Nobel dla białoruskiej pisarki Swiatłany Aleksijewicz!


Urodziła się na Ukrainie, mieszka na Białorusi i tworzy w języku rosyjskim. Dziś dostała najważniejszą nagrodę literacką świata. A co jest najważniejsze dla niej samej?

„Wykonaliśmy najważniejsze zadanie – komunizm został pokonany”- mówiła niedawno pisarka podczas prezentacji w Mińsku swojej najnowszej książki “Czas second hand”. To właśnie ją zauważyła Szwedzka Akademia, chociaż o kandydaturze Białorusinki mówiono już od kilku lat

„Wygląda na to, że na Białorusi czas się zatrzymał i ten stan trzeba przeczekać,- powiedziała pisarka rozważając na temat sytuacji w kraju i opisując swój nowy utwór.

– Chciałabym zwrócić się do młodzieży: Szykujcie się na nadejście normalnej europejskiej przyszłości – nadejdzie na pewno. Jednak pamiętajcie, że kapitalizm to brutalne zjawisko”- ostrzegała.

Prezentacja książki “Czas second hand” odbywała się na niewielkim stoisku wydawnictwa Biełkniha praktycznie w spartańskich warunkach. Pisarka siedziała w swego rodzaju labiryncie między stoiskami, gdzie mieściło się zaledwie 30 osób.

Od dwudziestu lat książki znanej z krytycznego stosunku do polityki prezydenta Łukaszenki autorki nie są drukowane na Białorusi, wyjątek stanowi książka “Czas second hand” wydana przez małe, prywatne wydawnictwo Łohwinau. Aleksijewicz choć pisze po rosyjsku – jej najbardziej znane książki dotyczą Białorusi. „Wojna nie ma nic z kobiety” to rozmowy z białoruskimi weterankami II wojny światowej. „Cynowe żołnierzyki” opisują ciężki los białoruskich weteranów wojny afgańskiej na Białorusi. „Czarnobylska modlitwa” opowiada o białoruskich ofiarach atomowej katastrofy.

A za „Czasy second-hand (Koniec czerwonego człowieka)” pisarka wcześniej otrzymała nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego. – Rozmowy ze współczesnymi mieszkańcami białoruskiej wsi cofają nas o 20 lat wstecz – mówiła wtedy Biełsatowi przyszła noblistka.

Minęły dwa lata od ukazania się Pani ostatniej książki. Czy nie czas, aby napisać kontynuację pod tytułem „Czasy postsecond-hand”?

– Nie, 35 lat pisałam historię – encyklopedię „czerwonej cywilizacji”. „Czasy second-hand” to ostatnia książka o rozpadzie imperium, o naszej katastrofie, o niezdolności i elit i narodu naprawdę rozpocząć nowe życie. Podążać co roku za każdym zakrętem – nie należy do twórcy. Wszystko co chciałam powiedzieć, już powiedziałam.

Mówiła Pani, że w swoim czasie wiele jeździła po Rosji, gdzie najbardziej zachował się komunizm i „czerwone ludziki”. Nie uważa Pani, że to spowodawało, że ludzie w Rosji tracą rozum?

– Chcę powiedzieć, że jest Pan naiwny uważając, że to tylko w Rosji. Jest tak na całym obszarze postsowieckim. Gdyby władze sprowokowały z góry w ten sposób Bialorusinów, byłoby to samo – zapewniam. „Czerwony człowieczek” ma cechy występujące powszechnie. Myślę, że rozstanie z przeszłością jest niezwykle trudne. To sowieckość w każdym z nas – wśród tych, którzy zastali te czasy, lub zastali pamięć o nich. Oczywiście, w Rosji odbywa się to w najbardziej wyraźny i oczywisty sposób, bo wychodzi na to, że pod koniec XX wieku „pieriestrojki” dokonał Gorbaczow i garstka inteligentów. A naród milczał. Milczał 20 lat i w tym milczeniu – kiedy jeździłam po Rosji – była jego niezgoda z „pieriestrojką”. Ona go nie zadawalała, on tego nie rozumiał. To znaczy, nie był gotowy do nowego życia, do przyszłości.

Jakie jest dziś miejsce autora w społeczeństwie? Takie jak w czasach ZSRR, czy kardynalnie się zmieniło?

– Miałam kiedyś taki dialog z filozofem Akudowiczem. Próbował przekonać mnie i słuchaczy, że teraz jest czas intelektualistów mających w nosie, co odbywa się w społeczeństwie, bo są zajęci swoim własnym życiem i pracą. Zaprzeczałam, a teraz też mogę powiedzieć: niestety nie żyjemy jeszcze w wolnym społeczeństwie jak w Europie, kiedy rzeczywiście intelektualista może żyć całkiem osobno i wykonywać swoją pracę. Mieszkałam trzy lata w Nienczech i mogę powiedzieć, że wszyscy pisarze są tam upolitycznieni i takiego abstrakcyjnego wolnego twórcy tam nie ma. U nas tym bardziej, bo my jak i wcześniej wciąż jesteśmy na barykadach, jak i wcześniej zamiast przyszłości wybieramy przeszłość. Oznacza to niestety dla artysty brak wolności, o której marzy. Trzeba być na barykadach, chociaż bardzo nie podoba mi się to miejsce.

Uładzimir Nieklajeu opuścił niedawno wszystkie struktury opozycyjne i dlatego – jak sam mówi – znowu stał się poetą. Czy pisarze na Białorusi powinni uprawiać politykę, czy pisarzem na Białorusi to to samo, co być politykiem?

– Kiedy weźmiemy takie Czechy, to tam Vaclav Havel był zmuszony do uprawiania polityki. W Estonii jeśli się nie mylę polityką też jest zajęty literat – prezydent, który posiada konkretną władzę. Należy sobie absolutnie wyraźnie uświadamiać, że żyjemy w okresie przejściowym, że nie wpadliśmy jeszcze do obszaru wolności i niestety wszystkie te mantry niedawnej przeszłości jeszcze działają. Nie ma innych. Moi rodzice byli wiejskimi nauczycielami i dorastałam na wsi, zanim nie wyjechałam na studia. Niedawno byłam w tej wsi na grobie siostry i mogę powiedzieć, że nic tam praktycznie się nie zmieniło. Stoją inne samochody, kobiety są ubrane w chińskie ciuchy, tandeta. Ale kiedy zacznie się rozmawiać z człowiekiem, to jakby odrzucało o 20 lat wstecz. Niestety, nie mamy z czego się cieszyć.

Wioskowa mowa?

Nagroda dla Aleksijewicz niewątpliwie wzbudzi na Białorusi mieszane uczucia. Nie tylko w aparacie władzy, ale i wśród części narodowej opozycji, krytykującej jej przywiązanie do języka i kultury rosyjskiej oraz – zdaniem narodowców – pogardliwy stosunek do języka i kultury białoruskiej.

Ostatnio powodem stał się wywiad udzielony przez Aleksijewicz “Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Przyszła noblistka miała powiedzieć, że „język białoruski jest bardzo chłopski i niedojrzały literacko”.

Była to odpowiedz na pytanie dziennikarki Kerstin Holm – który chciała się dowiedzieć, dlaczego pisarka choć pochodzi z Mińska nie pisze w ogóle po białorusku. Aleksijewicz miała również powiedzieć, że uważa się za przedstawiciela rosyjskiej kultury.

Po takiej wypowiedzi w białoruskich mediach niezależnych pojawiły się głosy dezaprobaty. Polityka obecnego białoruskiego państwa polega na rugowaniu białoruskiego z życia codziennego i zepchnięciu go do getta. Ma ona swoje źródło w czasach sowieckich, gdy białoruski był przedstawiony jako język niewykształconych kołchoźników. Ludzie ze wsi po przeniesieniu się do miasta musieli przerzucić się na rosyjski, by podkreślić wzrost swojego społecznego statusu.

Aleksijewicz tłumaczyła potem w wywiadzie dla Radia Swoboda, że dziennikarka nieznająca dobrze rosyjskiego musiała przekręcić jej słowa. Autorka „Cynowych żołnierzyków” podkreśliła, że w rzeczywistości posiada dwie duchowe matki „białoruską wioskę i kulturę rosyjską”, i że białoruski to język jej dzieciństwa.

Jednak Kerstin Holms potwierdziła, że w tekście pojawia się dosłowny cytat. Jednak podobny pogląd pisarka wyraziła podczas rozmowy z dziennikarką Biełsatu. Nazwała wtedy środowisko białoruskojęzyczne „Złowrogim gettem”.

belsat.eu

Aktualności