, a pod wieczór minęłyśmy już samochody, które stały w kolejce druga dobę.

Powiedziano nam, że w odległości ok. 30 minut pieszo stoi autobus wolontariuszy, który podwozi ludzi z dziećmi bliżej granicy. Do tego autobusu szłyśmy dwie godziny pieszo, bo nie miałam już sił, by nieść dziecko w tempie, w jakim normalnie chodzi dorosły człowiek.

“Powiedziałam córce, żeby oddała zabawki”

W tym czasie spotkałyśmy kilka osób z różnych krajów, które próbowały podarować mojej córce zabawki. Zdałam sobie jednak sprawę, że te zabawki będę musiała nosić ja, więc powiedziałam córce, żeby je oddała. Najtrudniej było jej się rozstać z pluszowym misiem, do którego natychmiast zaczęła się przytulać.

Ktoś zgubił klucze. Z jakiegoś powodu obraz ten wydawał się szczególnie wymowny w sytuacji, gdy ludzie tracili wszystko, co zdobyli, próbując ratować życie swoje i bliskich.

Zdj. mhm/belsat.eu

Nagle zza krzaków wyłonił się żółty autobus z napisem “dzieci”. Było już tłoczno, ale gdy kierowca zobaczył mnie i moją córkę, zaczął machać, żebyśmy się pospieszyli na ten lot. Jechaliśmy z dziećmi na kolanach przez tajemnicze leśne ścieżki, aby skrócić drogę i ominąć korki. W sumie skróciłyśmy naszą podróż o trzy lub cztery kilometry.

Pilne!
Pomoc – tak, ale zorganizowana! Rząd podał schemat pomocy Ukraińcom
2022.02.27 15:07

Z przystanku autobusowego przeszłyśmy obok ciężarówek, samochodów i autobusów, które stały już w kilku rzędach na drodze. Przejście znajdowało się około kilometra od miejsca, w którym nas wysadzono. Świadomość, że nasz cel jest bliski, dodawała nam sił.

“Usiadłyśmy na trawie i czekaliśmy”

Na przejściu granicznym stało już tyle osób, że bardzo trudno było się zorientować, czy jest jakaś organizacja. Usiadłyśmy więc na trawie i czekałyśmy. Po jednej stronie uchodźcy rozpalili ognisko i ogrzewali się, ponieważ gdy dzień dobiegał końca, robiło się coraz zimniej, a jeśli przeszło się dziesiątki kilometrów, to dreszcze w naturalny sposób przeszywały nasze ciała aż do kości.

Zdj. mhm/belsat.eu

Po drugiej stronie siedziała starsza kobieta, która jadła chleb. Poczęstowałam ją gotowanym serdelkiem, a ona ze łzami w oczach wyznała, że nie chce więcej, bo siedzi tu już bardzo długo.

Miałyśmy dużo szczęścia, bo już godzinę po naszym przyjeździe wolontariusze zaczęli zbierać ludzi z dziećmi, przydzielać ich do grup i przyprowadzać do punktu kontrolnego. Wolontariusze i strażnicy graniczni tracili już głos i wyglądali na bardzo zmęczonych, ale nadal jakoś udawało im się zachować organizację w tłumie ludzi przy przejściu granicznym. Ich wysiłki niestety nie były wystarczające, ponieważ przybywało o wiele więcej osób, niż mogli obsłużyć pracownicy punktów kontrolnych po ukraińskiej i polskiej stronie.

Wiadomości
ONZ: blisko 300 tysięcy ludzi musiało uciekać przed wojną na Ukrainie
2022.02.27 07:58

Ukraińscy pogranicznicy dość szybko sprawdzili nasze dokumenty, natomiast po stronie polskiej bardziej zwracano uwagę na formalności i tam kolejka posuwała się wolniej. Aby przyspieszyć ten proces, uruchomiono kilka punktów kontrolnych. Jednak by nie zniechęcać oczekujących w kolejce, straż graniczna przyniosła ciastka, wodę, soki i słodycze.

Zdj. mhm/belsat.eu

Kiedy stałyśmy w kolejce, jedna z kobiet zapytała nas, czy każdego ma kto odebrać po polskiej stronie. Jeśli ktoś powiedział, że nikt go nie odbiera, dzwoniła do wolontariuszy i znajdowała wolny samochód. Tak więc ludzie, którzy czekali na uchodźców po polskiej stronie i oferowali, że zawiozą ich do jakiegokolwiek polskiego miasta, stali przez długi czas – osoby, które przeszły granicę pieszo transport miały zaplanowany wcześniej.

Przy wyjściu z przejścia granicznego polscy wolontariusze zorganizowali darmowy kiermasz artykułów pierwszej potrzeby: było tam jedzenie, woda, soki, ciastka, torby ze sklepów spożywczych, środki higieniczne, a nawet karma dla psów.

Zdj. mhm/belsat.eu

Szczególnie ucieszył mnie fakt, że wśród nich znalazły się artykuły spożywcze i produkty dla dzieci. Wolontariuszka z Polski najpierw podała mi torbę, a potem prawie napełniła ją za mnie. Jej też jestem ogromnie wdzięczna.

Wiadomości
Białorusinka stworzyła flagę narodową z nazwiskami więźniów politycznych
2022.01.31 12:32

Nasza koleżanka, która najpierw musiała uciekać z Białorusi na Ukrainę, a teraz z Ukrainy do Polski, jest już bezpieczna. Niedługo wróci do pracy.

mhm, ksz/belsat.eu