Szerokie, węgierskie tory do Moskwy

Krótki wyjazd na Węgry może być dla Polaka mocnym zaskoczeniem. W Budapeszcie w ciągu 3 dni zobaczyłem jedną ukraińską flagę, żadnej żółto-niebieskiej wstążki przy plecaku, czy naklejki w barwach Ukrainy na samochodzie. Brak jest jakichkolwiek oznak wsparcia dla Ukrainy, nie tylko wśród polityków, ale także wśród zwykłych Węgrów. Może to dziwić, ale jest ku temu dość proste wytłumaczenie.

Około 10 lat temu premier Viktor Orban rozpoczął politykę wschodniego otwarcia skierowaną na współpracę z takimi państwami, jak Chiny, Rosja, czy Indie. To właśnie tam miała leżeć przyszłość świata, w odróżnieniu od gnijącego i rozpadającego się Zachodu. Teraz węgierski szef państwa stara się ją kontynuować niezależnie od tego, co się dzieje na froncie. Nawet w obliczu bestialstwa Rosjan w Buczy, Irpieniu, czy Mariupolu, Budapeszt cały czas utrzymuje stosunki z Moskwą i jak gdyby nigdy nic rozmawia na temat realizacji kontraktów gazowych, ich warunków, zakupu ropy, czy rozbudowy elektrowni jądrowej w Paks, czyli tak zwanym projekcie Paks 2. Wszystko to tłumaczy koniecznością zapewnienia Węgrom tanich surowców i bezpieczeństwa energetycznego. Z tego powodu też sprzeciwia się unijnym sankcjom nakładanym na te sektory. Częściowo się to udaje, ponieważ węgierski koncern naftowy MOL osiągnął w zeszłym roku bardzo dobre wyniki.

Wywiad
Tajemnice Orbána i Węgier
2023.04.29 16:30

O ile jednak Zachód właściwie zerwał bądź zrywa z zależnością od Moskwy w sferze energetycznej, o tyle Viktor Orban i jego rząd wykonują jakieś markujące ruchy, które przynoszą mizerne efekty. Co więcej, utrzymywanie kontraktów na budowę kolejnych bloków elektrowni jądrowej w Paks, jeszcze bardziej może uzależnić Węgry od Rosji. Jeśli dotąd prawie połowa prądu pochodziła z tej siłowni, to wraz z jej rozbudowaniem, ta ilość może sięgnąć niemal stu procent. Wojna nie stała się żadnym poważnym impulsem do rządu w Budapeszcie, aby coś w tej sferze zmienić.

W dodatku spowodowała, że węgierskie władze są jeszcze bardziej krytykowane przez państwa unijne. Próba sabotowania unijnych sankcji dotyczących surowców energetycznych, doprowadzenie do niewpisania na listę sankcyjną kierującego Rosyjską Cerkwią Prawosławną patriarchy Cyryla, blokada transportów wojskowych dla Ukrainy przez terytorium Węgier oraz współpracy Kijowa z NATO – to tylko niektóre z grzechów Viktora Orbana. O ile jednak stosunki z Brukselą zawsze były napięte, o tyle Budapeszt stracił nawet swojego najbliższego (przynajmniej deklaratywnie) sojusznika, jakim była Polska. Węgierski premier, jak widać, uznał, że spór dotyczący wojny jest takim samym sporem, jak inne prowadzone z Brukselą, czy teraz z Warszawą, co nie powinno przeszkadzać w normalnych kontaktach. Przegapił, chyba że dla Polaków pokonanie Rosji przez Ukraińców to kwestia “być albo nie być”.

Wiadomości
Dowódca węgierskiej armii nazwał agresję III Rzeszy na Polskę „wojną lokalną”. Jest odpowiedź polskiego ambasadora
2023.05.11 07:48

Warto zwrócić przy tym uwagę, że o ile Warszawa w stosunku do Kijowa prowadzi politykę różnych torów, to w przypadku Budapesztu tor jest jeden. I to chyba szeroki, bo biegnie, przynajmniej jeśli chodzi o efekty, prosto do Moskwy. Warszawa na jednym torze ma wsparcie wojskowe, ekonomiczne i humanitarne, na drugim ukraińskie zboże, a na trzecim kwestie historyczne, w tym oczywiście rzezi wołyńskiej, a na czwartym sprawę edukacji w języku polskim na Ukrainie dla przedstawicieli mniejszości polskiej. U Viktora Orbana kwestia węgierskich szkół i jakoby dyskryminowanej przez Kijów mniejszości na ukraińskim Zakarpaciu, paraliżuje wszystkie inne kwestie biegnące tym samym torem.

Na marginesie: o ile w ukraińskich mediach Węgrzy z Zakarpacia na froncie przedstawiani są jako bohaterowie, o tyle w węgierskich, jako ofiary mobilizacji, które niemal siłą są wysyłane na front.

Dziwne tylko, że w przypadku Rosji węgierski premier ma co najmniej dwa tory: jeden dotyczy stosunków politycznych, które są niemal zawieszone, a drugi – gospodarczych, które kwitną, jakby od 24 lutego 2022 roku nic się nie zmieniło. Jak widać, jeśli premier chce rozdzielać różne kwestie, to może.

Jeśli na arenie międzynarodowej Budapeszt zyskał dzięki swojej polityce nic albo niewiele, to może zyskał coś w polityce wewnętrznej? W zeszłorocznych wyborach, które odbyły się 3 kwietnia, ponad miesiąc po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na pełną skalę na Ukrainę, Fidesz Viktor Orbana odniósł przytłaczające zwycięstwo i zdobył ponad 2/3 miejsc w Zgromadzeniu Krajowym. Strategia na kampanię wyborczą, która zresztą dotąd jest wykorzystywana, przewidywała, że tylko Fidesz może uchronić Węgrów przed wciągnięciem w wojnę i przed ekonomicznymi jej skutkami.

Wiadomości
Prognoza KE: Węgry będą miały w tym roku niższy wzrost PKB niż Ukraina i Mołdawia
2023.05.17 13:16

To drugie raczej się nie udało, ponieważ kolejną rzeczą, która na Węgrzech uderza, po braku oznak wsparcia dla Ukrainy, jest panująca drożyzna. Inflacja rok do roku w kwietniu wyniosła 24 procent. Trzy razy więcej niż wynosi średnia dla Unii Europejskiej. Dane dla Polski za ten okres to 14 procent. Rząd Viktora Orbana ma jednak na to odpowiedź: winne są unijne sankcje.

Używane jest określenie “inflacja sankcyjna”. Takie wytłumaczenie jest kompletnie pozbawione sensu, biorąc pod uwagę, że przecież wszystkie kraje UE wprowadziły sankcje, a zatem we wszystkich powinna szaleć inflacja, jak na Węgrzech. Niemniej jednak wydaje się, że mieszkańcy tego kraju, a przynajmniej zwolennicy Fideszu to kupują.

Przede wszystkim dzięki bardzo silnej propagandzie. Rynek telewizyjny jest niemal w całości zdominowany przez prorządowe media, istnieją właściwie tylko 2 kanały telewizyjne krytyczne wobec władz: RTL i ATV. Prasa regionalna pozostaje w całości pod kontrolą rządzących. W internecie prorządowe media nie są już tak silne, ale i tak nawet pobieżne przejrzenie niektórych z nich zaskakuje. Często informacje to dosłowna kopia rosyjskiej propagandy dotyczącej Ukrainy, UE i Zachodu, gdzie za wojnę w dużym stopniu odpowiadają Stany Zjednoczone. Przy czym to nie Rosja z jej imperialną polityką i pogardą dla wszelkich swobód obywatelskich jest przedstawiana jak współczesny Związek Radziecki, a Unia Europejska i Bruksela, które starają się narzucić swoją wolę krajom członkowskim, oczywiście przede wszystkim Węgrom. Pamięć o 1956 roku i antysowieckich wystąpieniach gdzieś jeszcze w społeczeństwie istnieje, ale została ona całkowicie – przynajmniej wśród zwolenników Fideszu – oddzielona od współczesności.

Wiadomości
Szef węgierskiej dyplomacji: Ukraina zagraża naszej suwerenności
2023.05.18 09:36

Pojawiają się też głosy, głównie ze strony skrajnej prawicy, obecnej w parlamencie partii Nasza Ojczyzna (Mi Hazánk), że Ukraina powinna jak najszybciej porozumieć się z Rosją, oddać jej część swoich terytoriów i zakończyć w ten sposób wojnę. Czasem podaje się przykład Węgier, które w 1920 roku, w wyniku traktatu w Trianon, straciły ponad 2/3 swojej powierzchni. Trudno jednak porównywać te sytuacje – Ukraina została napadnięta przez Rosję, która bez żadnych podstaw zażądała części jej terytoriów. W Trianon Budapeszt poniósł konsekwencje przegranej wojny.

Viktor Orban z kolei mówi, że gdyby Zachód Ukrainy nie wspierał, to wojna by się szybko zakończyła. Każdy z tych scenariuszy jest dla Ukrainy niebezpieczny. I dla Polski zresztą też – każde zamrożenie konfliktu oznacza, że za kilka lat Moskwa się wzmocni i znów ruszy z ofensywą.

Na koniec wydawałoby się dobra wiadomość – sondaże mówią, że Węgrzy nadal zachowali w swojej większości prozachodnią orientację i opowiadają się za członkostwem w UE i NATO. Jednocześnie trzymają się logiki “tylko żeby nie było wojny”. Przynajmniej na Węgrzech.

Piotr Pogorzelski /belsat.eu

Inne teksty autora w Dziale Opinie

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności