Kijów bez prądu. “Nie ma paniki, jest dyskomfort” 


Od 10 października Rosjanie regularnie atakują ukraińską infrastrukturę krytyczną. Cała Ukraina zmaga się z wyłączeniami prądu. Mimo że sprawia to wiele problemów w życiu codziennym, mieszkańcy Kijowa, z którymi rozmawiał Piotr Pogorzelski, nie mają zamiaru się poddawać i żądać od własnych władz kapitulacji w zamian za prąd. 

Kristina Berdynskych jest dziennikarką, która przez lata pracowała dla tygodnika i portalu Nastojaszczeje Wriemia, a teraz współpracuje z zachodnimi mediami. W tym roku znalazła się na liście stu najbardziej wpływowych kobiet świata przygotowanej przez BBC. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo jej praca jest doceniana na świecie, braki dostaw prądu, a co za tym idzie także internetu, dotykają także ją. 

– Wtedy wszyscy dziennikarze, także ja, chodzą pracować albo do redakcji, czy kawiarni albo do coworkingów, gdzie są generatory – mówi. 

Z Kristiną Berdynskych rozmawiamy przy świecach w jednej z kawiarni.
Zdj. Piotr Pogorzelski/belsat.eu

Rzeczywiście kijowskie lokale pełne są ludzi z laptopami, którzy pracują, bądź się uczą. Dobre jest każde miejsce, gdzie jest prąd i internet. 

– Dziś półgodzinnego wywiadu dla radia udzielałam ze sklepu z artykułami AGD bo tam jest ciepło, jest przestrzeń i nie przeszkadzam ludziom. Zresztą nikt teraz na to nie patrzy dziwnie, bo wszyscy wiedzą, jaka jest sytuacja – zaznacza. 

Kawiarnia z generatorem prądu w centrum Kijowa.
Zdj. Piotr Pogorzelski

Podobnie jak inni kijowianie, w domu ma zapasy wody i świeczek, a z ostatniej delegacji ze Strasburga przywiozła sobie jako “pamiątkę” śpiwór. 

Wiktoria Czyrwa, która współpracuje z portalem eDialog Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej mieszka na daczy pod Kijowem. Zresztą sam mer stolicy Witalij Kliczko apelował do mieszkańców, aby – jeśli mogą – wyjeżdżali za miasto. Jednak, jak podkreśla dziennikarka, życie tam nie jest łatwe.

– Było lepiej, gdy były grafiki, harmonogram, kiedy jest prąd, kiedy go nie ma. Wtedy można było coś zaplanować. Teraz coraz częściej są wyłączenia awaryjne, to znaczy nie wiadomo kiedy wyłączą prąd. Nie mogę włączyć zmywarki, umyję włosy, ale nie wiem, czy zdążę wysuszyć. To się odbija też na pracy bo nie ma internetu – podkreśla. 

Kawiarnia na kijowskim Podole działa nawet bez światła.
Zdj. Piotr Pogorzelski / belsat.eu

Najgorzej jest jednak w nocy, ponieważ wszystkie urządzenia, także kaloryfery, czy piecyki elektryczne, działają na prąd. Sytuację trochę ratuje piec, w którym można palić drewnem. 

Wiele osób kupuje sprzęt turystyczny, małe kuchenki, które pozwalają na podgrzewanie jedzenia. Tak robi piosenkarka Marta Lubczyk, która mieszka w centrum Kijowa, w bloku na XVI piętrze.

– W pierwszych dniach, gdy nie było prądu, było ciężko. Przypomniałam sobie wszystko, co pamiętałam z wycieczek po górach. Gotowanie na świeczkach, w miskach, uprościliśmy też potrawy, mniej rzeczy trzymamy w lodówce, bo wiele produktów szybko się psuje bez chłodzenia – podkreśla. 

Marta Lubczyk przy pianinie. Niestety elektronicznym.
Zdj. Piotr Pogorzelski / belsat.eu

Mimo tak trudnych warunków cały czas zajmuje się muzyką, śpiewa i prowadzi lekcje śpiewu. 

– Gdy nie ma prądu, to dość śmiesznie wygląda, bo biorę świeczkę, staję przy oknie, gdzie jest internet. Czasem muszę wyłączyć wideo – opowiada.

Marta Lubczyk podkreśla jednak, że można się do tego przyzwyczaić. W przedpokoju stoi przygotowany plecak na wypadek alarmu rakietowego, gdy trzeba zejść do schronu. Czasem jednak w czasie ataku wychodzą po prostu na korytarz na swoim piętrze, gdzie są już krzesła turystyczne, w których można wygodnie posiedzieć. 

Krzesła turystyczne na klatce bloku w Kijowie. Według mieszkańców, tam jest bazpieczniej, niż w mieszkaniu.
Zdj. Piotr Pogorzelski / belsat.eu

W windach – na wypadek gdy ktoś utknie z powodu braku prądu – są pudełka, w których można znaleźć coś do jedzenia, butelkę wody, czy rzeczy, które mogą się przydać do załatwienia potrzeb fizjologicznych. 

– Jak włączą prąd, to szybko gotujemy jedzenie, kawę, ściągamy artykuły z internetu, które chcemy przeczytać. Ładujemy power-banki. Mamy oddzielne dla komputera i dla telefonów. Mamy lampy, które możemy naładować, bo już dzieci nam się oparzyły od świeczek. Mamy gaśnicę – mówi Marta Lubczyk.

Pudełko na wypadek zacięcia się w windzie.
Zdj. Piotr Pogorzelski / belsat.eu

Olha Fedorok, która jako wolontariuszka pomaga wojsku od 2014 roku, zaznacza, że nawet takie trudności ciężko porównać z tym, co przeżywają wojskowi na froncie. 

– Jeśli trzeba będzie marznąć i dosłownie walczyć o przetrwanie, to i tak nie są to takie warunki, w jakich żyją nasi obrońcy: siedzą w błocie, pod ostrzałem, bez możliwości ogrzania się, z wielkimi stratami i ciągle walczą – zaznacza. 

Te słowa potwierdza Stanisław Fedorczuk, który pochodzi z Doniecka, ale od 2014 roku mieszka w Kijowie. Musiał wyjechać ze względu na prześladowania ze strony separatystów. Oprócz działalności społecznej w Ukraińskiej Radzie Ludowej Donieczczyzny i Ługańszczyzny, służy także w Gwardii Narodowej Ukrainy. Ostatnio spędził kilka miesięcy na froncie i uważa, że w porównaniu z panującymi w okopach warunkami, w Kijowie sytuacja nie jest trudna. Od razu po przyjeździe ze wschodu zrobił odpowiednie zapasy – ma sto litrów wody technicznej, 10 litrów pitnej, 5 latarek i 6 power banków. 

– Rozumiem, że dla wielu ludzi to dyskomfort, ale po tym, co zobaczyłem i poczułem na froncie, nie mogę powiedzieć, że tutaj są jakieś wielkie problemy. Jestem gotów zjeść nawet zimną konserwę, ale cieszę się, że ona jest – podkreśla. 

Żadnego kompromisu

Jedno z ministerstw w centrum Kijowa.
Zdj. Piotr Pogorzelski

Stanisław Fedorczuk podkreśla, że Ukraina zbyt dużo straciła ludzi i terytoriów, żeby teraz iść na kompromis z Rosją. 

– To tak, jak zgodzić się na niewolnictwo bo może ci dadzą jeść, czy włączą prąd. Jeśli pozwolimy Rosjanom zmusić nas do ustępstw, to boję się, że skończymy istnieć jako naród. I nie będzie miało znaczenia, czy widać tutaj światło z kosmosu, czy nie – zaznacza. 

Nie wyobraża sobie tego także Kristina Berdynskych. Jej zdaniem, przytłaczająca większość Ukraińców wie, że za ich problemy odpowiada Rosja, a nie Ukraina. Służby energetyczne działają tak sprawnie, jak mogą i ludzie wiedzą, że problemy potrwają maksimum dzień, czy dwa. Jak zwraca uwagę dziennikarka, żeby pogrążyć Ukrainę w ciemności, pozbawić wody i łączności, Rosjanie powinni bombardować cały kraj kilka dni z rzędu. 

– Ale my widzimy, że oni nie mają tylu rakiet, żeby to robić. Obrona przeciwlotnicza staje się też coraz lepsza. Nie ma paniki, jest dyskomfort – zaznacza. 

Piotr Pogorzelski/belsat.eu

Aktualności