25-letni Alaksandr Wichor został przypadkowo zatrzymany 11 sierpnia, gdy szedł na randkę. Chorował na serce i stracił przytomność w milicyjnej więźniarce.
Dziś odbył się jego pogrzeb. Jego matka w emocjonalny sposób zwróciła się do zebranych, mówiąc, że jej syn nie umarł, ale zginął. Jak twierdziła, nie miał nic wspólnego z polityką, a mimo to został zatrzymany i pobity przez milicję.
Pogrzeb odbył się pod Homlem w cerkwi we wsi Kastiukouka. Swiatłana Wichor przypomniała, że jej syn, który zaczął majaczyć w więźniarce, został przewieziony najpierw do szpitala psychiatrycznego i dopiero tam lekarz nakazał szukanie specjalistycznej pomocy. Niestety było już za późno, gdyż Alaksandr doznał zawału.
Mieszkaniec Homla Siarhiej Szoman, który brał udział w pogrzebie i również został zatrzymany podczas protestów, opowiadał, że wieziono go z Alaksandrem w tym samym samochodzie. Wichor miał się czuć coraz gorzej, a do tego milicjanci rozpylali gaz pieprzowy do środka więźniarki. Milicja miała nie reagować, gdy chłopak wpadł w panikę.
Organizatorzy poinformowali też, że funkcjonariusze drogówki zawracali autobusy z uczestnikami pogrzebu jadące od strony Homla. Mimo to w pogrzebie wzięło udział kilka tysięcy osób.
Wichor jest drugą ofiarą milicyjnej przemocy w czasie trwających na Białorusi demonstracji przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich.
mb, jb/ belsat.eu