Władimir Putin ma problem: Rosjanie nie kupili jego wersji reformy emerytalnej i nadal są wściekli


Policja spacyfikowała manifestacje przeciw reformie emerytalnej, ale Rosjanie zaprotestowali również przy urnach. Na wczorajsze wybory lokalne albo nie poszli, albo głosowali przeciw partii władzy.

Wczoraj był w Rosji dzień wielkiej mobilizacji policji, gwardii narodowej i administracji. Odbyły się wybory różnego szczebla władz lokalnych w 80 regionach, w 22 wybierano gubernatorów. A jednocześnie w 39 dużych miastach odbyły się liczne manifestacje przeciw reformie emerytalnej. Policja brutalnie je spacyfikowała.

Przygotowania do rozbicia oporu przeciw reformie trwały tak naprawdę od 25 sierpnia. Wtedy, na 30 dni prewencyjnie trafił do aresztu Aleksiej Nawalny. Tak, aby nie mógł organizować manifestacji. W ciągu ostatnich dni policja zatrzymywała dziesiątki działaczy sztabu Nawalnego w całej Rosji. Mimo to, do demonstracji doszło. Władza robiła co mogła, by napiętnować przeciwników reformy jako wichrzycieli.

Mimo tych wysiłków okazało się, że Rosjanie są naprawdę poważnie rozgoryczeni planami Kremla. Ich żal doprowadził do tego, że na wybory poszło rekordowo mało Rosjan. W Moskwie frekwencja z trudem osiągnęła 30 proc. (cztery lata temu było 32 proc.). Średnio w regionach frekwencja z trudem sięgała 30 proc. Ci, którzy na wybory poszli, wyrazili swoje niezadowolenie w inny sposób. Kremlowska partia władzy Jedna Rosja poniosła klęskę. Dla Kremla wybory i seria manifestacji to poważne ostrzeżenie i znak, że kwestie socjalne mają dla Rosjan kluczowe znaczenie.

Putin na emeryturę!

Operacja zatrzymywania aktywistów sztabu Nawalnego i innych opozycyjnych struktur trwała od kilku dni. Tam, gdzie miały odbyć się protesty przeciw reformie emerytalnej zjechały się potężne siły policji. W Saratowie, Krasnodarze, Omsku, Petersburgu, Moskwie i innych miastach w całej Rosji demonstracje przybrały mimo to dramatyczny przebieg. Policja była brutalna, zatrzymywała wszystkich kręcących się w pobliżu miejsc potencjalnych zebrań. Do więźniarek trafiło 800 aktywistów, dziennikarzy i przypadkowych przechodniów. Do demonstracji często spontanicznie przyłączali się przechodnie. Hasło „Putin na emeryturę!” robiło karierę.

Rosjanie domagali się odejścia Putina na emeryturę. Źródło: obzor.altervista.org

W Moskwie na manifestację przybył Władimir Żyrinowski, lider niby-opozycyjnej partii tzw. nacjonalistów LDPR, a w rzeczywistości kremlowskiej przybudówki. Żyrinowski chciał agitować za reformą i w swoim stylu grubiańsko obrażał manifestantów wyzywając ich od zdrajców. W pewnym momencie w tłumie, w czasie awantury lider kremlowskich nacjonalistów uderzył jednego z manifestantów i wywiązała się szarpanina.

– Demonstracje przeciw reformie, które przecież trwają z różną intensywnością od czerwca, pokazują jak silny jest społeczny opór przeciw reformie – mówi w rozmowie z Biełsatem Denis Wołkow z moskiewskiej fundacji Carnegie, i dodaje – Nie pomogła tzw. liberalizacja Putina, Rosjanie nie nabrali się na to.

Kiedy Władimir Putin w telewizyjnym wystąpieniu 29 sierpnia ogłosił, że wiek przejścia na emeryturę dla kobiet zostanie jednak wydłużony „tylko” o pięć lat (do 60 roku życia), a wiek mężczyzn pozostanie wg. pierwotnych założeń reformy wydłużony do 65 lat i wprowadzone będą osłonowe ulgi socjalne, Kreml myślał, że sprawa jest już załatwiona. Telewizyjna machina propagandowa zaczęła przekonywać, że reforma jest konieczna, Putin ją firmuje i zrobił co mógł, by lud nie poniósł krzywdy.

Ale lud najwyraźniej uznał, że jest oszukiwany. W niedawnym sondażu ośrodka badań im. Jurija Lewady ponad połowa Rosjan zadeklarowała chęć udziału w ulicznych protestach przeciw reformie. Jednak to nie te deklaracje powinny niepokoić Kreml. Brutalne rozbijanie demonstracji ma odstraszyć zwykłych ludzi od udziału w protestach. Podobnie jak piętnowanie opozycji, jako wichrzycieli. Bardziej bolesna dla Kremla jest dopiero wyborcza porażka. A raczej wyzierające spośród propagandowej fasady rozczarowanie i apatia nawet wśród wiernych zwolenników Putina.

Kreml w defensywie

Wybory regionalne są w Rosji dość specyficzne. Po pierwsze odbyły się w większości regionów, w tym w stolicy, ale nie w całej Rosji. Po drugie większe znaczenie w nich mają lokalne układy i specyfika danego regionu. Mimo to od co najmniej dekady dominującą rolę w lokalnej polityce gra partia władzy Jedna Rosja. Tak jak w polityce ogólnorosyjskiej, tak i w regionach, gra kluczową rolę. Dawno już „pozjadała” lokalne elity i w każdych wyborach, nawet tych do miejscowych rad gminnych, posługuje się „marką” Putina. Sam prezydent w dzisiejszym wystąpieniu podziękował Rosjanom za udział w wyborach i uznał je za sukces demokracji.

Tyle, że wybory nie miały wiele wspólnego z demokracją i na pewno były klęską partii władzy. W czterech regionach odbędą się drugie tury, ponieważ kandydaci partii władzy nie zdobyli połowy głosów. W czterech innych regionach w wyborach do regionalnych parlamentów wygrali komuniści z KPRF, a nie Jedna Rosja (m.in. w Chakasji i Obwodzie Irkuckim).

Przy wzmożonej propagandzie i dominującej pozycji partii władzy, Kreml uzyskał co najmniej skromne rezultaty we wczorajszych wyborach. Źródło: svoboda.org

W Jakucku Sardana Akwsientiewa, kandydatka nowopowstałej Partii Odrodzenia Rosji wygrała w wyborach mera miasta z przedstawicielem Jednej Rosji. I choć komuniści z KPRF Giennadija Ziuganowa są oczywiście tylko jedną z przystawek partii władzy, to w rosyjskim systemie politycznym wczorajsze wybory są ważnym sygnałem. W ważnych, przemysłowych regionach bardzo dobre rezultaty osiągnęli właśnie komuniści z KPRF i Komunistycznej Partii Sprawiedliwości Społecznej, oraz inni politycy głośno krytykujący reformę emerytalną. Komuniści poruszają się oczywiście w ramach systemu i trudno nazwać ich prawdziwą opozycją, ale w ostatnim czasie sprzeciwiali się reformie Putina.

– Te wyniki sygnalizują narastające rozczarowanie. Przeciw Kremlowi zagłosował ich tradycyjny elektorat, widać odwracanie się od putinowskiej partii, na komunistów głosowali ludzie starsi i emeryci, a ci młodsi nie poszli na wybory – uważa Denis Wołkow.

W Moskwie frekwencja wyniosła 30 proc. Czyli mniej niż cztery lata temu. Wygrał urzędujący mer Siergiej Sobianin. Jego kampania była przytłaczająca. Trudno nawet zliczyć ile imprez zachęcających do udziału w wyborach odbyło się latem. Na billboardy i telewizyjne spoty wydano fortunę. Grzmiała propaganda sukcesu: Moskwa najpiękniejszym miastem świata. Na korzyść mera powinny też pracować ogromne inwestycje przed piłkarskim mundialem i sam sukces imprezy. Mimo to na wybory poszła zaledwie jedna trzecia wyborców.

– Liberalna i opozycyjna Moskwa uznała, że wybory bez głównego kandydata opozycji nie mają sensu – mówi Denis Wołkow.

Aleksiej Nawalny cztery lata temu zdobył w Moskwie 27 proc. głosów. Porządnie nastraszył Sobianina i Kreml. W tym roku władza nie popełniła błędu i Nawalnego nie dopuszczono do wyborów. Ma na koncie wyrok i nie może kandydować. Zresztą wybory spędził w areszcie. Władimir Putin powiedział, że wybory były udane. Siergiej Sobianin odtrąbił wielki sukces swojej Moskwy. Państwowa telewizja tydzień temu zaczęła emisję programu o Putinie. A dzień po wyborach tąpnął kurs rubla i cena euro w kantorach przeskoczyła 81 rubli. Co wywoła zapewne znowu wzrost inflacji i niezadowolenia. Kreml na razie nie wyciągnął żadnych wniosków.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności