Wszyscy odwiedzający Białoruś są pod wrażeniem panującej tu czystości. Dziennikarze Biełsatu porozmawiali z cichymi bohaterami walki o porządek w Mińsku – pracownikami służb oczyszczania miasta.
Mińsk w oficjalny Dzień Niepodległości – w centrum brzmi hymn, grzmi salut armatni, przemawia Łukaszenka, po ulicach w czasie wojskowej parady po raz pierwszy przejeżdża czołg-robot „Bogomoł”- (pol. Modliszka), maszeruje oddział Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej oraz kolumna białoruskich żołnierek. Wygląda jakby Białoruś na serio przygotowywała się do wojny.
Tymczasem obok cichą wojnę już od rana prowadzą inne siły zbrojne – wojnę z niedopałkami, papierkami, butelkami i plastikowymi kubkami. Wojsko choć niepozorne i ciche, ale karne oraz dobrze umundurowane i wyekwipowane w miotły i szufelki. A do tego podzielone na rodzaje wojsk, jak armia i flota – to „uborszycy” i „dwornicy”.
Uborszczcy – zamiatacze ulic podzieleni są na dywizje – chodniki sprzątają pracownicy GORREMAWTODOR-u, czyli Miejskiego Przedsiębiorstwa Remontowo-Drogowego; metro i przejścia podziemne pracownicy Mińskiego Metra; parki i tereny zielone firma Zielenstroj. W każdej z tych państwowych firm (oprócz metra) istnieją elitarne oddziały szturmowe – specjalne struktury nazywane „Zarządem Centrum”, które odpowiadają za czystość tylko i wyłącznie w samym centrum miasta. To kluczowy odcinek frontu, bo jak przyznają pracownicy, po tamtejszych ulicach jeździ sam głównodowodzący walką o porządek w kraju Alaksadr Łukaszenka i jego ministrowie.
Na drugi, może nawet bardziej wymagający, ale mniej prestiżowy odcinek frontu, czyli walkę o czystość w mińskich dzielnicach mieszkalnych rzucono pracowników ŻES, czyli Administracji Domów Mieszkalnych. Nazywani są “dwornikami”, czyli po naszemu dozorcami.
Jest 9.00 rano – zaczynamy świętować Dzień Niepodległości w ogródku Centralnego Gastronomu w Mińsku. Ta znajdująca się w centrum miasta kultowa instytucja to połączenie sklepu spożywczego, kawiarni, baru z zakąskami, piwiarni, shot-baru i Bóg wie czego jeszcze. Do naszego stolika podchodzi ubrany w jaskrawo żółty płaszcz i granatowy drelich mężczyzna
– Chłopaki, kolega kończy 70 lat – bada sytuację zamiatacz. – Wszystko kupiliśmy, tylko czy dadzą tu poświętować? No ze swoim po pracy przyjść, posiedzieć, wypić, zakąsić?
Odradzamy — to chyba zły pomysł, bo wiemy, że dookoła od rana chodzą czujni pracownicy sklepu i wnikliwie sprawdzają, czy ktoś aby nie pije spod stołu przyniesionego alkoholu.
– Tyle tu naszych chodzi – mówi Piecia, pokazując na kolegów z miotłami ubranych w neonowo-pomarańczowe mundurki. – „Swietafory” (uliczne sygnalizatory) – szydzi z koloru ich stroju. – Ja kupiłem na targu strój kierowcy, żeby nie wyglądać jak ci kołchoźnicy — mówi prezentując z dumą swój granatowy drelich z napisem GORREMAWTODOR.
Żegnamy się – ale los nas jeszcze zetknie nie raz tego dnia.
Wojskowa parada kończy się. W centrum miasta przy Pałacu Sportu trwa świąteczny festyn. W niebo wzbija się zapach szaszłyków, leje się piwo, wódka i koniak serwowany w plastiku. Ze sceny gwiazda białoruskiej estrady Alaksandr Saładucha wyśpiewuje swoje szlagiery, tłum szaleje.
Obok, powoli i z pietyzmem na charakterystyczną szufelkę z rączką zmiata każdy upuszczony niedopałek pani Lena. Wydaje się być zadowolona, choć siąpi deszcz. Uśmiecha się bez przerwy. W przeszłości była malarką pokojową – jednak kilka lat przed emeryturą zmieniła pracę na lżejszą – ale do dziś to malarstwo w niej siedzi.
– Sama namówiłam mieszkańców z klatki schodowej, żeby kupić farbę – a ja pomalowałam. Czterech puszek zabrakło, zapłaciłam ze swoich, ale nie chcieli mi oddać. Tacy ludzie są – wzdycha.
Zapytana o to, jak rodzina odnosi się do jej niezbyt prestiżowego zawodu – również wzdycha.
– Córka nawet jak jeszcze byłam malarką, to wstydziła się o tym mówić. A jak kiedyś zabrałam się za sprzątanie koło naszego bloku, córka chodziła jak sztywna. – Mamo, jak ty możesz takie rzeczy robić – pytała? – A zarabiać trzeba.
Pani Lena narzeka na córkę, która ciągle chce, żeby jej pomagano finansowo, nie to co drugi syn, który jest budowlańcem i się usamodzielnił. Na nasz komplement, że bardzo dobrze wygląda mimo lat ciężkiej pracy, odpowiada, że to efekt niedojadania.
– Dzieci trzeba było odchować – dodaje z uśmiechem.
Wśród sprzątających jest wielu emerytów albo ludzi w wieku przedemerytalnym, którzy w ten sposób wyrabiają ostatnie lata pracy.
– To lepsze niż kisnąć w domu. Praca na świeżym powietrzu – mówi pan Wowa.
W przeszłości był budowlańcem – ale to praca zbyt trudna jak dla emeryta – a sprzątanie to dla niego relaks.
Deszcz leje coraz mocniej, ale zamiatacze ulic w pomarańczowych pelerynach (jak się dowiadujemy – nie przemakają, ale człowiek się poci) nie poddają się. Pani Nina – w przeszłości drukarz – nie może za długo kryć się pod deszczem od okapem Domu Sportowca Amatora. Po okolicy krąży bowiem naczalstwo.
– Ooo, u nas to na jednego pracującego przypada dziesięciu naczelników, cały czas chodzą – śmieje się.
Nina jest jednak zachwycona schludnością swoich rodaków. W młodości uczyła się w rosyjskim Kujbyszewie. I jej zdaniem, jeśli chodzi o czystość, to nie ma porównania z Rosją.
– U nas w chlewie, to tak jak u nich w domu. Brud.
Krótki spacer Aleją Zwycięzców. Pod kioskiem charakterystyczny płaszcz. Znowu Piecia – chowa się pod daszkiem kiosku. Jego koledzy mimo deszczu dzielnie snują się bez celu po pustym prawie chodniku. On woli przeczekać, zapalić, jednak wie, że naczalstwo nie śpi.
– Chodzą za nami ciągle. Jak jeszcze zobaczą przepuszczony niedopałek to spoko, ale papier czy butelka, to od razu dzwonią z gębą. I nie dają przez telefon rozmawiać. A ja im mówię: a udowodnijcie, że nie w sprawach służbowych? I nie dają mi chodzić z głośnikiem, a ja lubię posłuchać hitów.
Jak się okazuje, Piecia pochodzi z małego miasteczka na północy Białorusi. Kiedyś był hydraulikiem, robił na budowie.
– Ale szczerze, z budowami u nas dupa – nie ma pracy i musiałem pojechać do pracy na wieś, do fabryki wina. Ale nie chciałem 25 km dymać na wioskę – opowiada.
Przyjechał więc do Mińska i znalazł pracę przy sprzątaniu. Dorabia też jako tragarz w sklepie i wykonuje inne pomniejsze chałtury w czasie wolnym. A ma go sporo, w tej branży pracuje się w systemie trzy dni pracy – trzy dni wolnego. Tylko dniówka wynosi 12 godzin.
– Chłopaki, muszę stąd uciekać. Co będę tu z tymi pijakami siedział – i tak się zasiedziałem.
Pracuje już 2,5 roku i chce rozwijać karierę, ale nie wie do końca jak.
Każdy, kto odwiedził Białoruś, przyznaje, że to bardzo czysty kraj. W Mińsku wiadomo, porządku pilnuje „armia i flota”. Pietia zdradza, jak to wygląda w mniejszych miastach.
– Jest tak: u nas wszystkie firmy są państwowe i stamtąd wszystkich wyganiają do sprzątania w trybie „dobrowolno-przymusowym”. To się nazywa „akcja czyste miasto”.
Pracownicy budżetówki i zakładów państwowych może są i wyganiani do odrabiania swojej pańszczyzny, ale przynosi to efekty, bo nawet zdaniem przyjezdnych Rosjan w jego miasteczku jest czyściej niż w Moskwie.
Najcięższy czas „uborszczyka” to zima.
– Zawożą pod rezydencję [siedzibę Administracji Prezydenta przy ul. Karola Marksa – od red.] – Śnieg po kolana, a oni (naczalstwo) każą: „zróbcie tu lato” i jeszcze na to tonę soli sypią.
„Zrobić lato” to w slangu personelu sprzątającego wyczyścić chodnik ze śniegu do gołych płyt.
Wymieniamy się z Piecią telefonami – bo on szuka towarzystwa na wieczór. Czyli kończący obchody koncert galowy połączony ze sztucznymi ogniami.
Od kolejnych „uborszczyków” dowiadujemy się o skomplikowanych instytucjonalnych podziałach istniejących w tej branży. I o tym, że żeby zdobyć tę pracę, trzeba przejść badania lekarskie, odwiedzić psychologa i specjalistę ds. uzależnień. Lepiej wykwalifikowani i młodsi mogą ubiegać się o lepiej płatną pracę asfalciarza lub układacza bruku.
Pytamy się, czy i my moglibyśmy zdobyć pracę sprzątacza.
– Eee, chłopaki, zimy byście nie przetrzymali — mówi jeden z zapytanych sprzątaczy.
Zbliża się wieczór. Rozlega się dzwonek od niecierpliwego Pieci. Właśnie zakończył jubileusz kolegi i jest gotowy na dalszą zabawę i miłosne podboje. Teraz wygląda już inaczej – garnitur, krawat, skórzana kurtka, dyskretny zapach perfum.
– No co, wyglądam na ciecia? Nie, teraz to jak menadżer – odpowiada sam sobie.
Pytamy jak to jest z dziewczynami, jak je poznaje?
– Jest taka strona randkowa Tabor.by. „Cygański tabor” na to mówią i tam masz, co chcesz. Umawiasz się i może do ciebie niezły towar przy kasie przyjechać samochodem i zabrać do domu.
Dociekamy, co mówi nowo poznanym dziewczynom, gdy pytają o jego karierę?
– Mówię, że pracuje w ministerstwie, a jak jest po wszystkim, to dopiero mówię, że jestem „uborszczyk” – zdradza. – Teraz to w ogóle baby są przy kasie. Każda ma pełno kapusty i samochód, choćby małolitrażowy – dziwi się.
Obchody Dnia Niepodległości kończą się powoli. Piecia po świętowaniu urodzin kolegi jest w prawdziwie szampańskim nastroju.
– Zasada w brygadzie jest taka: zrzucamy się na prezent i „nakrywamy polanę” – opowiada. W języku rosyjskim wyrażenie to oznacza godną biesiadę z wódką i zakąską.
Potem śpiewa razem z artystami, rzuca się pod scenę i przepada w tłumie. Deszcz się wzmaga, tłum śpiewa i klaszcze. Wreszcie rozbrzmiewa hymn: „My Białorusini – pokojowi ludzie” i w niebo wzbijają się salwy sztucznych ogni. Zabawa zabawą, a tymczasem do sprzątania przygotowuje się nocna zmiana „pomarańczowych ludzików” z Zarządu Centralnego.
Czytajcie również:
Jakub Biernat, Denis Dziuba/belsat.eu