“Góry trupów piętrzyły się na wysokość domów. Leżeli do wiosny, polani benzyną i spaleni”, opowiada o losie uciekinierów bohater filmu “Bieżeńcy 1915-1922”. Obraz na ekrany wejdzie we wrześniu, a już teraz prezentujemy wywiad z reżyserem.
Jerzy Kalina, znany z filmów “Archimandryta” i “Siaroża”, opowiedział nam o swoim nowym dziele.
To “bieżeństwo” jest obecne w moim życiu od dzieciństwa. Pochodzę ze wsi Koszele, to na wschodnim Podlasiu, gdzie większą część mieszkańców stanowią Białorusini. Mieszkała z nami prababcia Zofija. Była bieżenką, jak i wszyscy starsi mieszkańcy nie tylko naszej wsi, ale i całej okolicy.
Prababcia miała kufer, pełen banknotów. Przede wszystkim carskich, z wizerunkami nieznanych mi wtedy brodatych mężczyzn i jednej ogromnej kobiety. Ale były też sowieckie, i jakieś inne, teraz nie pamiętam. Z kolegami graliśmy o nie w karty.
Jednocześnie, pod wpływem Jacka Londona i podobnych autorów, zdecydowałem stworzyć skarb – zakopałem go w skrzyni z desek, pod wielkim kamieniem na podwórku i narysowałem tajemnicze znaki, by ktoś mógł to potem odnaleźć. I… zapomniałem o całej historii. Przypomniałem sobie o tym dziesięć lat później. Przez ten czas wszystkie prababcine oszczędności zgniły.
Może przez to, gdy w 1995 roku zacząłem pracować w telewizji, zdecydowałem jakoś się zrehabilitować przed babcią, wtedy już nieboszczką. Spisałem wspomnienia żyjących uciekinierów z naszej wsi. Sąsiadka Likieryja wspominała, jak zbierali w Kazachstanie bawełnę. Dziadek Mikita opowiedział, jak gdzieś nad Wołgą w 1918 roku czerwony zarąbał szablą czerwonego. Takich opowieści zebrałem dziesiątki, dodałem do nich wywiady z historykami i publicystami. I tak powstał film “Bieżeńcy. 1915-1922”.
Jest to temat mało znany szerokiej publiczności. Żył on tylko w rodzinnych opowieściach. A do ucieczki były zmuszone prawie 3 miliony mieszkańców zachodnich gubernii Imperium Rosyjskiego. Niestety, większość była niepiśmiennymi rolnikami, dlatego wspomnień prawie nie ma.
W setną rocznicę największej fali uchodźstwa w Europie Centralnej pojawiły się publikacje, które trochę zapełniły tą dziurę (nakładem tygodnika “Niwa” w Białymstoku pojawił się zbiór wspomnień “Bieżeństwo 1915 roku”, książki Anety Prymak-Oniszk i Darafieja Fijonika.
Wtedy też zacząłem kręcić film. Zapisałem rozmowy z 30 świadkami, ich dziećmi i wnukami. Z dziesiątkiem historyków, w tym Witalem Karnelukiem, Uładzimirem Lachouskim, Siarhiejem Tokciem, Hienadziem Siemienczukiem z Białorusi i Eugeniuszem Mironowiczem z Białegostoku. W białoruskim państwowym archiwum zdjęć, filmów i nagrań dźwiękowych w Dzierżyńsku znalazłem absolutnie unikalną kronikę filmową 1918 roku z Orszy, o uchodźcach, którzy wracają z Rosji na zachód. Do tego dodaliśmy sceny fabularne z udziałem aktorów. Ogółem powstało około 40 godzin nagrań, z których zmontowaliśmy 50-minutowy film.
Wydaje mi się, że film ten nie jest jedynie o tragedii sprzed stu lat, gdy miliony spokojnych mieszkańców padły ofiarą imperialnej polityki. Ma on swoje odpowiedniki i współcześnie. Wiek temu uciekinierzy znaleźli dach i chleb w różnych zakątkach Rosji. Niemal wszyscy bieżeńcy wspominają, że przyjęto ich tam jak swoich, dzielono się z nim resztkami swoich rzeczy, pomagano. Dziś w Europie wielu zamyka drzwi przed ofiarami wojny. I tu pojawia się pytanie: kto jest mądrzejszy – my, czy nasi przodkowie.
Czytajcie także:
IA, belsat.eu