W Warszawie odbył się protest Ukraińców przeciwko blokadzie granicy polsko-ukraińskiej. Dlaczego przyszli? Twierdzą, że martwią się zarówno o Ukrainę jak i o Polskę.
Rozmawialiśmy z uczestniczkami i uczestnikami demonstracji przed Sejmem. To nie tyle kierowcy i transportowcy, lecz głównie działacze społeczni, wolontariusze zaangażowani w pomoc Ukrainie i pomoc uchodźcom. Przekazali list do marszałka Sejmu i posłów od ukraińskich transportowców i ich organizacji, z prośbą, by na posiedzeniach izby i w komisjach jak najszybciej zajęli się rozwiązywaniem problemu blokady granicy polsko-ukraińskiej. Wskazywali w liście nie tylko na kwestie gospodarcze i humanitarne, ale też podkreślili, że konflikt podżega rosyjska propaganda, prowokując Polaków jak i Ukraińców.
– Jesteśmy tu, żeby wyrazić swój protest przeciwko temu, co się dzieje na granicy między Ukrainą a Polską, oraz przeciwko powolnej reakcji lub braku reakcji polskiego rządu. Nie ma jej już prawie miesiąc. Nasze stosunki między Polską a Ukrainą są zakładnikami tych ludzi, którzy blokują tę granicę – powiedział nam Wasyl Chomen obecnie mieszkający w Warszawie.
Jak podkreślił, w kolejkach stoją ludzie, którzy marzną, umierają w „strasznych warunkach”.
– Jest to również kwestia narodowego bezpieczeństwa Ukrainy, która jest w stanie wojny — dlatego tu jestem — oznajmił.
Spytany, jakie widzi rozwiązanie konfliktu, wyraził opinię, że możliwe jest dopiero po zmianie władz w Polsce. Liczy, że nowi politycy przedstawią jakieś nowe pomysły.
– Chodzi o to, by zarówno Polska, jak i Ukraina były zadowolone. Ponieważ ta sytuacja uderza nie tylko w gospodarcze interesy Ukrainy, także w interesy Polski. Polska również przez to cierpi. Jak przyjdzie nowa władza, być może ona zrobi coś w tym kierunku, będzie negocjować z tymi ludźmi, którzy są na granicy. Ukraina i Komisja Europejska, w tym Polska jako członek UE, podpisały umowę, zgodnie z która nie można blokować granicy – to jest naruszeniem tej umowy – mówi.
Jego zdaniem, na konflikcie korzysta Rosja, bo stosunki między Polską a Ukrainą to sprawa strategiczna dla obu krajów, a takie sytuacje im szkodzą.
– Im więcej ich jest, tym bardziej ludzie zaczynają tracić wiarę, że to są naprawdę strategiczne stosunki. Rosja na tym korzysta, bo to uderza w solidarność między Ukrainą a Polską, UE i Zachodem – dodaje.
Lubow Czernysz, która mieszka w Polsce od 4 lat, mówi, że przyszła na demonstrację, bo chce, żeby Polacy zrozumieli, że na Ukrainie trwa wojna i jest bardzo trudno, także jeśli chodzi o sytuację gospodarczą.
– Jeśli Polacy się odwrócą od nas, nie wytrzymamy. U nas jest po prostu ciężka sytuacja, nie ma pracy, cierpią dzieci, kobiety. Zamknięcie granicy to dla nas tragedia. Już nie mówi się, że stosunki między nami są braterskie, nie każdy Polak mówi, że Ukraińcy są braćmi. Jednak jestem bardzo wdzięczna Polakom za wsparcie. Mieszkam tu 4 lata i poza Facebookiem, w prawdziwym życiu, nie spotkałam żadnego złego Polaka– mówi Biełsatowi.
Tatiana pochodząca z Kropownyckiego w środkowej Ukrainie mówi, że przyszła, bo „sytuacja na granicy jest nienormalna dla obu krajów”. Obwinia o całą sytuację przede wszystkim rosyjską propagandę.
– Na początku wojny Polacy bardzo dużo pomagali Ukraińcom — przyjęli prawie 5 mln naszych obywateli. Dzięki lojalnej polityce polskiego rządu wielu naszych ludzi tutaj mieszka. Ale teraz, przez to, co zrobiła rosyjska propaganda, mamy zablokowaną granicę. To bardzo źle wpływa na gospodarkę zarówno polską, jak i ukraińską. Na Ukrainie jest bardzo dużo polskich produktów, na przykład cały nabiał jest polski. Przez to, co się odbywa na granicy, strasznie rosną ceny. Możliwości finansowe naszych ludzi i tak są ograniczone przez wojnę. To więc szkodzi to przede wszystkim zwykłym ludziom – seniorom, nauczycielom, medykom i tak dalej. Ukrainie przecież został praktycznie tylko lądowy korytarz. To korytarz, którym wieziemy towary nie tylko do Polski i z Polski. Dlatego dla nas obecna sytuacja na granicy to wielkie koszty – mówi.
Podkreśliła, że w tym wszystkim najważniejszy jest czynnik ludzki — zarówno ukraińscy, jak i polscy kierowcy marzną na granicy, być może spędzą tam Boże Narodzenie.
– Byłam świadkiem tego, jak polski kierowca ustawiał się do kolejki po ukraińskiej stronie. Apelujemy do Sejmu, by rozpatrzył te listy od związku ukraińskich przewoźników, które przywieźliśmy. Bo blokada w żadnym razie nie jest wyjściem – dodała.
Wolontariuszka również uważa, że na konflikcie korzysta Rosja, a nawet, że przyczyniła się do jego rozpętania, nazywając to „atakiem gospodarczym”.
– Nie ma już problemu zboża, które już jest wożone tranzytem. Musimy zrozumieć, że to jest propaganda, jest to próba skłócenia naszych narodów. Musimy przeciwstawiać się temu – apeluje.
Wiktoria Trifan, współorganizatorka demonstracji, działaczka społeczna, ekspertka do spraw handu międzynarodowego, rzeczniczka Klubu Współpracy Handlowej Ukraina-UE, liczy na jak najszybsze rozwiązanie problemu. Mówi, że zagraża zarówno ukraińskiej jak i polskiej gospodarce.
– Bo martwimy się również o polską gospodarkę, przecież tutaj mieszka sporo Ukraińców. Nam też zależy, by w Polsce było jak najlepiej. Prosimy polskie władze, żeby jak najszybciej rozwiązały problem na granicy, bo to zagraża zapaścią zarówno ukraińskiej gospodarki, jak i polskiej. Dbamy o również o Polskę, bo tutaj mieszka sporo Ukraińców, nam zależy, żeby w Polsce było jak najlepiej – zapewnia.
Wskazuje, że w zeszłym roku polski eksport na Ukrainę rekordowo wzrósł, wyniósł 10 mld dolarów. Jak wymienia, w czasie wojny eksport Polski na Ukrainę jak dotąd sięgnął 14 mld. Natomiast eksport z Ukrainy do Polski wyniósł 8 mld dolarów. Przy czym, Polska dla ukraińskich towarów jest pośrednikiem, więc z tej liczby w Polsce sprzedane zostało jeszcze mniej.
Podkreśliła, że celem jest, żeby obie strony odnosiły korzyści gospodarcze. Zapewnia, że ukraiński rynek jest szeroko otwarty na polskie produkty, że ukraińskie sklepy czy targowiska są ich pełne, zwłaszcza polskiej żywności.
W rozmowie z Biełsatem podkreśliła też wymiar humanitarny całej sytuacji. Jak wskazała, trudno podczas wielogodzinnego postoju w zimie ogrzać ciężarówkę, do toalety i łazienki trzeba iść czasem kilometrami. Przypomina, że dwóch kierowców zmarło. Cała sytuacja, jak mówi, jest też ogromnym stresem dla wielu właścicieli małych ukraińskich firm (bo na przykład mają kredyty), co również odbija się na ich zdrowiu.
– Są w sytuacji, w jakiej żadna rodzina nie chciałaby być. Czy polscy transportowcy też są w takie sytuacji? Z tego, co wiem, polskie firmy nie jeździły podczas wojny na Ukrainę. Jeżeli chcą, to trzeba zrobić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni i odnosili korzyści – powiedziała.
Dodaje, że tylko władze obu krajów mogą na wysokim szczeblu, systemowo rozwiązać tę sytuację. Liczy, że w Polsce skończą się zawirowania polityczne, sugerując, że to też może wpływać na całą sytuację, i rząd będzie mógł bardziej zająć się pracą, a nie polityką.
Jeszcze raz podkreśliła, że cała sytuacja jest nie tylko zagrożeniem dla obu państw, ale też dla zdrowia i życia konkretnych ludzi.
– Najważniejsze jest życie – kończy swoją wypowiedź.
Justyna Mur/belsat.eu
