Podróż Wołodymyra Zełenskiego do Londynu, Paryża i Brukseli, jego spotkania z europejskimi przywódcami i wystąpienia przed parlamentarzystami państw sojuszniczych pokazały, że wojna, którą prawie rok temu Władimir Putin rozpętał przeciwko Ukrainie, nabrała prawdziwie cywilizowanego charakteru.
Sam Wołodymyr Zełenski swoim europejskim tournée realizował dwa cele: podtrzymanie zainteresowania Ukrainą w przededniu ewentualnej nowej rosyjskiej ofensywy oraz przyspieszenie procesu przekazywania ukraińskiej armii nowoczesnej broni do odstraszania i kontrataku. Ale w trakcie podróży po raz kolejny stało się jasne, że nie może być pokoju w Europie bez rozwiązania „kwestii ukraińskiej”, bez przywrócenia integralności terytorialnej Ukrainy i powrotu do prawa międzynarodowego.
Znamienne, że na tle wypowiedzi ukraińskiego prezydenta, Władimir Putin w typowy dla siebie sposób stwierdził, że Rosja nie rozpoczęła wojny, że przyczyną wszystkiego był „zamach stanu na Ukrainie” w 2014 roku, po którym doszło do „wydarzeń na Krymie i w Donbasie”. I że Rosja nie rozpoczęła wojny, a jedynie chce ją zakończyć.
Ale nawet jeśli zgodzimy się na chwilę z punktem widzenia Putina i przyjmiemy, że Wiktor Janukowycz stracił władzę w wyniku zamachu stanu, a nie dlatego, że uciekł z kraju, by uniknąć odpowiedzialności za śmierć pokojowych demonstrantów, to warto przypomnieć, że najlepszym sposobem na każdy zamach stanu jest przeprowadzenie uczciwych wyborów, a nie okupacja części sąsiedniego kraju.
Tak więc po 2014 roku na Ukrainie odbyły się dwie uczciwe kampanie prezydenckie i parlamentarne, a dwukrotnie zwycięzców wyborów prezydenckich poparła niespotykana liczba wyborców (Petro Poroszenko został drugim ukraińskim prezydentem, który wygrał w pierwszej turze, a Wołodymyr Zełenski osiągnął bezprecedensową przewagę w drugiej). I w tych wyborach uczestniczyły prorosyjskie siły polityczne. Nawet Wiktor Medwedczuk, potencjalny gauleiter Ukrainy Putina, był członkiem parlamentu! Niech więc Władimir Putin nikogo nie oszukuje: to Rosja rozpoczęła tę wojnę i to Rosja nie chce jej zakończyć, bo szef tego państwa nadal liczy na zajęcie Ukrainy i odtworzenie dawnego ZSRR, przynajmniej w ograniczonej skali.
Europejczycy chcą oczywiście czegoś dokładnie odwrotnego: aby zarówno Rosja, jak i Ukraina ponownie znalazły się w swoich uznanych przez społeczność międzynarodową granicach i aby żadna wojna nie dotarła do sąsiednich krajów z rosyjskiej ziemi. Europejczycy mają swoje niezapomniane doświadczenie historyczne – doświadczenie pierwszej i drugiej wojny światowej, kiedy połowa kontynentu leżała w gruzach i kiedy prawo międzynarodowe musiało być dwukrotnie odbudowywane z tych samych ruin – z wielkim poświęceniem, zmianami granic i milionami ofiar ludzkich.
Po 1945 roku liczono, że ten koszmar już nigdy się nie powtórzy. Ale od roku żyjemy tym koszmarze, bo Władimir Putin ustanowił się jako „zbieracz ziem ruskich”. A przecież te dyktatorskie ambicje sprzed stu lat budzą dziś tylko obrzydzenie, natomiast gotowość do konfrontacji z nimi budzi zachwyt i zapał do pomocy. To właśnie dlatego w europejskich parlamentach oklaskiwany jest Wołodymyr Zełenski, a nie Władimir Putin.
Witalij Portnikow dla Vot-Tak.tv / belsat.eu
Inne teksty autora w dziale Opinie
Redakcja może nie podzielać opinii autora.