Na początku kontrola granic - a dopiero potem wybory


Porozumienia z Mińska nie są przestrzegane, bo nie istnieją. Tak uważa coraz więcej ukraińskich polityków i ekspertów. Nadal jednak istnieje możliwość dyplomatycznego rozwiązania konfliktu w Donbasie – porozmawialiśmy o tym z Wołodymyrem Ohryzko – ministrem spraw zagranicznych z czasów prezydenta Wiktora Juszczenki.

– Na wschodzie aktywizują się separatyści, OBWE śladem Rosji planuje zmienić swojego przedstawiciela w mińskiej grupie kontaktowej. Mińska dyplomacja stoi w miejscu?

– Od początku byłem zdania, że format miński i te wszystkie porozumienia w niczym nie pomogą. I nie chodzi tu o to, kto reprezentuje OBWE. Chodzi o to, że Rosja nie zamierza realizować tego, na co sama się zgodziła ustami swoich popleczników-separatystów. Dlatego też nie wierzę w spotkania w Mińsku: jeśli jedna strona nie chce przestrzegać ich ustaleń to druga może robić cokolwiek ale w niczym to nie pomoże.

Weźmy na przykład sprawy Naddniestrza, Osetii Południowej czy Abchazji. Jest to po prostu powtórka dobrze znanego scenariusza, kilkukrotnie już realizowanego przez Rosję w tych regionach. I dzisiaj Rosja próbuje robić to samo w Donbasie.

Mamy też bardzo wyraźną strategię przeciągania negocjacji. Dobrze, że zbierają się grupy robocze, ale one niczego nie zmienią póki Rosja nie uzna siebie za agresora. Po angielsku jest takie wyrażenie – “monkey business”, i tak to właśnie wygląda – małpia praca, która będzie trwała, póki wszystko się nie zawali.

– Z drugiej strony wydaje się, że “czwórka normandzka” także przeszła na format telefoniczny. Wydaje się, że Ameryka też ostatnio coraz mniej się interesuje tym konfliktem.

Nie wydaje mi się, że Zachód zdecydował nie zajmować się już tą sprawą. Wystarczy spojrzeć na dokument podsumowujący ostatnie posiedzenie G7. Wyrażnie w nim zapisano, że jakiekolwiek nasilenie się rosyjskiej agresji spowoduje wzmocnienie sankcji. Podjęcie przez Zachód odpowiedniej decyzji jest więc już tylko kwestią czasu.

Trudno doradzać największym mocarstwom świata; wydaje mi się jednak, że należałoby jeszcze ustalić pewne ramy czasowe. Chodzi o to, że jeśli do pewnego czasu nie ustaną prowokacje i poparcie dla separatystów, to zacznie się wtedy kolejna faza sankcji. Wydaje mi się, że takie podejście dałoby Rosji do myślenia.

– Coraz rzadziej słychać o przekazaniu Ukrainie kontroli nad granicą ukraińsko-rosyjską, za to coraz częściej słychać o potrzebie przeprowadzenia w terytoriach okupowanych wyborów lokalnych. Czy to znaczy, że Ukraina zaczyna ustępować i gotowa jest zalegalizować istnienie samozwańczych władz regionu?

– Absolutnie nie. Nie ma mowy o wyborach w sytuacji, gdzie Ukraina nie kontroluje granicy. Nie zgodzimy się na referendum pod lufami karabinów.

Tak już było na Krymie i nie dopuścimy do podobnej farsy na tymczasowo okupowanych terenach Donbasu. Wybory mogą się odbyć tylko wtedy, gdy kontrolę nad granicą znów obejmą wojska ukraińskie. Z kolei społeczność międzynarodowa, w tym w szczególności OBWE, zorganizuje i będzie obserwować wybory.

I to jest mniej więcej jedyna funkcja, którą może pełnić ta organizacja. Cała reszta – niech idzie do diabła, jeśli mogę się tak wyrazić.

– Mieszkańcy Doniecka domagali się od samozwańczych władz tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej ropoczęcia ofensywy przeciwko wojskom ukraińskim i przywrócenia pokoju. Ukraina z kolei rozważa wprowadzenie pełnej blokady ekonomicznej. Czy uważa Pan, że Donbas może znów stać się częścią Ukrainy i w jakich warunkach będzie to możliwe?

– Warunek jest jeden: pełna kontrola granicy ukraińsko-rosyjskiej przez państwo ukraińskie. Rozumie Pani, w supermarkecie nie kupi Pani sobie czołgu, transporteru opancerzonego czy rakiet typu “Grad”. To wszystko to bezpośrednie dostawy z Rosji. Rosyjskie konwoje humanitarne nazwałbym terrorystycznymi, bo za każdym razem przywożą amunicję i żołnierzy. Dopóki nie będziemy mieli kontroli nad granicą, taka sytuacja będzie trwać. Dlatego czysto cyniczne są deklaracje Rosji o tym, że należy przeprowadzić wybory. Oznacza to jedno:

Rosja nie chciała, nie chce i nie będzie chciała żadnych zmian. Na Ukrainie ma tylko jeden cel: podzielić kraj na dwie części i to tak głęboko, że żadna z części nie będzie chciała mieć nic wspólnego z drugą.

Ale Rosja niedoceniła społeczności międzynarodowej. Na posiedzeniu G7 bardzo mnie ucieszyło zdanie jednego z przywódców: powiedział on, że na Zachodzie ludzie zaczynają rozumieć, że Rosja nie jest strategicznym partnerem, ale głównym zagrożeniem dla współczesnego świata.

Rozmawiałą Alena Litwinawa, Kijów

 
Aktualności