Moskwa nie zejdzie dobrowolnie z „białoruskiego balkonu”

Nie ma magicznego sposobu na pokonanie reżimu. Dopóki nie zostanie zniszczone imperium, Białoruś prawie nie ma szans na ucieczkę z jego orbity.

Alaksandr Łukaszenka wyraźnie chce podejść do nowego „cyklu wyborczego” jako ten, który wybawił Białorusinów od wojny. 24 października w rozmowie z „aktywem młodzieżowym” powiedział, że w 2020 roku Białoruś mogła stać się polem bitwy między Rosją a NATO.

– Zostalibyśmy zmiażdżeni – stwierdził.

łukaszenka z młodzieżą
Spotkanie Alaksandra Łukaszenki z młodzieżą w Pałacu Republiki. 24.10.2023 r.
Zdj. president.gov.by

Tak naprawdę natowcom nawet nie przyszło do głowy angażować się w wybory prezydenckie na Białorusi. Nawet teraz boją się przesadzić, jeśli chodzi o pomoc Ukrainie.

Ale to, że w przypadku zwycięstwa białoruskiej rewolucji Kreml uciekłby się do zbrojnej interwencji – jest bardziej niż oczywiste. A teraz tym bardziej nie odda strategicznego „białoruskiego balkonu”, który wisi nad Ukrainą i wbija się w boku NATO.

2020: putinowskie rezerwy na pomoc Łukaszence

Wówczas, w sierpniu 2020 roku, w szczytowym momencie białoruskich protestów, Władimir Putin otwarcie oświadczył, że utworzył „pewną rezerwę funkcjonariuszy organów ochrony porządku” na wypadek konieczności udzielenia pomocy Łukaszence.

Teraz też reżim w Mińsku utrzymuje się przede wszystkim dzięki opieraniu się na Moskwie. Rozwiązanie „kwestii białoruskiej” bez poważnej porażki imperium jest praktycznie niemożliwe. Kreml będzie trzymał zębami ten strategiczny balkon. Zwłaszcza, gdy utraci Ukrainę.

W 2020 roku rządzący Białorusią poradził sobie, jak wiadomo, bez rezerw Putina. Sam stłumił pokojowe powstanie rękami (pałkami, armatkami wodnymi, gumowymi kulami) swoich wyszkolonych, odkarmionych sił bezpieczeństwa.

Ale był moment, kiedy wielu z nich (a nawiasem mówiąc, także wśród przedstawicieli nomenklatury) wciąż było zdezorientowanych. Zadziwiło ich morze ludzi na ulicach. Przez pewien czas demonstranci nie byli w ogóle rozpędzani. I nie chodziło tylko o to, że czysto technicznie problematyczne jest uporanie się z taką masą. Było jasne, że to nie jest „banda drani”, ale ludzie, którzy mają dość tej samej twarzy w telewizji od ponad ćwierć wieku.

Marsz Partyzantów 18 października 2020 roku w Mińsku był jedną z ostatnich wielkich manifestacji opozycji po sfałszowanych wyborach.
Zdj. Vot Tak TV / belsat.eu

Oświadczenie Putina, że Kreml uznaje zwycięstwo Łukaszenki i jest gotowy przyjść mu z pomocą, wzbudziło zaufanie do jego sił bezpieczeństwa (i aparatu władzy). Dowódcy i politycy zaczęli nalegać: „chłopaki, nie tchórzcie, Moskwa jest za nami”. Wahania zostały odrzucone. Dobrze wyposażeni, dobrze wyszkoleni profesjonaliści zaczęli metodycznie miażdżyć kolumny ludzi z kwiatami i plakatami, wręcz masakrując setki demonstrantów. Klęska pokojowego powstania była tylko kwestią czasu.

Zwycięstwo białoruskiej rewolucji oznaczałoby niemal nieuniknioną okupację

 – Na wszelki wypadek poprosiłem Putina o utworzenie tysiącosobowej rezerwy – przyznał rok później Łukaszenka. – Jest mało prawdopodobne, aby rozwiązała jakikolwiek problem, ponieważ jednocześnie miałem w odwodzie całą armię. I nie wzdrygnąłbym się, wcieliłbym to w życie, gdybym zobaczył, że oni [uczestnicy protestu – belsat.eu] nie tylko przekroczyli czerwoną linię.

Potem ironicznie zarzucano Białorusinom (zwłaszcza Ukraińcy): „dlaczego przed wejściem na ławki na wiecu zdejmowaliście buty, skoro trzeba było przystąpić do szturmu?” Jednak w Pałacu Niepodległości w Mińsku gotowe były wówczas transportery opancerzone z karabinami maszynowymi. A gdyby demonstranci poszli do ataku – byłaby to taka sama klęska, ale ponadto z górą trupów.

I nawet jeśli wyobrazić sobie coś niewyobrażalnego: u “gospodyni domowej” Swiatłany Cichanouskiej, która sensacyjnie została kandydatką na prezydenta, nagle pojawiają się nie wiadomo skąd bojowe drużyny gotowe do walki, i że protestujący oburzeni sfałszowaniem wyborów zajmują pałac, to co dalej? Ze stuprocentowym prawdopodobieństwem po kilku chwilach w Mińsku wylądują spadochroniarze ze Pskowa, a od strony Smoleńska wkroczy Rosgwardia. Za nią czołgi. A protest i tak utonąłby we krwi.

Foto
Rosyjski OMON jedzie na Białoruś?
2020.08.17 07:42

W swoim czasie Ukraińcy zwyciężyli na Majdanie m.in. dlatego, że reżim autorytarny był tam znacznie słabszy, a protest miał solidniejszą podbudowę. No i również Wiktor Janukowycz okazał się tchórzem o słabej woli – w przeciwieństwie do Łukaszenki. Ale wtedy Ukraina także przekonała się, czym jest odruch imperialny. I nadal pije z tego kielicha goryczy. W przypadku zwycięstwa sił demokratycznych w 2020 roku Białoruś nie miała żadnych szans na przeciwstawienie się armii rosyjskiej. Taki to paradoks: zwycięstwo rewolucji białoruskiej oznaczałoby niemal nieuniknioną okupację.

Prawdy białoruskiego dyktatora

Teraz Łukaszenka, uważany przez Zachód i znaczną część współobywateli za uzurpatora, który sfałszował wybory w 2020 roku, przedstawia siebie jako wybawiciela kraju od katastrofy.

 – Gdyby wtedy drgnęli, nie byłoby nas, byłaby tu wojna. Ponieważ wojska NATO były już gotowe do wkroczenia na Białoruś. Wystarczyło im [przeciwnikom reżimu – belsat.eu] przejąć władzę na jeden dzień i zaprosić tu armię NATO, a byłoby to bezpośrednie starcie z Rosją. A to wojna nuklearna – tak apokaliptyczny obraz wymalował podczas spotkania z „młodzieżowymi aktywistami” (starannie przefiltrowanymi lojalistami) 24 października w Pałacu Niepodległości.

łukaszenka z młodzieżą
Spotkanie Alaksandra Łukaszenki z młodzieżą w Pałacu Republiki. 24.10.2023 r.
Zdj. president.gov.by

Wiadomo, że to bajka dla najbardziej naiwnych. Siły NATO boją się wkroczyć nawet na Ukrainę (choć trwająca wojna tam jest dla Zachodu kwestią dotyczącą jego własnego przetrwania), starannie odmierzają swoją pomoc w uzbrojeniu, a bezpośrednia konfrontacja z armią rosyjską jest dla nich nocnym koszmarem. Akurat rzuciliby się do bitwy o gospodynię domową Cichanouską…

Ale konfabulator Łukaszenka ma rację pod innym względem: jeśli jego przeciwnicy choć na jeden dzień przejmą władzę, imperium nie będzie długo czekać. I nie zmiażdżyłoby członków NATO (na to jest za słabe), ale zbuntowaną część narodu białoruskiego. I można podać nieco naciągany przykład – jak pod przykrywką pomocy pokojowej w ramach ODKB Moskwa (nb. przy udziale Mińska) pomogła reżimowi w Kazachstanie uporać się z protestami w styczniu 2022 roku.

Wybory jako operacja specjalna

Teraz Łukaszenka i jego „pion władzy” z całych sił przygotowuje się już na tzw. wspólny dzień głosowania 25 lutego 2024 roku, kiedy mają się odbyć wybory do Izby Reprezentantów i samorządów lokalnych. Nigdy nie otrząsnął się on z psychologicznej traumy roku 2020, kiedy otwarcie drwiąc (mamy przecież pluralizm – patrz, Europo!) postanowiono zarejestrować gospodynię domową jako rywalkę władcy. Teraz Łukaszenka mówi, odnosząc się do Zachodu: „Teraz nie będziemy z nimi rozpoczynać gry na polu demokracji”. Któż by wątpił…

Po wyborach do parlamentu i samorządów nadchodzi kampania prezydencka 2025, o której Łukaszenka też już myśli. Wyraźnie zamierza przeprowadzić tę serię rytuałów nawet nie w stylu środkowoazjatyckim, ale raczej w stylu północnokoreańskim. Nie ma tu żadnych niuansów i kurtuazyjnych dygnięć.

Праверка боегатовасці ў вайсковай частцы 3214
Wojska wewnętrzne MSW Białorusi są już szykowane do walki ze zbrojnym ramieniem emigracji demokratycznej. 19 października przed żołnierzami specnazu MSW powiedział o tym generał Mikałaj Karpiankou.
Zdj. służba prasowa wojska wewnętrznych MSW

Przewodniczący Centralnej Komisji Wyborczej Białorusi Ihar Karpienka zwrócił się ostatnio do funkcjonariuszy wojsk wewnętrznych, apelując do nich, aby „nie dopuścili do paraliżu pracy lokali wyborczych, aby zapewnili porządek publiczny i nie dopuścili do destabilizacji sytuacji w kraju jako takiej”. Wydaje się, że wszelki opór został przywalony grubą warstwą betonu, ale władze nadal przygotowują się do kampanii wyborczej jako operacji specjalnej na dużą skalę.

Media wyłapały także przeciek przemówienia wiceministra spraw wewnętrznych Mikałaja Karpiankowa wygłoszonego przed uczestnikami szkolenia wojsk wewnętrznych. Przechwalał się tam, że rząd nie szczędzi pieniędzy na wyposażenie sił bezpieczeństwa, że powstają coraz to nowe jednostki specjalne. I straszył też scenariuszami inwazji „radykałów” – przeciwników politycznych przebywających za granicą, wymieniając w tym kontekście Pułk Kalinowskiego, czyli ochotników z Białorusi walczących po stronie Ukrainy.

Analiza
Nowy białoruski specnaz: jaki ma być i przed kim bronić? Wyciekło przemówienie Karpiankowa
2023.10.24 15:38

W rzeczywistości to demonizacja wroga. Przeciwnicy reżimu mają obecnie zbyt małe siły, aby w ten czy inny sposób zmiażdżyć reżim. Główny nurt emigracji politycznej, skupiony wokół Cichanouskiej i jej gabinetu skupia się na tym, aby w opozycji do wspólnego dnia głosowania na Białorusi przeprowadzić wybory do jej protoparlamentu – Rady Koordynacyjnej. Ale ta alternatywa a priori wydaje się słaba.

Znaczna część Białorusinów, którzy w 2020 roku poszli na protesty, jest teraz sfrustrowana i chowa się w domowym zaciszu. W atmosferze, w której ludzie są karani za polubienie wywrotowych postów w mediach społecznościowych i subskrybowanie „ekstremistycznych” kanałów na Telegramie, wielu boi się głosować nawet na platformie wirtualnej. Ponadto Rada Koordynacyjna jest w zasadzie postrzegana z Białorusi jako ugrupowanie emigracyjne.

Kartaginę należy zniszczyć

Ani sankcje, ani perspektywa nakazu aresztowania i procesu w Hadze (w tym kierunku zmierza emigracja polityczna) władcy Białorusi nie przestraszą. Postawił wszystko na związek z Kremlem. To jego ostatnie – i wciąż dość mocne – wsparcie. A jego siły bezpieczeństwa są gotowe do desperackiej walki, wiedząc, że na „nowej Białorusi”, o której tyle mówi opozycja, nie czeka ich nic dobrego.

Przeciwnicy Łukaszenki za granicą proponują wiele świetnych reform, unikają jednak pytania, jak zmienić reżim, jak otworzyć drzwi do świetlanej „nowej Białorusi”. A jeśli rozmawiają, brzmi to utopijnie: albo jest to scenariusz na wzór wyzwoleńczego pochodu Pułku Kalinowskiego na Mińsk, albo stawianie na jakiś rozłam elit, dla których obecny władca może stać się, ich zdaniem, zbyt toksyczny, jeśli otrzyma nakaz aresztowania wydany przez Międzynarodowy Trybunał Karny. Tak. Oni wszyscy są tam toksyczni. I doskonale rozumieją, że w przypadku zmiany władzy nie będzie dla nich miejsca poza więzieniem.

Naiwnością i mrzonką jest twierdzenie, że w przypadku śmierci Łukaszenki następca będzie szukał okazji, aby zasiąść do rozmów przy okrągłym stole z opozycją. Następcą niemal na pewno będzie przedstawiciel nomenklatury (lub nawet funkcjonariusz służb bezpieczeństwa) o zszarganej reputacji i promoskiewskim mózgu. I jest całkiem prawdopodobne, że nie dysponując termojądrową wolą i fenomenalną pomysłowością Łukaszenki, jedynie szybko przekaże Kremlowi resztki suwerenności.

Tak naprawdę nie ma magicznego sposobu na pokonanie reżimu. Dopóki imperium nie zostanie zniszczone, Białoruś prawie nie ma szans na ucieczkę z jego orbity. I nie trzeba łudzić się, że „kwestię białoruską” da się rozwiązać jakoś osobno.

Analiza
Nowa białoruska emigracja: niechęć do reżimów w Mińsku i Moskwie oraz solidarność z Ukrainą
2023.10.03 10:12

Alaksandr Kłaskouski dla vot-tak.tv, cez/belsat.eu

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności