news
Opinie
Wojna w Jemenie. Czy jest tu rosyjski ślad?
Entuzjastyczna reakcja rosyjskiej prokremlowskiej prasy tylko nas w tym utwierdza.
20.01.202417:51

Sądząc po doniesieniach zagranicznych mediów, mało kto ma wątpliwości co do tego, że działania jemeńskich terrorystów na Morzu Czerwonym przynoszą korzyść Rosji i najprawdopodobniej są wspierane przez Rosję, a nie tylko Iran, który od dawna uzbraja i kieruje bojówkami Huti. Entuzjastyczna reakcja rosyjskiej prokremlowskiej prasy tylko nas w tym utwierdza: nagłówki takie jak: „Rosja włada falami: podczas gdy Zachód ponosi straty w handlu morskim, Moskwa zyskuje” – nie pozostawiają wątpliwości co do stanowiska rosyjskich władz.

Wizerunkiem reżimu Putina jako sprzymierzeńca piratów nie zachwiał nawet nieudany atak na płynący pod panamską banderą tankowiec przewożący rosyjską ropę z 12 stycznia. Obserwatorzy jednogłośnie stwierdzili, że był to błąd ze strony Huti.

Rosja rzeczywiście może skorzystać na napiętej sytuacji na Morzu Czerwonym. Po pierwsze, Moskwa prawdopodobnie spodziewa się, że utrudnienia w żegludze przez cieśninę Bab al-Mandab i Kanał Sueski spowodują wzrost cen ropy, a za ceną ropy Brent w górę poszybuje rosyjska mieszanka eksportowa, która ze względu na sankcje musi być sprzedawana ze znaczną zniżką. W rezultacie w budżecie kraju-agresora mogłyby pojawić się nowe środki na finansowanie wojny z Ukrainą.

Po drugie, moskiewscy stratedzy spodziewają się, że import ropy do Europy, która ogłosiła bojkot rosyjskich dostaw, stanie się bardzo trudny. Z krajów Zatoki Perskiej przez Morze Czerwone na Zachód płynie sporo nafty.

Jeśli teraz tankowce, by dotrzeć do europejskich rafinerii, będą musiały okrążać całą Afrykę – wydłużając trasę o 10-14 dni – konsumenci surowców energetycznych w UE będą się zastanawiać, czy nie postąpili zbyt pochopnie bojkotując import z Rosji, skąd ropę można pozyskać szybciej. W Moskwie taki zwrot zostanie uznany za zwycięstwo na polu polityki zagranicznej.

Kurs tankowców z rosyjską ropą naftową z portów bałtyckich i czarnomorskich również przebiega obecnie przez Kanał Sueski i Morze Czerwone, ale skierowany jest w przeciwnym kierunku – na wschód, głównie do Indii. Jednak w porozumieniu z jemeńskimi piratami statki te mogą nadal korzystać ze zwykłej trasy bez okrążania Afryki.

Po trzecie, zajęte walką z Huti kraje zachodnie być może zostaną odciągnięte od wojny w Europie, przerzucą znaczne siły na teren wokół Morza Czerwonego i zaczną poświęcać mniej uwagi Ukrainie, która pilnie potrzebuje pomocy w odparciu agresji.

Rosyjski tankowiec w Kanale Sueskim. Zdj. Administracja Kanału Sueskiego / Reuters

Dawne zażyłości

Moskwa ma długie i wieloletnie doświadczenie we współpracy z Jemeńczykami. Autor tekstu, który pracował na Bliskim Wschodzie i z Bliskim Wschodem przez ponad 20 lat w agencji informacyjnej TASS, dobrze zna metody tej współpracy, która była wówczas prowadzona przez Wydział Międzynarodowy Komitetu Centralnego KPZR za pośrednictwem agentów KGB, GRU i innych organów.

Kontakty z Jemenem nadzorował wówczas zastępca szefa Wydziału Międzynarodowego, Karen Brutenz, człowiek o manierach aroganckiego partyjnego dygnitarza. W tym czasie na mapie południowej części Półwyspu Arabskiego istniały dwa niezależne i nieustannie skłócone ze sobą państwa: Jemeńska Republika Arabska (Jemen Północny) ze stolicą w Sanie oraz Ludowo-Demokratyczna Republika Jemenu (Jemen Południowy) ze stolicą w Adenie.

Brutenz rozpieszczał właśnie Jemen Południowy, nieustannie przekonując, że jego podopieczni są antyimperialistami i uczestnikami ruchu narodowowyzwoleńczego.

Trudno było zaklasyfikować Jemeńczyków jako marksistów-leninistów lub przynajmniej promotorów socjalizmu ze względu na skrajne zacofanie tych krajów, więc używali frazy „wybór niekapitalistycznej drogi rozwoju” – wspaniałego wynalazku sowieckich ideologów-propagandystów, idealnie pasującego do raportów Leonida Breżniewa na kongresach partyjnych.

Podopieczni Brutenza nie skończyli najlepiej. Zastrzelili się na posiedzeniu politbiura. Konflikty plemienne i klanowe okazały się silniejsze niż „antyimperialistyczna jedność”.

A potem dwa Jemeny zjednoczyły się w 1990 roku, ale tak gwałtownie, że wybuchła brutalna wojna domowa, a cudzoziemcy – w tym obywatele radzieccy – musieli być pilnie ewakuowani drogą morską czym tylko się dało – nawet brytyjskim jachtem królewskim. Wojna domowa trwa z przerwami do dziś.

Naród przeżuwaczy

Choć w starożytności ta część Półwyspu Arabskiego nazywana była Arabią Szczęśliwą (Arabia Felix), pokojem i autonomią Jemeńczycy cieszyli się tylko przez krótki czas w swojej wielowiekowej historii. Od początku XIX wieku do początku lat sześćdziesiątych XX wieku ich terytorium było faktycznie – a następnie prawnie – kolonią brytyjską. Następnie rozpoczęła się seria zamachów stanu, buntów i rozłamów, które jawnie i potajemnie miały sprzyjać interesom Brytyjczyków, Saudyjczyków, Egipcjan, a nawet Związku Radzieckiego.

Wydarzenia polityczne w Jemenie rozgrywają się w wyjątkowym środowisku społeczno-gospodarczym, w którym za jeden z głównych czynników można uznać niezwykłe nawyki mieszkańców. Cała populacja, od najmłodszych do najstarszych, jest bez przerwy pod wpływem narkotyku. Wszyscy nieustannie żują liście rośliny zwanej khat (czuwaliczka jadalna – roślina nielegalna w Polsce, której spożycie ma efekt narkotyczny, zbliżony do stanu po zażyciu amfetaminy – belsat.eu), trzymając w ustach kawałek liścia przez wiele godzin.

Z jednej strony może się wydawać, że łatwo jest kontrolować odurzone masy, ale przeżuwający Jemeńczycy są zdolni do gwałtownych wybuchów przemocy, jeśli wezwie do tego przywódca religijny lub klanowy. Moskiewskim ideologom nie udało się zmobilizować ludności pod sztandarami antyimperializmu i „niekapitalistycznej drogi”, ale teraz bardzo duża część Jemeńczyków na północy kraju otrzymała nowy powód do działania.

Mieszkający tam Huti są szyickimi muzułmanami. Co prawda nie są oni takimi szyitami, jak ci w Iranie, ale wyznawcami oddzielnego nurtu islamu – zajdyzmu, podobnego pod wieloma względami do sunnizmu, głównego odłamu islamu. Nie przeszkodziło to jednak Iranowi ogłosić ich swoimi sojusznikami, uzbroić i nakierować na działania militarne, najpierw przeciwko Arabii Saudyjskiej, a teraz przeciwko żegludze na Morzu Czerwonym. Powstały bojówki Huti o nazwie Ansar Allah (Towarzysze Allaha), wyposażone w nowoczesną broń, w tym rakiety balistyczne.

Jemeńczyk żujący khat, 2009. Zdj. Wikimedia Commons

Szanse na sukces

Rosja wydaje się współpracować z Huti na tym polu. Co prawda nie bezpośrednio, ale za pośrednictwem Irańczyków. Z jednej strony pozwala to Moskwie do pewnego stopnia zachować pozory nieingerencji w konflikt w regionie, ale nie należy zapominać, że pod wieloma względami Irańczycy są niewiarygodnymi sojusznikami.

Iran nie czerpie zbyt wielkich korzyści z zapewnienia bezpieczeństwa żeglugi na Morzu Czerwonym. Wysyła ropę raczej na wschód niż na zachód – do Chin, Indii i innych państw azjatyckich. Czasami jest ona przemycana, a czasami dostarczana bezpośrednio i w ten sposób islamska republika rzuca wyzwanie zachodnim sankcjom.

Rosyjscy dostawcy ropy pozostają bezpośrednimi konkurentami dla Irańczyków, a także przyczyniają się do spadku cen. Stąd też wynika bezsensowność kalkulacji Moskwy, że Iran zapewni tranzyt na rynki zagraniczne rosyjskich towarów, takich jak ropa i gaz, przez swoje terytorium.

Interesy Rosji i Iranu w regionie, delikatnie mówiąc, nie pokrywają się. Na rynku ropy naftowej są rywalami. Pod względem militarnym Irańczycy mogą pomóc Rosji w jej działaniach na terytorium Ukrainy, a broń jest teraz bardzo potrzebna Putinowi, który nie ma możliwości dostarczania jej Huti.

Z punktu widzenia polityki rosyjska dyplomacja na Bliskim Wschodzie nie jest zbyt udana. Próby przypodobania się wszystkim graczom w regionie bez wyjątku to droga donikąd, a lokalne reżimy po prostu wykorzystują Rosję jako stracha na wróble, aby poprawić swoją pozycję w negocjacjach z realnie silnym Zachodem.

A co najważniejsze, oczekiwania dotyczące wzrostu cen ropy naftowej z powodu problemów z żeglugą na Morzu Czerwonym jak na razie w ogóle się nie spełniają. Ataki rakietowe przeprowadzane przez międzynarodową koalicję krajów, które zorganizowały kampanię mającą na celu stłumienie rebelii „Towarzyszy Allaha”, spowodowały wzrost cen, ale następnie rynek ustabilizował się na poziomie poniżej 80 USD za baryłkę. Plany pozyskania waluty potrzebnej na realizację rosyjskich celów wojskowych nie powiodły się i raczej już nie zadziałają.

Opinie
Szlakiem przemytników i terrorystów. Co robi Rosja w krajach Sahelu?
2023.08.15 15:12

Michaił Krutuchin dla vot-tak.tv, ksz/belsat.eu

Autor jest rosyjskim analitykiem ekonomicznym, specjalistą ds. rynku ropy i byłym wieloletnim korespondentem TASS na Bliskim Wschodzie.