Szkłów. Kolonia karna w miejscowości, gdzie przez lata pracował Łukaszenka


Wiktar Parchimczyk został aresztowany jesienią 2020 roku za rzucenie na drogę wkrętów w celu utrudnienia ruchu pojazdów specjalnych straży granicznej. Pierwszy rok zasądzonej mu „chemii” (kary pozbawienia wolności połączonej z pracą na rzecz państwa) spędził w Zakładzie Karnym Typu Otwartego nr 45 w obwodzie brzeskim. W maju 2022 roku mężczyznę przeniesiono do Kolonii Karnej nr 17 w Szkłowie.

Publikowaliśmy wcześniej wspomnienia Wiktara z “chemii”; druga część opowieści byłego więźnia politycznego dotyczy kolonii, w której zabito opozycjonistę Witolda Aszurka i która położona jest w miejscowości, gdzie do 1994 roku jako dyrektor sowchozu “Haradziec” pracował Aleksandr Łukaszenka.

Wiktar Parachimczyk ze swoim więziennym ubraniem z żółtą naszywką, zdj.: archiwum prywatne bohatera

“Im większy ekstremista, tym bliżej kamery musiał spać”

Wiktar Parchimczyk został przeniesiony do kolonii karnej w Szkłowie w połowie maja 2022 roku – po procesie za rzekome naruszenie regulaminu w Zakładzie Karnym Typu Otwartego nr 45.

W kolonii osadzeni mieszkali w barakach, wszyscy razem w jednym dużym pomieszczeniu. W przeciwieństwie do “chemii”, oddział więźniów w kolonii był znacznie większy – ponad 70 osób.

Wiktar od razu odczuł osobliwy stosunek strażników do “politycznych” – więźniowie polityczni mieli na uniformach specjalne żółte naszywki, niektórzy na polecenie strażników musieli spać pod kamerą monitoringu:

– Im większy ekstremista, tym bliżej kamery. Ja musiałem leżeć pod samą kamerą. Myślę, że miało to coś wspólnego z tym, że zostałem przeniesiony z “chemii” za naruszenia, więc jestem ekstremistą do kwadratu.

W ramach pracy przymusowej Wiktar musiał szyć buty. Zazwyczaj były to buty dla więźniów i milicji. Więzień polityczny, podobnie jak podczas “chemii”, nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do pracy przymusowej, ale stawiał się codziennie w strefie przemysłowej, bo mógł się tam czuć swobodniej niż w baraku.

– Było więcej przestrzeni, można było się ukryć i porozmawiać z kimś poza obszarem kontrolowanym przez czujne oko strażnika – mówi Wiktar. – Trzeba było jednak rozmawiać ostrożnie: jeśli utrzymywało się kontakt z “niewłaściwymi” ludźmi, można było dostać naganę za takie przewinienia jak nieogolenie się lub nieprzywitanie. Chociaż ja i tak w ciągu trzech miesięcy otrzymałem ich z dziesięć. Dla porównania, odbywałem karę z przestępcami z lat 90., którzy nie otrzymali ani jednej nagany.

Rys.: De Lios/Biełsat

“Więźniowie uczą się, jak budować relacje rodzinne”

W wolnym czasie więźniowie byli poddawani pracy wychowawczej. Zbierano ich w auli, gdzie wygłaszane były referaty i wykłady. Na przykład o tym, jak budować relacje rodzinne lub o zagrożeniach związanych z uzależnieniem od narkotyków.

– Nie słuchałem tych wykładów, bo nie miałem problemów z alkoholem czy narkotykami – mówi Wiktar. – Z moją rodziną też jest wszystko w porządku.

Więźniowie musieli też przygotowywać prezentacje na różne tematy. Nasz rozmówca zgodził się tylko raz – tematem prezentacji był znany białoruski pilot wojskowy Uładzimir Karwat:

– To bohater niepodległej Białorusi, nie wymyśliła go komunistyczna propaganda, nie był związany z żadną ideologią, naprawdę dokonał czegoś wielkiego. Potem już nie brałem w tym udziału. Nie przejawiałem inicjatywy podejmowania różnych bezsensownych działań, a jeśli mi je narzucili, to się wykręcałem. Myślę, że to był jeden z powodów, dla których tak często trafiałem do karceru. Ale nie chciałem być niewolnikiem.

Jednak, jak zauważa Wiktar, nikt w kolonii nie zmuszał go do oglądania propagandy z koniecznie otwartymi oczami, tak jak to było w “chemii”.

“Pierwsze co widzą odwiedzający to pawie”

W skrzydle kolonii przeznaczonym dla spotkań więźniów z bliskimi znajduje się kącik z „minizoo” – mieszkają tam dwa pawie i papuga. Wiktar nie miał jednak szansy zobaczyć zwierząt, ponieważ zaraz po przybyciu do kolonii został pozbawiony prawa do odwiedzin.

– Proszę sobie wyobrazić: bliscy przyjeżdżają odwiedzić więźnia i pierwsze co zastają na miejscu to pawie. Po prostu rajskie miejsce – żartuje nasz rozmówca. – Nie widziałem ich, ale z karceru wyraźnie słyszałem ich krzyki. Siedzenie w karcerze przy krzykach pawi było ciekawym i egzotycznym doświadczeniem.

Jak mówi Wiktar, w kolonii w Szkłowie przebywa wielu “politycznych” (według Centrum Praw Człowieka „Wiasna” to aż 69 osób). Niektórzy jednak otrzymali naszywkę “ekstremisty” właściwie przez przypadek:

– Jeden z osadzonych jechał po pijanemu na rowerze i zderzył się z radiowozem. Był zwykłym chłopakiem ze wsi, nie brał udziału w protestach, ale dostał żółtą naszywkę.

Wśród więźniów politycznych w Szkłowie jest wiele osób skazanych za komentarze w sieci, choć niektórzy robili to w stanie nietrzeźwym, a potem, gdy przychodziła po nich milicja, łapali się za głowę z myślą “co ja narobiłem?”. Najbardziej szokujące są przypadki wyroków dla osób skazanych w sprawie kanału telegramowego “Czornaja kniga Biełarusi” (Czarna księga Białorusi), gdzie publikowano dane osobowe białoruskich funkcjonariuszy.

– W karcerze był taki chłopak, podrzucił mi bieliznę termiczną, żeby było mi ciepło, ale strażnicy obcięli rękawy. Został skazany na długi wyrok, bo był podejrzany o upublicznianie danych [funkcjonariuszy]. I takich osób jest bardzo dużo. Ta sprawa zniszczyła wiele żyć. Nie pojawiły się jednak żadne przeprosiny ze strony odpowiedzialnych, nie okazano pomocy rodzinom skazanych.

“Czasami myślałem, że lepsze byłoby bicie niż 10 dni tortur w karcerze”

Zdaniem Wiktara po “chemii” w kolonii było łatwiej. Choć jednocześnie w poprzednim miejscu odbywania kary było mniej okrucieństwa – nie bito tam więźniów:

– Mnie w Szkłowie nie tknęli, ale wiem, jak bardzo ludzie byli tam bici. Widziałem wielu ciężko pobitych chłopaków. Niektórzy zostają pobici zaraz przybyciu do kolonii, podczas kwarantanny. Robią tam przesiew – biją w szczególności tych, którzy mają potencjalne cechy przywódcze, po których widać, że mogą sprawiać problemy administracji kolonii.

Były więzień twierdzi jednak, że istnieją jeszcze ostrzejsze metody nacisku ze strony personelu więziennego niż bicie – karcer. Po raz pierwszy do karceru Wiktar trafił zaraz po odbyciu kwarantanny obowiązkowej dla wszystkich nowoprzybyłych osadzonych:

– Nie wiem, kto projektuje te cele tortur, gdzie siedzi się w zimnie przez 10 dni. Musi być jakiś tajny zawód – inżynier Gułagu. Jedno okno wychodzi na zewnątrz, drugie na korytarz. Otwierają oba i wiatr hula po celi. W takich warunkach nie da się spać, człowiek budzi się z zimna. Robisz pompki, przysiady na rozgrzewkę, męczysz się, zasypiasz – i znów się budzisz, bo jest ci zimno. Po co bić, skoro można cały czas torturować zimnem? Organizm musi być bardzo silny, żeby to wytrzymać. Osoby o słabym zdrowiu tego nie zniosą. Czasami myślałem, że wolałbym być bity przez 15 minut niż torturowany w ten sposób przez 10 dni.

Zdjęcie ma charakter ilustracyjny.
Zdj.: Stanislav Krasilnikov / TASS / Forum

W kolonii jest ratownik medyczny, który robi obchody po karcerach.

– Wygląda to tak: otwiera się okno i ratownik pyta, czy masz jakieś dolegliwości zdrowotne. Zanim zdążysz odpowiedzieć, okno jest już zamknięte. Nie interesuje ich stan zdrowia więźniów. Ale po śmierci Witolda Aszurka tak się ubezpieczają przed kamerami – mówi nasz rozmówca.

Podczas odbywania kary Wiktar był umieszczany w karcerze dziesięć razy. Z tego dwa razy w „chemii” i cztery razy w kolonii.

“Prawdopodobnie byłem w celi, w której zabito Witolda Aszurka”

Do karceru można było trafić z wyssanych z palca powodów. Na przykład jedna z nagan, które otrzymał Wiktar, dotyczyła sytuacji, gdy funkcjonariusze przyszli sprawdzić jego “inwentarz” – rzeczy osobiste.

– Wytrząsają wszystkie rzeczy i zaczynają liczyć – wspomina były więzień polityczny. – Raz strażnik wskazał na torbę z herbatą i zapytał, ile tego jest, dlaczego jest napisane 0,8 kg. Odpowiedziałem, że nie mamy wagi, żeby to dokładnie sprawdzić. Wtedy wziął herbatę do ręki i powiedział: “Nie, to trochę mniej niż 0,8 kg”. Potem zapytał mnie, gdzie są dwie moje koszulki, bo na liście było napisane, że powinny być cztery, a w moich rzeczach były dwie. Tłumaczę, że po praniu suszą się na zewnątrz. Ale zapisali to wszystko jako dwa wykroczenia, w efekcie czego dostałem naganę i trafiłem do karceru – zaznacza.

Jak mówi Wiktar, karcer w kolonii w Szkłowie wygląda dokładnie tak samo, jak ten z wideo z Witoldem Aszurkiem, na którym widać, jak się przewraca. Były więzień domyśla się, że najprawdopodobniej też przebywał w tym pomieszczeniu: jest ich niewiele, wszystkie są takie same.

Rys.: De Lios/Biełsat

“Nikt nie liczy zwykłych więźniów, którzy są zabijani w kolonii”

Według naszego rozmówcy kolonia pamięta o Witoldzie Aszurce.

 – Wszyscy znają imiona, nazwiska tych, którzy zabili, wszyscy wiedzą jak i kto był przy tym obecny. Wiele osób słyszało, jak biją Witolda. Nie mam pojęcia, co oni mieli w głowach, kiedy go mordowali, dlaczego to wszystko odbywało się tak głośno. Przecież zazwyczaj takie rzeczy robi się po cichu. Myślę, że na podstawie zdjęć, wideo, gdzie widać rany i to jak Witold upadł, nie można mówić, że zmarł tak po prostu – zaznacza.

Zdaniem Wiktara śmierć Aszurka odbiła się szerokim echem dlatego, że był “polityczny”. Nikt nie liczy jednak, ilu zwykłych osadzonych umiera w koloniach, żadne informacje o nich nie wyciekają do mediów:

– Zazwyczaj więźniów zabierają w ustronne miejsce i tam biją. Razem ze mną z “chemii” do kolonii przenieśli jednego chłopaka, nie miał nic wspólnego z polityką, ale założyli mu żółtą plakietkę jako ekstremiście za jakiś konflikt z administracją. Był bity żelazną rurą. Słyszeliśmy, jak krzyczał.

Wiktar wyszedł na wolność 14 września 2022 roku i od razu postanowił opuścić Białoruś. Obecnie przebywa z rodziną w Polsce. Jego starsze dziecko chodzi do szkoły, młodsze do przedszkola.

– Spełniłem swoją rolę jako obywatela, człowieka, który musi bronić swojego kraju, ale jestem też ojcem i mężem, mam dzieci do wychowania, za nie też ponoszę odpowiedzialność. Nie jestem gotowy, aby dla swojego kraju spędzić całe życie w więzieniu – powiedział były więzień. – Reszta Białorusinów też powinna zadbać o swój los i zachować godność. W kolonii spotkałem się z Pawłem Siewiaryńcem. To bardzo ofiarny człowiek, jest gotów cierpieć za każdego Białorusina. Gdy mnie zwolniono, dali mu w kolonii naganę za uporczywe nieprzestrzeganie regulaminu. Nie jestem taki, jak on. On jest sumieniem narodu.

“Kim byłbym, gdybym w 2020 roku nie wyszedł na ulicę”

Kiedy Wiktar wyszedł z więzienia, otrzymał wsparcie ze strony organizacji BySol i kilku innych inicjatyw. Ale nie wszystkie organizacje, które twierdzą, że pomagają byłym więźniom politycznym, rzeczywiście to robią – zaznacza mężczyzna.

– Odnoszę wrażenie, że niektórzy nasi rodacy zakładają biznes, który czerpie korzyści z cierpienia i wzbogaca się dzięki nazwiskom więźniów politycznych lub ich rodzin, zbierając pieniądze na swoją działalność.

Wiktor Parchimczyk, zdj.: archiwum osobiste

Wiktar nie żałuje tego co zrobił – że wyszedł na ulicę w 2020 roku, że spędził dwa lata za kratami:

– Czy gdybym wtedy nie wyszedł, widząc i wiedząc, co się dzieje, mógłbym czuć się mężczyzną? Nie, całe życie czułbym się jak zero. Czy byłbym w stanie wychować syna na mężczyznę, a nie tchórza, gdybym sam się ukrywał? Nie. Kim byłbym, gdyby w czasie, gdy chłopcy z mojego sąsiedztwa, z którymi się wychowaliśmy, którzy mają honorowe zasady, zostali pobici, a ja nie poszedłbym ich bronić? Kim byłbym? Wiedziałem o pobiciach moich przyjaciół, sąsiadów, kolegów z klasy. Dlaczego ci ludzie, którzy zostali pozbawieni możliwości dokonania wyboru w uczciwych wyborach i którzy nie mieli innych możliwości obrony swoich praw niż na ulicy, mieliby znosić te cierpienia za mnie albo za innych Białorusinów? – pyta.

Rys.: De Lios / Biełsat

Były więzień polityczny nie chciał, aby jego dzieci wypominały mu, że jego pokolenie nie próbowało zmienić sytuacji i przekazało “dziedzictwo Gułagu” swoim potomkom:

– Mam 40 lat. Za 20 lat będę siwym dziadkiem i będę wspominać, jak przeżyłem swoje życie. Nie chcę zdać sobie wtedy sprawy, że nie próbowałem nic zrobić, nie chcę, żeby moje dzieci obwiniały mnie za to, że nasze pokolenie tchórzy przekazało im tę władzę. Musieliśmy coś zrobić. I ja to zrobiłem – podkreśla.

Historie
„Musiałem odbierać porody krów”. Informatyk i więzień polityczny o pracy przymusowej w kołchozie
2023.01.17 16:43

Hanna Hanczar, ksz, pp/ belsat.eu

Aktualności