Problemy gospodarcze Białorusi sprawiły, że przed sklepami i kantorami pojawiły się kolejki. Na zapotrzebowanie rynku natychmiast odpowiedzieli mińscy biznesmeni, który założyli agencję staczy.
Według relacji pracowników do firmy, w ciągu pierwszych kilku dni działania firmy zgłosiło się już kilkanaście chętnych od korzystania z jej usług – „Przede wszystkim zamawiają ludzi do stania w kolejkach: do kantorów, w sklepach AGD, do rejestracji samochodu w oddziale drogówki”. Wynajęcie agenta jest bardzo proste, szczegóły – miejsce i czas kolejki ustala się przez telefon lub internet, a sam stacz ma obowiązek informować klienta o postępach kolejki smsem.Cena usługi wynosi od 10 tyś do 17 tyś za godzinę (6-10 zł). Koszty wzrastają w godzinach nocnych. Agencja zamierza podwyższyć ceny kolejek do kantorów spodziewając się, że popyt na walutę będzie się zwiększał.
Mińska konsultantka ds. Zasobów Ludzkich Taciana Kolacawa, przypomina, że w USA od dawna funkcjonuje zawód tramitadora, człowieka który za pieniądze pilnuje kolejki i załatwia formalności związane np. ze służbami migracyjnymi. W Polsce w czasach komunizmu również funkcjonowała instytucja staczy kolejkowych, choć nie miała ona charakteru legalnej działalności biznesowej.
Braki w sklepach są efektem wprowadzonej w poniedziałek dewaluacji białoruskiego rubla o ponad 50 proc. Było to konieczne, bo Białoruś od kilku miesięcy cierpi na poważny deficyt walut na rynku. W sytuacji, gdy bank centralny przestał uzupełniać braki swoimi rezerwami, w kantorach zabrakło euro i dolarów. Przed kantorami utworzyły się liczące nawet 200 osób kolejki społeczne. Dochodziło również do bójek i prób opanowania kolejek przez ludzi z zewnątrz. Białorusini spodziewając się rychłej dewaluacji i nie mogąc kupić walut, rzucili się do sklepów by ulokować ruble. Na razie poniedziałkowa decyzja białoruskiego Banku Narodowego nie poprawiła sytuacji. W kantorach nadal nie ma walut, a w sklepach poszukiwanych towarów.
Biełsat
