Zamawiasz w Kijowie taksówkę, przyjeżdża samochód z łódzką rejestracją. I nikogo to nie dziwi.
To, że we Lwowie, czy Tarnopolu jeździ masa samochodów na polskich numerach nikogo nie dziwi. Ale spotkać takie można także w Kijowie, Charkowie, czy najdalszych, wschodnich rubieżach Ukrainy. Wystarczy rzut oka na ulicę, by wyłowić numery z biało-czerwoną flagą i „PL”, a także tablice litewskie i czasem łotewskie. W Obwodzie Zakarpackim najczęściej spotykane są numery węgierskie i słowackie. W Winnicy, czy Czerniowcach, rumuńskie. Według różnych szacunków na Ukrainie jeżdżą nawet dwa miliony samochodów na europejskich tablicach. Popularnie nazywanych „euroblachami”.
Władze same stworzyły ten problem wprowadzając wysokie stawki celne na starsze samochody. Chciały w ten sposób ratować produkujące przestarzałe wersje „lanosa” zakłady z Zaporoża, oraz dealerów nowych aut. Tymczasem „euroblachy” mają właśnie starsze, kilku lub kilkunastoletnie samochody. W Polsce, czy na Litwie kupowane za 2-5 tys euro. Takich nie opłaca się przywozić, oclić i zarejestrować na Ukrainie. Kosztowałyby dwa razy tyle. Lepiej jeździć na zagranicznych numerach i mieć samochód zarejestrowany w Polsce. Problem w tym, że raz na dwa miesiące trzeba wyjechać chociaż na chwilę za granicę Ukrainy. Mimo to zwolenników takiego rozwiązania jest mnóstwo. Bo niewielu Ukraińców stać na nowe samochody z salonu, a ukraiński rynek wtórny jest wciąż ubogi w porównaniu np. z polskim.
– Kupiłem w Polsce skodę octavię za 2 tys. euro. Stary samochód, ale dobry i za takie pieniądze nic bym nie kupił na Ukrainie – mówi Wołodymyr, kierowca z Kijowa, który jeździ na rzeszowskich rejestracjach i dodaje – W Rzeszowie, czy Przemyślu są Polacy, którzy mają zarejestrowane setki samochodów z ukraińskimi współwłaścicielami.
Od początku władza próbuje walczyć z „euroblachami”. I ponosi porażki. Były policyjne łapanki i kary. Były zapewnienia prezydenta Petra Poroszenki, że euroblachy będą zakazane. Ostatecznie pod koniec listopada weszły w życie nowe, uznawane za kompromisowe przepisy. Obniżone będą stawki celne na importowane samochody. A ci, którzy już jeżdżą na europejskich numerach, mają 90 dni na przerejestrowanie samochodów na preferencyjnych warunkach z ulga podatkową.
Nowa ustawa wprowadza jednocześnie surowe sankcje np. za sprzedaż lub użyczenie samochodu wwiezionego na Ukrainę pod pozorem tranzytu, bądź pobytu czasowego (właśnie w taki sposób trafiają „euroblachy”), albo za wykorzystywanie go do celów zarobkowych (znaczna ich część jeździ np. jako taksówki). Kary będą sięgać 34 tys. hrywien (ponad 5 tys. zł), a w ostateczności może dojść do konfiskaty samochodu.
Nowe przepisy zmuszają władze do wprowadzenia koordynacji działań i utworzenia wspólnych baz danych policji, straży granicznej, służby celnej i administracji. Do tej pory służby w ogóle nie wymieniały się informacjami, dzięki czemu po Ukrainie mogą jeździć dwa miliony samochodów, które dla administracji po prostu nie istnieją.
Według śledztwa zajmującej się korupcją organizacji „Antikor” na pomysł, jak na ukraiński rynek wprowadzić miliony samochodów na obcych numerach wpadł…celnik. A dokładnie Wiktor Krywićkyj, który był szefem wołyńskiej izby celnej i pracował na granicy z Polską. To on miał odkryć, że w ukraińskim systemie rejestracji pojazdów są luki. I np. policja nie ma bazy danych samochodów przekraczających granicę.
Krywićkyj ma stać za organizacją „Euro Auto Siła”, która protestuje przeciw rządowej polityce zwalczania obcych numerów rejestracyjnych i naciska na rząd. Zdaniem „Antikora” przez granicę pod rządami Krywićkiego wjeżdżały ogromne ilości samochodów. Nie tylko z Polski, ale i z Białorusi. W przygranicznych, białoruskich wioskach powstały biura legalizujące umowy użyczenia polskich i litewskich samochodów.
W lipcu tego roku Krywićkyj dostał awans i został wiceszefem ukraińskiej służby celnej. Według aktywistów antykorupcyjnych awans był transakcją wymienną: w administracji rządowej przeważył pogląd, że trzeba skończyć z „euroblachami”, a nadzorującego proceder celnika usunąć z granicy.
– Kiedy proceder odbywa się na tak wielką skalę, oczywiste jest, że ktoś na górze musiał dawać zielone światło – uważa Jurij Butusow z portalu censor.net. – Jednak państwo ponosi gigantyczne straty, zarabiają pośrednicy i mafia, więc rząd musiał coś zrobić, choćby pod naciskiem instytucji międzynarodowych.
Pomysłowość nie zna granic. Pewien handlarz sprowadzający samochody z Litwy stworzył specjalną aplikację i działający w komunikatorze internetowym Telegram system pozwalający na bieżąco skalkulować, czy opłaca się dany samochód oclić, czy lepiej kombinować. System podpowiada w dodatku jak to robić, by unikać kłopotów.
– Nie odpuszczę, nie będę płacił za starego złoma dwa razy tyle co Polacy! – zarzeka się Wołodymyr i zapewnia – Jest jeszcze wiele opcji, by się nie dać państwu, ono jest słabe.
W ostatnich tygodniach ukraińska wojna o tablice rejestracyjne dotarła również do Warszawy. Przed konsulatem ukraińskim w alei Szucha codziennie ustawiają się długie kolejki. Codziennie stoi ok. 300 osób, które w konsulacie zapisują się na listę Ukraińców przebywających w Polsce. To kolejna luka w prawie. Daje możliwość wjechania na teren Ukrainy samochodem na polskich numerach i przebywania tam 60 dni bez wyjazdu. Wpisanie się na listę w konsulacie oznacza jednak, że dana osoba nie będzie mogła np. na Ukrainie głosować w wyborach, gdyż formalnie może to zrobić w Polsce. Ukraińskie prawo pełne jest luk, które kierowcy będą skwapliwie wykorzystywać. A w ostateczności zrobią to, na co się już zdecydowali. Będą protestować, blokować drogi i granice.
Michał Kacewicz, belsat.eu