Aby dowiedzieć się, jak wygląda życie wsi na terenach zalanych i stale ostrzeliwanych przez Rosjan, nasza dziennikarka zadzwoniła do mieszkańca Tokariwki nad brzegiem Dniepru.
Wieś Tokariwka leży na prawym, kontrolowanym przez Ukrainę brzegu Dniepru. Do obwodowego Chersonia jest z niej 30 kilometrów i przed wojną żyło tam 1350 osób. Wieś specjalizowała się w produkcji mleka, wołowiny, warzyw i słonecznika. Od lutego do listopada 2022 roku miejscowość była okupowana przez Rosjan. Obecnie w Tokariwce zostały głównie osoby starsze. Wraz z wybuchem wojny opuściła ją większość młodych – część mężczyzn poszła do wojska, inni uciekli przed rosyjskimi represjami.
Gdy 6 czerwca wysadzona została zapora Kachowskiej Elektrowni Wodnej, wody Dniepru odcięły położoną na wzniesieniu Tokariwkę. Do tej pory połączenie komunikacja z wsią możliwa jest wyłącznie drogą wodną. Kontakt ze światem umożliwia też pojawiająca się periodycznie sieć telefonii komórkowej. Przez cały czas miejscowość, jak inne na prawym brzegu rzeki, nękana jest przez rosyjską artylerię.
Nasz rozmówca Iwan Kyryczek (nazwisko zmienione) urodził się w Tokariwce i do emerytury pracował tam jako traktorzysta. Starszy mężczyzna jest już niepełnosprawny. Mimo to odmawia opuszczenia domu.
– Dlaczego odmawia pan ewakuacji? Przecież potrzebuje pan stałej pomocy lekarskiej.
– A jak tu można wyjechać. Tylko zostawisz swój dom, a już następnej nocy przyjdą “zwiedzający”. Szabrownicy. I co? Wyniosą wszystko, na co przez całe życie zbieraliśmy. Człowiek pracował na to i teraz ma komuś oddać?
– Szabrują swoi?
– Oczywiście. Myślę, że jak tylko raszyści [Rosjanie – przyp. belsat.eu] dadzą drapaka, to i szabrownicy znikną w tym samym kierunku. DLatego ja nie wyjeżdżam. Wszyscy mamy nadzieję, że szybko ich pogonią.
– Rosjanie do was strzelają?
– Strzelają. Walą w wieś. Nie da się wyjść na dwór. Ludzie ukrywają się w domach. Kilka chat już całkiem rozwaliło, u kogoś z dachu zdmuchnęło eternit, ktoś ma inne uszkodzenia. Strzelają dniem i nocą. Dlatego jak tylko przywiozą pomoc humanitarną, to od razu trzeba po nią biec i także biegiem wracać do domu. Bo przecież można trafić pod ostrzał na ulicy.
– Czy pomoc humanitarna jest teraz regularnie dostarczana? Nie ma z tym problemów?
– Jeszcze niedawno przywozili i wodę, i kaszę, i makaron, i chleb, i nawet tuszonkę. Przy czym konserwa nie zawsze się zdarza. Ale jeśli rozsądnie się gospodaruje zapasami, to można pociągnąć. Największy problem, że potrzeba most pontonowy położyć. Będzie jakieś 300 metrów. Dopiero wtedy będzie jakaś łączność z otaczającym światem. Inaczej ani lekarza nie da się wezwać, ani nigdzie wyjechać. Ale na razie nawet mostu nie położą, bo wody jest za dużo. Także na razie, żeby stąd wyjechać, potrzeba śmigłowca. A nie u każdego taki jest. (Śmieje się.)
– Wasza wieś stoi na wzgórzu, więc woda nie zalała domów, tylko tereny wokół. Mimo to wykryto już u was ogniska infekcji. Na zdjęciach widać morze śmieci i śniętych ryb. Jak jest to odczuwalne u was na miejscu?
– Tego smrodu nie da się opisać. Śmierdzi rozkładającymi się rybami, zgnilizną, ściekami. Wszędzie wokół wsi jest takie mętne błoto. A przed smrodem nie ma się gdzie schować. Nawet w domu czuć.
– W woda w studniach pozostała czysta?
– Nie, woda w studniach też zmętniała i śmierdzi. Na razie nie tak mocno, jak ta powodziowa, ale i tak ani pić jej nie można, ani ogródka nią podlewać. We wsi jest kilka studni głębinowych. W nich woda też zaśmierdła, ale już ponoć jest lepiej. Nie wiadomo tylko, na ile jej starczy.
– Ludzie uprawiają ogródki?
– A jakże! Kto tylko został we wsi, ten zasiał dla siebie i ziemniaki, i cebulę, i czosnek, i ogórki, i pomidory, i kapustę. Wszystko, czego potrzeba. Warzywa sialiśmy dla siebie, żeby mieć co jeść.
Tylko bydła już nikt nie trzyma. Krowy zostały może tylko w kilku gospodarstwach. Trzodę trzeba poić, a gdzie teraz wody nabrać?
– Ludzie wysiali warzywa, a teraz nie mogą wyjść do ogórka.
– Trzeba się ukrywać, bo nigdy nie wiesz, kiedy przyleci pocisk. A jeszcze podczas ostrzałów niektóre granaty moździerzowe wbijają się w ziemię i nie wybuchają. U moich sąsiadów jeden niewybuch jest tuż przy drzwiach wejściowych, a drugi w podwórzu, przy samym ogrodzie. I teraz siedzą tak w domu, bojąc się wyjść.
– Sąsiadom, którzy wyjechali ze wsi, ktoś kosi trawę? Czy przez obecną suszę nie robi się tam niebezpiecznie.
– Po pierwsze, z koszeniem teraz w ogóle jest problem. Nie tylko ze względu na ostrzały. Nie ma benzyny. Wcześniej chłopaki przywozili z Chersonia, a teraz nie ma przeprawy i zostaliśmy bez paliwa. Ani samochodem nie pojedziesz, ani generatora nie zatankujesz.
A z suchą trawą jest problem, wszyscy ze strachem na nią patrzymy. Nawet strach pomyśleć, gdyby się zajęła od jakiejś iskry. Nie ma jak zadzwonić po pomoc. Nawet nie wiem, jak panu udało się dodzwonić. Zasięg mamy tylko co jakiś czas. Pojawia się i zaraz znika. A pani udało się nawet dodzwonić za dnia.
– Na co macie nadzieję?
– Wszyscy czekamy tu na zwycięstwo. Mamy nadzieję, że już niedługo pogonią tych faszystów i będzie można chociaż normalnie żyć. I tak każdy ma spakowane dokumenty, najważniejsze rzeczy, żeby w razie czego móc się ewakuować. Ale liczymy, że do tego nie dojdzie. U wszystkich dzieci już opuściły wieś. To nawet lepiej. A nam pozostało liczyć na to, że wkrótce nas uwolnią.
Lubou Łuniowa, pj/belsat.eu