Zbrodnia wołyńska może wreszcie stać się częścią historii i pamięci narodowej. Dotąd była czymś więcej: czynnikiem w polityce i relacjach międzypaństwowych. By tak się stało potrzebna jest jednak prawda i odwaga.
Dzisiejsze uroczystości obchodów Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego na Wołyniu mają szczególny charakter. Po raz pierwszy mogą posłużyć nie tylko upamiętnieniu tragicznych wydarzeń i uczczeniu ofiar zbrodni. W wyjątkowej sytuacji wojny na Ukrainie są przełomem w relacjach polsko-ukraińskich. Polski prezydent i premier mówią o potrzebie prawdy i upamiętnienia ofiar. Z Kijowa wreszcie i pierwszy raz od lat, słychać spójny głos, że tak należy zrobić.
Dziś prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki czcząc pamięć ofiar zbrodni mówili o potrzebie prawdy i upamiętnienia. To był tak naprawdę apel o zakończenie sporu o pamięć historyczną. O uznanie winy zbrodniarzy z nacjonalistycznych organizacji OUN i UPA oraz odcięcie się współczesnej Ukrainy od ich spuścizny w sposób jednoznaczny. Wołodymyr Zełeński dziś zabierze w tej sprawie głos. I, jeśli wierzyć głosom z Kijowa, potępi zbrodnię wołyńską i jej sprawców. Co w relacjach polsko-ukraińskich byłoby przełomem.
Kiedy na Ukrainie do władzy doszedł w 2019 r. Wołodymyr Zełeński i jego ekipa wydawało się, że nadchodzi dobry moment na zakończenie ukraińsko-polskich animozji historycznych. Zełeński już w trakcie kampanii wyborczej uciekał od tematów historycznych i tożsamościowych. O Stepanie Banderze i spuściźnie UPA nie wypowiadał się wcale. Dla pochodzącego ze wschodniej Ukrainy (Krzywy Róg) i rosyjskojęzycznego Zełeńskiego oraz większości jego ludzi „banderowskie” tematy były egzotyczne, jak i dla większości Ukraińców ze wschodu. W dodatku budował swój wizerunek polityczny na ostrej kontrze wobec poprzednika, Petra Poroszenki. Dla Poroszenki polityka historyczna była ważna. To w jego czasach dyrektorem ukraińskiego Insytutu Pamięci Narodowej został Wołodymyr Wiatrowycz. I właśnie wtedy doszło do licznych napięć w relacjach z Polską. Wiatrowycz konsekwentnie zafałszowywał historię zbrodni wołyńskiej i relatywizował odpowiedzialność za nią.
Kulminację napięcia przyniosło wstrzymanie zgody na prace archeologiczne na grobach ofiar zbrodni. Równocześnie odbywało się wzmagające konflikt gloryfikowanie przywódców UPA i OUN-u na Ukrainie (nazwy ulic, pomniki, oficjalne uroczystości). Poroszenko i jego ludzie tłumaczyli, że ma to wymiar antyrosyjski oraz jest elementem odbudowy ukraińskiej tożsamości i niepodległościowej polityki historycznej. Po rewolucji Godności 2013-14 dla środowisk nacjonalistycznych, które na Majdanie odgrywały ważną rolę, odbudowa kultu OUN-UPA była rodzajem odreagowania. Była również paliwem politycznym dla środowisk skrajnie radykalnych, ale nie tylko. Bo do zwolenników „kultu Bandery” umizgiwał się i polityczny mainstream. Tyle, że ta polityka historyczna poważnie szkodziła relacjom z Polską. Nie uwzględniała, że dla Polaków kult Bandery ma inny wymiar. Jest kultem zbrodniarza odpowiedzialnego za masowe mordy motywowane ideologicznie.
Zełeński na początku zrobił kilka gestów, które budziły nadzieję, że rozgrywki polityczne wokół bolesnej historii zakończą się. Np. nowym szefem ukraińskiego IPN został Anton Drobowycz, historyk, z którym Warszawa wiązała duże nadzieje, że powróci do dialogu. Nawarstwienie problemów było jednak ogromne. Po drodze zdarzyła się pandemia, a potem eskalacja kryzysu z Rosją i wreszcie wojna. Ani ukraiński IPN, ani MSZ nie mogły poważnie zająć się odbudową relacji na płaszczyźnie badań historycznych, bo nie było woli politycznej zajętego innymi sprawami prezydenta. Co gorsze w rządzącej ekipie Zełeńskiego narastało przekonanie, że lepiej uciekać od tego tematu, bo to grząski grunt, na którym można narazić się na ataki opozycji nacjonalistycznej i zwilenników Petra Poroszenki. Do momentu wybuchu wojny Zełeński miał wystarczająco konfliktów wewnętrznych z opozycją, by otwierać jeszcze front „historyczny”.
Rosyjski atak całkowicie przewartościował jednak optykę ukraińskiego prezydenta i w ogóle relacje międzynarodowe Kijowa. Okazało się, że Polska jest najlepszym sojusznikiem Kijowa. Najlepszym, bo otwartym i pomagającym milionom uchodźców. Polska szybko i bez dyskusji zaczęła wysyłać sprzęt wojskowy dla ukraińskiej armii i pomoc humanitarną dla ludności. Wreszcie Warszawa jednoznacznie wspiera Kijów na niwie międzynarodowej i dyplomatycznej. Polska stała się też wielkim „hubem”, miejscem skąd logistycznie rozdysponowywana jest pomoc dla Ukrainy z całego zachodniego świata. Najważniejsze, że wsparcie dla Ukraińców nie jest wyłącznie kwestią odgórnych decyzji politycznych polskich władz, bo stało się czymś naturalnym dla zdecydowanej większości społeczeństwa.
Konflikt związany z bolesną historią z czasów II wojny światowej, masakry na Wołyniu i zachodniej Ukrainie nie zniknął jednak z powszechnej świadomości. Owszem, dziś może jest podnoszony głównie przez środowiska skrajne, lub działające w interesie Rosji, dla której ta sprawa jest jednym z głównych instrumentów dzielenia Polaków i Ukraińców. Tak naprawdę kwestia historyczna polsko-ukraińska jest przysypana obecną wojną z Rosją. Większość Polaków doskonale rozumie, że nie czas na spór o przeszłość, kiedy sąsiad jest napadnięty i mordowany przez agresora zagrażającego całemu regionowi. Masakry w Buczy, Irpieniu, Donbasie i Mariupolu pokazały Ukraińcom wymiar bólu i skłoniły do refleksji, jak ciężko i długo tragedie te będą żyć w pamięci narodowej. Dokładnie tak, jak żyje zbrodnia wołyńska w polskiej pamięci.
– Chcemy Prawdy, chcemy grobów, tego co jest normalne w naszej cywilizacji – mówił dziś prezydent Andrzej Duda.
Niby to tak niewiele, ale jednak do tej pory brak zgody na upamiętnienie polskich ofiar, próby fałszowania historii i unikanie tematu kładły się cieniem na relacjach polsko-ukraińskich. Jak bardzo potrafi to być szkodliwe, mówi bardzo świeży przykład Andrija Melnyka, ambasadora Ukrainy w Niemczech. W jednym z wywiadów relatywizował on znaczenie ukraińskiej odpowiedzialności za zbrodnię wołyńską, mówił, że Polacy też zabijali. Za te słowa Kijów odwołał go z placówki. Dziś zaś Zełeński skierował do Rady Najwyższej (ukraiński parlament) projekt ustawy o specjalnym statusie dla Polaków na Ukrainie. Ma ona ułatwić prowadzenie interesów, czy zatrudnienie na Ukrainie oraz znosić wiele barier administracyjnych i (analogicznie do sytuacji w Polsce) dawać Polakom dostęp do otrzymywania ukraińskiego odpowiednika polskiego PESEL.
To ważny ruch, ale ze sfery praktycznej. Tymczasem spór o historię i upamiętnienie leży w innym miejscu: w sferze emocji i wrażliwości obu narodów. W tej sferze ważniejsze są słowa i gesty, które opowiadają o stanie ducha. O tym, co Ukraińcy dzisiaj sądzą o swojej przeszłości i jak widzą przyszłość w relacjach z Polakami.
Wojna jest tragedią, ale równocześnie zbliżyła Polaków i Ukraińców oraz stworzyła unikalny moment na zakończenie sporu o historię. Na rozpoczęcie budowania jeśli nie wspólnej, to przynajmniej wzajemnie rozumiejącej się pamięci historycznej. Opartej na zaakceptowaniu prawdy o wydarzeniach sprzed 79 lat. Dlatego, że tak należy. Po to, żeby wyjść z zaklętego kręgu przerzucania się oskarżeniami i pretensjami. I w tym celu, żeby wybić oręż Rosji i służącym jej interesom (świadomie lub nieświadomie) siłom politycznym. Emocje związane z tak ogromną tragedią, jak ludobójstwo na Wołyniu, nie znikną. Będą się tliły i czasem wybuchały. Będą pożywką dla manipulacji i rozgrywek politycznych. Ważne jednak, by w powszechnej świadomości Polaków i Ukraińców zaczęło funkcjonować przekonanie, że państwo ukraińskie odcina się od takiej polityki części swoich przodków, która doprowadziła do ludobójstwa. I nic z tamtych emocji z 1942r. nie ma szans odżyć dzisiaj. Szczególnie, że każdego dnia Ukraińcy doświadczają takich samych, zbrodniczych emocji ze strony Rosjan.
Michał Kacewicz/belsat.eu
Więcej tekstów autora w dziale Opinie
Redakcja może nie podzielać opinii autora.