Opozycyjnych kandydatów Hannę Kanapacką, Andreja Dzmitryjewa i Siarhieja Czeracznia można nazwać bohaterami drugiego planu w prezydenckiej kampanii wyborczej.
– Przyćmił ich tandem Alaksandr Łukaszenka – Swiatłana Cichanouskaja, którzy skupiają prawie całą uwagę – ocenia ich kandydatury miński analityk Andrej Kazakiewicz.
Zauważa przy tym, że Dzmitryjeu i Kanapacka to politycy ze stosunkowo dużym doświadczeniem.
– Siarhiej Czeraczań jest mniej znany, to w sumie nowa postać w polityce – przypomina Kazakiewicz.
Na Białorusi nie ma oficjalnych sondaży, badania socjologiczne i ich wyniki są zarezerwowane dla władz. Z ankiet, które przeprowadzają różne sieci społecznościowe wynika jednak, że każdy z opozycyjnych kandydatów może liczyć na poparcie maksymalnie w granicach paru procent.
Andrej Dzmitryjeu to dość rzutki działacz na tle innych aktywistów „tradycyjnej” opozycji. W rodzimym rejonie dzierżyńskim pod Mińskiem prowadzi od lat aktywną działalność. Jednak, jak mówi miński dziennikarz, dobrze znający polityczne realia, „nie ma on szczęścia do polityki”.
– W sumie wszystko robi dobrze, jest aktywny, z technicznego punktu widzenia nie da mu się nic zarzucić. Coś jednak nie działa – ocenia reporter.
Jest zwolennikiem spokojnych zmian w kierunku gospodarki rynkowej i programów antykryzysowych dla przedsiębiorstw państwowych. Podobnie jak reszta prodemokratycznych kandydatów zapowiada ograniczenie liczby kadencji, a także prerogatyw prezydenckich. Popiera postulat rządu przejściowego i rozpisania ponownych, już uczciwych, wyborów po przegranej Łukaszenki. To ostatnie jest też postulatem Cichanouskiej.
Aktywną kampanię z całej trójki prowadzi jedynie Dzmitryjeu. Ponieważ jednak nikt z nich nie jest w stanie zmobilizować tłumów, media niezależne poświęcają im mniej uwagi niż Swiatłanie Cichanouskiej, która stała się zaskoczeniem i fenomenem obecnej kampanii.
W przypadku Hanny Kanapackiej w ogóle można odnieść wrażenie, że nie zamierza prowadzić kampanii, a każda jej kolejna wypowiedź zniechęca do niej nie tylko oponentów, ale także wyborców.
– Jako doświadczony i zrealizowany polityk nie mam prawa ani ochoty walczyć ze słabszymi oponentami – napisała, uzasadniając swoją decyzję o nieuczestniczeniu w debatach przedwyborczych. – Nie mogę sobie pozwolić na udział w dziecinnym show prokremlowskich marionetek, składającym się z chłopaczków-spoilerów i dziewczynek – chichotek. Wkrótce będę rządzić krajem.
Swoich oponentów otwarcie nazywa agentami Kremla, a pojawiające się w mediach sugestie, że jej start w wyborach to „ustawka” z władzami, kategorycznie odrzuca. O oponencie Wiktarze Babaryce, który został przez władze umieszczony w areszcie z zarzutami przekrętów finansowych powiedziała, że „menadżer Gazpromu nie może być prezydentem naszego kraju, tak samo jak pedofil nie może być wychowawcą w przedszkolu”.
Kanapackaja na dobre weszła do polityki w 2016 r., kiedy ku zaskoczeniu wszystkich, a także najwyraźniej swojemu, została deputowaną do niższej izby parlamentu. Jako członkini Zjednoczonej Partii Obywatelskiej (AHP), była wówczas jedynym przedstawicielem opozycji w parlamencie od połowy ubiegłej dekady.
– Czas pokazał, że jej największym problemem jest umiejętność pracy zespołowej. Praktycznie ze wszystkimi się pokłóciła, w końcu odeszła (z AHP) na tle konfliktu z innymi liderami – powiedział PAP analityk Andrej Parotnikau.
O Siarhieju Czeraczniu wiadomo stosunkowo najmniej z całej trójki opozycyjnych kandydatów. Nawet niektórzy dziennikarze białoruscy przyznają, że nie słyszeli o nim, zanim nie ogłosił startu w wyborach. Były członek partii komunistycznej, biznesmen, obecnie kieruje socjaldemokratyczną Hramadą i jest współpracownikiem byłego przywódcy Białorusi Stanisława Szuszkiewicza.
Czeraczań również popiera postulat Swiatłany Cichanouskiej o przeprowadzeniu powtórnych wyborów, jednak jak powiedział portalowi TUT.by, nie udało się im porozumieć w sprawie współpracy między sztabami. Jak wskazał, Cichanouskaja została otoczona przez niekonstruktywnie nastawionych przedstawicieli tradycyjnej opozycji, którzy przeszkodzili w spotkaniu.
– Dzisiaj większości ludzi jest wszystko jedno, jaki program, jakie reformy i jaka przyszłość. Doskonale rozumiem tych ludzi. Władza zrobiła wszystko, by utracić zaufanie, a najważniejsza sprawa teraz to: jak zmienić władzę. Na jakąkolwiek, ale inną – powiedział.
O swoim wyborcy mówi: to przedstawiciel małego i średniego biznesu, menedżer.
Wybory prezydenckie na Białorusi już jutro. Uprawnionych do głosowania jest blisko siedem milionów obywateli.
cez/belsat.eu wg PAP