Życie na wschodzie Ukrainy z pozoru wydaje się takie, jak w innych częściach tego kraju. Wielu mieszkańców regionu przekonuje jednak, że odczuwa bezpośrednie zagrożenie ze strony Rosji i obawia się ewentualnego ataku.
Z półtoramilionowego Charkowa do granicy z Rosją jest około 40 kilometrów. Miasto jest też punktem przesiadkowym dla żołnierzy jadących na front bądź z niego powracających. Tutaj także trafia część rannych. Do incydentów na linii rozgraniczającej ukraińską armię i wspieranych przez Moskwę separatystów dochodzi właściwie codziennie.
O tym, że toczy się wojna, przypomina stojący w samym centrum namiot, koło którego przypomniano historię konfliktu. Między innymi, próby separatystycznego powstania w mieście w 2014 roku, które zostały zdecydowanie powstrzymane przez dość słabą wówczas jeszcze władzę w Kijowie.
Reżyserka teatralna Switłana Oleszko podkreśla, że dla w większości rosyjskojęzycznego miasta agresja Rosji była szokiem.
– Dla wielu intelektualistów z Charkowa rosyjska agresja była osobistą tragedią. Oni wychowali się na rosyjskiej kulturze, ale z drugiej strony odczuli, że Ukraina to jest ich państwo. Dlatego dołączyli do antyrosyjskich protestów – zaznacza.
Podobna sytuacja była w położonym na południu kraju Mikołajowie. Liczy on pół miliona mieszkańców i w czasach radzieckich był miastem zamkniętym ze względu na przemysł stoczniowy budujący okręty wojenne. Tu z kolei odczuwa się zagrożenie z południa, ze strony anektowanego przez Rosję Krymu.
Pracująca w tym mieście graficzka i ilustratorka Switłana Czebanowa mówi, że rewolucja godności i jej postulaty nie były w Mikołajowie popularne. Niewiele osób wychodziło wówczas na protesty. Sytuacja zmieniła się, gdy rozpoczęła się rosyjska agresja na Krymie.
– Jeśli o Majdanie można było mówić, że nie rozumie się jego celów, czy formy protestu, to w tym momencie zaczynasz rozumieć, że masz kraj, a sąsiednie państwo zabiera twoje terytorium. To jest coś innego, bo wiele ludzi nie wierzyło, że może się tak stać. Moskwa propagowała swój obraz jako przyjaciela – dodaje.
W mieście pojawiło się mnóstwo ukraińskich flag, wieszano je na samochodach, w oknach.
– Żeby było wiadomo, że tu jesteśmy, że tu są Ukraińcy – zaznacza Czebanowa.
Takie same procesy zachodziły w innych miastach wschodniej Ukrainy. Dopiero podczas agresji kształtowała się ukraińska tożsamość mieszkańców regionu. Duża ich grupa to byli bowiem przyjezdni z innych części Ukrainy, a nawet ZSRR. Dziennikarz z Chersonia Taras Buzak wspomina rozmowę przy kolacji ze swoimi znajomymi z miasta.
– Przy stole siedziało z 20 osób i ktoś zapytał, ile osób się urodziło w Chersoniu. 5 osób podniosło rękę. Następne pytanie o rodziców: podniosły dwie. A dziadków z Chersonia nikt nie miał. Bo tu są ludzie, którzy przyjechali ze wsi, z różnych regionów Ukrainy, a nawet za czasów radzieckich z Rosji – dodaje.
Po uzyskaniu niepodległości wielu z nich nie umiało się określić narodowościowo. Biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej Jan Sobiło wspomina swoje rozmowy z mieszkańcami Zaporoża, gdy przyjechał tam w 1993 roku.
– Mówili mi: ty Janie jesteś Polakiem i o tym wiesz, a kim my jesteśmy, nie wiemy, choć mieszkamy na Ukrainie. Przez te 30 lat wiele się zmieniło. Ludzie zaczynają myśleć i uświadamiać sobie, że są Ukraińcami – zaznacza.
Jego zdaniem, wojna znacznie przyspieszyła ten proces. Zmienił się też język nabożeństw. Do początku rosyjskiej agresji większość mszy była odprawiana po rosyjsku. Od 2014 roku, na prośbę samych parafian, po ukraińsku.
Diecezja jest podzielona linią frontu – biskupowi Janowi Sobile podlegają nie tylko Charków i Zaporoże, ale też Donieck i Ługańsk. W samozwańczej Ługańskiej Republice Ludowej nie ma nawet księdza katolickiego, ponieważ nie zgadzają się na jego obecność tamtejsi separatyści. Nie może tam nawet przyjechać duchowny z tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej. Na wschód od linii frontu dominuje tożsamość, rosyjska bądź nadal bliżej nieokreślona postradziecka.
W samym Zaporożu, według biskupa Jana Sobiły, wciąż odczuwa się zagrożenie potencjalnym rosyjskim atakiem.
– Czuje się napięcie i nikt nie wie, co będzie jutro. Mówią na przykład, że Rosjanie wejdą jesienią… Ludzie mieli nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje, a ciągle nie wiadomo, co będzie dalej – dodaje.
Stąd wielu mieszkańców Zaporoża podejmuje decyzję o wyjeździe z miasta: do Kijowa, Lwowa, do Polski, czy do Rosji. Duchowny mówi, że od początku wojny liczebność jego parafii zmniejszyła się o połowę. Przy podejmowaniu decyzji o wyjeździe ważną rolę odgrywa też sytuacja gospodarcza.
Socjolog z Chersonia Mykoła Homeniuk przekonuje, że tak naprawdę wojna nie jest dla Ukraińców, w tym też Wschodu, najważniejszym problemem. Gdy przygotowywał badania socjologiczne w obwodzie ługańskim i donieckim myślał, że wśród kłopotów mieszkańców na pierwszym miejscu wymienią oni konflikt rosyjsko-ukraiński.
– Tak się nie stało. Oni wymienili na pierwszych miejscach złą jakość wody, wysokie opłaty komunalne czy złe drogi. Wszystkie problemy związane z wojną odchodzą na 10-20 plan w porównaniu z codziennymi problemami. Dlatego dla ludzi, którzy jeżdżą po złych drogach w Chersoniu i wodę do picia muszą kupować w sklepie, to takie rzeczy są większym zagrożeniem niż agresja ze strony Rosji -zapewnia.
Mykoła Homeniuk sam nie odczuwa zagrożenia ze strony z Rosji.
– Życie tu jest spokojne, czuję się jak w kurorcie, nikt się nigdzie nie spieszy. Nie ma zapór przeciwczołgowych, drutu kolczastego – mówi.
Dla niektórych mieszkańców Wschodu Ukrainy taka sytuacja nie jest jednak komfortowa. Z jednej strony chcą żyć normalnie, jakby nie było wojny, a z drugiej odczuwają zagrożenie tym, że w każdym momencie może dojść do agresji rosyjskiej na pełną skalę.
– W 2014 roku nauczyliśmy się kompletować walizki ewakuacyjne z najbardziej potrzebnymi rzeczami, z którymi można uciekać. U wielu charkowian takie walizki nadal leżą. Strach jest i walizki są, ale my cały czas sprawiamy wrażenie, że normalnie pracujemy, mamy życie kulturalne i rodzimy dzieci – dodaje Switłana Oleszko.
Obok tych mieszkańców, którzy mają zdecydowanie proukraińskie poglądy, są jednak też tacy, którzy wciąż wierzą w przyjaźń z Rosją. Choć, zdaniem moich rozmówców, jest to niewielka grupa i – co najważniejsze – mało aktywna i o małej zdolności mobilizacyjnej. Niemal w każdym mieście słyszę historie o tym, jak w przypadku najmniejszej rosyjskiej prowokacji od razu pojawia się o wiele liczniejsza grupa ukraińskich aktywistów.
– Wśród aktywnych ludzi więcej jest tutaj zwolenników Ukrainy. Nie widzę zagrożenia, że wybuchnie jakieś antyukraińskie powstanie – mówi Mykoła Homeniuk.
Jego znajomy, dziennikarz freelancer z Chersonia Taras Buzak, widzi sytuację trochę inaczej. Zaznacza, że obydwie grupy: prorosyjską i proukraińską ocenia na 15-20 procent mieszkańców miasta.
– Putin przychodzi tam, gdzie witają go chlebem i solą. W 2014 roku rosyjscy wojskowi zaczęli robić wypady z Krymu do obwodu chersońskiego. Myśleli, że będą ich witać: bracia, zapraszamy, a za to usłyszeli: spadajcie stąd. I oni pojechali. Ale oczywiście te 15-20 procent to jest wystarczająca grupa, żeby wyjść na granicę administracyjną z Krymem i zrobić jaką prowokację – dodaje.
W Chersoniu, zresztą podobnie, jak w Dnieprze trwa też walka na lokalnym froncie ideologicznym. Obydwa miasta zostały założone w czasie rządów Katarzyny II Wielkiej. Wcześniej te tereny były pod kontrolą, między innymi, kozaków. Jednak, oficjalna historiografia rosyjska i radziecka twierdzi, że to Rosjanie przynieśli cywilizację na “dzikie pola”. Całkowicie ignoruje się przy tym obecność innych mieszkańców tego regionu, jak właśnie kozaków, Greków, czy Tatarów. Stąd wielu działaczy stara się przypomnieć tę historię.
Dla części aktywistów o wiele ważniejsza jest jednak teraźniejszość. Walka trwa nie tylko bezpośrednio na froncie, ale też w sferze kultury. W ostatnich latach pojawiło się wiele dobrej jakości produkcji filmowych, piosenek, czy książek w języku ukraińskim. Wciąż jednak rosyjska kultura popularna znajduje wśród Ukraińców wielu odbiorców. Producentka filmowa Natalia Chazan z Dniepra ma na to prostą receptę.
– Język ukraiński możemy popularyzować poprzez dobrej jakości produkt: filmy, książki, piosenki. Najbardziej trzeba uważać przy tematach patriotycznych, żeby to nie było nudne i nadęte. To ma być atrakcyjne – zaznacza.
Problemem jest to, że Moskwa ma o wiele większy budżet na tego rodzaju produkcję.
– Rosja więcej inwestuje w popkulturę. Myślę, że w Rosji nic nie odbywa się po prostu tak. My musimy działać od dołu i wspierać swoich artystów – podkreśla Czebanowa.
Dodaje przy tym, że od 2014 roku w Mikołajowie pojawia się wielu ukraińskich wykonawców, którzy zbierają pełne sale publiczności. Za to, znacznie spadła liczba rosyjskich.
Mykoła Homeniuk zwraca przy tym uwagę na pewien paradoks popularności rosyjskiego rapu wśród młodzieży.
– On jest często antyputinowski i antysystemowy – zauważa.
Co się nie zmieniło, to język słyszany na ulicy. Nadal we wszystkich miastach południa i wschodu dominuje rosyjski. Na Ukrainie nie jest to jednak czynnik świadczący o narodowości, czy poglądach mówiącego. Coraz więcej Ukraińców, nawet rosyjskojęzycznych, zdaje sobie sprawę, że Moskwa nie jest ich sojusznikiem.
– Trudno to powiedzieć otwarcie, czy nawet sobie uświadomić, że gdyby nie pobicia na Majdanie, nie aneksja Krymu i wojna w Zagłębiu Donieckim my byśmy ciągle byli “braćmi” z Rosją. Te sytuacje otworzyły oczy. Patrzysz i widzisz, jak jest. To jest ogromna cena – mówi Czebanowa.
Te wydarzenia też znacznie wpłynęły na to, jak Ukraińcy odpowiadają na pytanie o największe osiągnięcia 30-lecia. Wielu mówi, że sukcesem jest to, że Ukraina w ogóle przetrwała.
– W czasie rewolucji godności nikt nie myślał, że istnienie Ukrainy jest zagrożone. A potem to się pojawiło, stąd wiele osób mówi, że to sukces, że nasz kraj istnieje i stara się pokonać ten kryzys – zaznacza Mykoła Homeniuk.
Prorektor lwowskiego Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego profesor Myrosław Marynowycz mówi, że mimo pojawiających się głosów zmęczenia konfliktem z Rosją, Ukraińcy muszą patrzeć w przyszłość.
– Rosja stawia na zatrzymanie czasu, powrót do przeszłości, ona chce Jałty II, żeby świat uznał, że jest supermocarstwem, powrotu do Związku Radzieckiego. Ale czasu nie można zatrzymać. Ukraina na tym tle jest bardziej logiczna, bo ona chce iść do przodu.
Dla profesora Marynowcza największym osiągnięciem Ukrainy są wolność słowa, wyznań i demokracja, czego nie ma w Rosji i na Białorusi. Wybór powinien być więc jasny.
Piotr Pogorzelski/belsat.eu