Opozycjonista znalazł w domu podsłuch i został za to zatrzymany


Sądzili ich za niepodporządkowanie się milicjantom, ale sąd nieoczekiwanie uznał ich za niewinnych. Sędzia sądu rejonowego w Kobryniu Ała Bohnat uznała zeznania świadka-milicjanta za niewystarczające i zdecydowała nie karać Alesia Miecha. Ale na zatrzymanego razem z nim Zmitra Czarnickiego nałożono grzywnę w wysokości 506 rubli (około tysiąca złotych).

Początek jak z Bonda

Pan Miech, który w 2015 roku planował kandydować w wyborach prezydenckich, przyszedł do Zmitra Czarnickiego w gości, by pomóc w montażu nowego zamka i sprawdzić instalację elektryczną. Gdy aktywista rozkręcił gniazdko, znalazł w nim… prawdziwy podsłuch. Mężczyźni nie zdążyli wyjść z klatki schodowej, gdy zaczęły się problemy.

– Otworzyły się drzwi, wbiegli jacyś ludzie w maskach i zaczęli nas dusić. Krzyczeli – głowy w dół! Wyłamywali ręce, kopali. Ktoś dusił, ktoś wykręcał ręce do tyłu, ale tego już nie widziałem, bo opuścili mi głowę – wspomina Aleś Miech.

Zatrzymanie było bardzo brutalne

Obaj mężczyźni doznali urazów. Pobity aktywista załatwił w szpitalu obdukcję i planuje procesować się z milicjantami, którzy go zatrzymali.

– Milicjanci działali poza granicami prawa. A tą brygadę uderzeniową wezwano po to, byśmy nie rozpowiedzieli, że znaleźliśmy w mieszkaniu podsłuch – zapewnia pan Miech.

Według Alesia Miecha, póki aktywiści byli na komencie milicji, rodziców Zmitra Czarnickiego nie wpuszczono do mieszkania – właśnie w tym czasie niewiadome osoby zamalowały ścianę i ukryły jeszcze świeże ślady specjalistycznych urządzeń. Gdy po zatrzymaniu oddano aktywistom telefony, zdjęcia sfotografowanych smartfonem pluskw zniknęły.

Zobacz także:

Wital Babin, Biełsat.

Aktualności