“Zawsze ciekawe jest to, co za zamkniętymi drzwiami”. Autorka filmu “Debiut” o więzieniu dla kobiet w Homlu


Płakała połowa sali, gdy zakończyła się projekcja filmu Anastasii Miraszniczenki. Co wywołało wśród widzów takie emocje, staramy się zrozumieć z reżyserką, która przywiozła swój film na festiwal kina dokumentalnego Watch Docs w Grodnie.

Płakali nawet wiceministrowie i prokuratorzy generalni

Film “Debiut” Anastasii Miraszniczenki miał swoją premierę ponad rok temu. Jak mówi reżyserka, powstawał przez ponad dwa lata: rok trwały zdjęcia w Homelskiej Żeńskiej Kolonii Poprawczej, drugi rok opracowywano materiał. Tematem filmu jest więzienny teatr, który działa z przerwami od około dziesięciu lat.

Reżyserka filmu “Debiut” Anastasija Miraszniczenka po projekcji w Grodnie.
Zdj. Wasil Małczanau, Biełsat

– Zawsze ciekawe jest to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Dodatkowo intrygował mnie fakt, że więzienie to brak wolności, a teatr jest wolnością. Jak więc może wyglądać takie połączenie wolności i niewoli? Wiedziałam, że kolonia w Homlu jest dla kobiet skazanych po raz pierwszy. Tam w zasadzie nie ma takich twardych, zajadłych zeków [jak tradycyjnie nazywa się po rosyjsku osadzonych – przyp. red.]. To też jedyne więzienie, w którym działa dom dziecka i matki mogą dwa razy dziennie przez około godzinę widzieć swoje dzieci. A gdy ktoś przychodzi do teatru, można założyć, że są to ludzie, którzy mają coś w duszy, w sercu, w głowie. Przyszli dobrowolnie, nikt ich nie zmuszał – tłumaczy reżyserka.

Kierownictwo kolonii po pierwszym zamkniętym pokazie filmu było niezadowolone i kategorycznie zabroniło jego rozpowszechniania. Dokument uratował producent, który wywalczył, by o losie filmu zdecydowali najważniejsi urzędnicy na Białorusi i Prokuratura Generalna. Jak twierdzi reżyserka, nawet oni, ministrowie i ich zastępcy, szef MSW i prokuratorzy generalnie nie wstydzili się płakać podczas projekcji. I ostatecznie pozwolili na pokazanie filmu publiczności.

– Oczywiście, nie oczekiwałam takiej reakcji. Możliwe, że oglądając film na wielkim ekranie, z którego patrzyły na nich wielkie twarze kobiet z oczami pełnymi łez, które dzieliły się swoimi myślami, historiami życia, bólem – nie mogli pozostać wobec tego obojętni. Poza tym, powiedzieli nam, że bardzo dobrze nakręciliśmy nogi – mówi Anastasija.

Kadr z filmu “Debiut” Anastasii Miraszniczenki

Nogi niczym twarze

Nogi osadzonych, które przewijają się przez film i także trafiły na jego afisz, rzeczywiście zwracają uwagę.

– Wielokrotnie mówiono nam, że nogi w tym filmie są jak twarze. I rzeczywiście tak jest. Ja celowo i świadomie przewijam ujęcia nóg, jak refren. To swojego rodzaju portrety kobiet, bo po obuwiu można ocenić, czy dostają pomoc z domu. Jeśli ma swoje buty, nie chodzi w państwowych, oznacza to, że musieli jej przysłać. Te nogi to wskaźnik stosunków w rodzinie, i obserwując je, można wiele zrozumieć o każdej osobie – tłumaczy reżyserka.

Emocje w filmie dokumentalnym nie są podrabiane

Dlaczego ten film wywołuje takie emocje? Bardzo wzruszająca jest jedna z ostatnich scen, gdy więźniarka opuszcza kolonię i zabiera swoje dziecko, które przyszło w niej na świat. Kobieta przytula krewnych, którzy przyszli ją przywitać, wszyscy płaczą. A potem malutki chłopiec odwraca się i ze słowami: “Mamo, chodźmy do domu!” rusza w kierunku więzienia.

– Tym się różni kino fabularne od dokumentalnego. Gdybym zobaczyła tą scenę w filmie fabularnym, myślałabym, że reżyserowie nawymyślali, dziecko cukierkiem przekupili. Wyglądałoby to zbyt słodko. Nikt z nas nie mógł przewidzieć, że coś takiego się stanie.

– Gdy zaczynaliśmy zdjęcia, nie wiedzieliśmy jeszcze o czym dokładnie będzie ten film: o teatrze czy o więzieniu. Wyszedł nam dokument o ludziach – mówi jego twórczyni.

“Debiut” ma jedenaście bohaterek. To więźniarki, które weszły do trupy teatralnej. Przez cały film obserwujemy, jak reżyserka sztuki musztruje je, niczym prawdziwe aktorki. Anastasija Miraszniczenka nie szczędzi też widzów, nie pozwalając się przedrzeć żadnym stereotypom. Filmowiec powoli, krok za krokiem, odkrywa postaci, ich tragedie, do ostatniego momentu nie odpowiadając na pytanie, za co te kobiety zostały skazane.

– Podczas zdjęć celowo nie pytaliśmy się, za co te kobiety siedzą. Pozwoliło to zupełnie inaczej patrzeć nam na ludzi. Obserwowaliśmy je z daleka, przez obiektywy. Czasem sami nie słyszeliśmy, o czym rozmawiają. Potem jechaliśmy do Mińska i wybieraliśmy to, co najbardziej przejmowało.

– W filmie jest moment, gdy dziewczęta dla żartu trzymają mikrofon i udają, że przeprowadzają wywiad. Zobaczyłam to i powiedziałam operatorowi: nagrywaj to szybko. A potem okazało się, że na pytanie: “Gdzie teraz pójdziesz?” ona zwyczajnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. To straszna tragedia. Po sześciu latach więzienia dziewczyna nawet fantazjując nie była w stanie wyobrazić sobie, gdzie pojedzie: do restauracji czy na sesję fotograficzną. Pogubiła się i zakończyła “wywiad” słowami: “Pojedziemy, pojedziemy… “. To bardzo mocny moment – podkreśla reżyserka.

Co za więziennymi kratami jest najstraszniejsze?

– Może to zabrzmi banalnie, ale wydaje mi się, że poczucie utraconych lat, oderwanie od bliskich. Gdy tysięczny raz wspominasz i obracasz w głowie wszystkie złe słowa, całe to ignorowanie i wszystkie zamknięte drzwi.

– W filmie jest scena, gdy jedna z bohaterek rozmawia z mamą. I nie ważne jest, o czym rozmawiają. Przez cały czas powtarza: “Mamusiu, czas, czas…” Ma tylko trzy-cztery minuty, by porozmawiać z mamą, by usłyszeć dzieci. To takie rzeczy, których na co dzień nie zauważasz.

– Tym filmem nie chcę nikogo wybielać lub oczerniać. Popełniły przestępstwo i zostały ukarane. Nawet nie chcę badać, czy sprawiedliwie zostały ukarane. Nikt nie wychodzi z kolonii karnej z chęcią powrotu. Pytanie brzmi: czy będą mogły odnaleźć siebie po wyjściu na wolność. Czy ktoś przyjmie do pracy kobietę, która siedziała. Czy przyjmie ją mąż i rodzina. Czy da radę zasymilować się po, powiedzmy, ośmiu latach w więzieniu.

– Gdy jedną z moich bohaterek przeniesiono do zakładu o łagodniejszym rygorze i pojawiła się możliwość telefonowania, powiedziała, że musiała od nowa uczyć się rozmawiać przez telefon. Musiała się przyzwyczaić, że może porozmawiać o pracy, pogodzie. Druga powiedziała mi, że kilka pierwszych tygodni na wolności chciałaby pomieszkać sama. Przyzwyczaić się, jak się włącza mikrofalówkę, jak się bierze kąpiel i tak dalej – opowiada reżyserka.

Amsterdam zamurowało

Jedna z pierwszych projekcji miała miejsce w Holandii, gdzie film także wywołał wiele emocji.

– Gdy pokazaliśmy film w Amsterdamie, gdzie na każdym rogu są coffeeshopy, gdzie wcale nie ma więzień, to salę zamurowało, gdy zobaczyli odsiadkę za używanie i rozpowszechnianie narkotyków. Ja także nie rozumiem tych wyroków. Nie chcę wchodzić w kwestie prawne, ale uważam, że jeśli człowiek jest pierwszy raz za coś takiego skazany, to wystarczą trzy-cztery lata. Bo potem już zupełnie niszczy się psychikę.

– One pracują po sześć dni w tygodniu. Pobudka według grafiku, śniadanie, musztra, apel, kontrola czystości i zaścielenia łóżek. Pójdą do fabryki, odpracują swoje, uszyją milicyjne mundury. Same się śmieją: gdyby nie było homelskiej kolonii karnej, milicjanci chodzili by nago.

Foto
Wyprodukowano za kratami. Praca przymusowa w białoruskich więzieniach
2018.09.05 13:43

– Codziennie monotonne czynności. Po powrocie z fabryki znów musztra, kolacja, potem sprzątanie: kurzu, kałuż, liści czy śniegu. Cisza nocna jest o 22.00 i do tego czasu nie mają prawa przysiąść, cały czas muszą być czymś zajęte. I tak od kilku miesięcy do kilku lat – mówi dokumentalistka.

Anastasija Miraszniczenka zyskała sławę filmem “Skryżawannie” o homelskim bezdomnym artyście. Film osiągnął sukces i z czasem stał się projektem społecznym. Dokument “Debiut” jest nie mniej poruszającym obrazem, który przykuwa do ekranu i nie puszcza do samego końca. Takie filmy rzadko trafiają na Białorusi do państwowych kin.

Paulina Walisz, pj/belsat.eu; zdjęcia: Wasil Małczanau

Aktualności