Przeciwnicy fabryki akumulatorów iPower w Brześciu mają dowody, że w zakładzie emitującym szkodliwy ołów nadal trwa produkcja.
Miesiąc temu, po ponad półtorarocznych protestach mieszkańców, zdanie w sprawie fabryki zajął sam Alaksandr Łukaszenka. Prezydent Białorusi przyznał, że jest po stronie protestujących.
– Oczywiście, że jestem po stronie ludzi. Są tu już aresztowani, zatrzymani, sprawy karne itd. Niestety stało się to dopiero wtedy, kiedy wszystkie informacje dotarły do prezydenta – mówił prezydent podczas obchodów 1000-lecia Brześcia.
Jednak jak powiedziała Biełsatowi Natalla, jedna z uczestniczek tzw. Ołowiowej Warty – inicjatywy mieszkańców monitorujących sytuację wokół zakładu, mimo że zakład został oficjalnie zamknięty, codziennie przyjeżdża do niego grupa pracowników.
– Każdego ranka przyjeżdżają pracownicy, przywozi ich autobus – około 30 osób. Teraz jest ich troszkę mniej, ale słychać szum jakby zlewanej wody czy czegoś. W zasadzie jest to pełnowartościowy dzień roboczy – powiedziała.
Zadaniem aktywisty Dzmitryja Bakaluka fakt, że fabryka wznowiła działanie to dowód, że urzędnicy sabotują polecenia Łukaszenki lub zapadły w tej sprawie jakieś tajne decyzje.
– Szczególnie dziwi stanowisko Ministerstwa Ochrony Środowiska Białorusi, które usiłuje „rozmydlić” fakty przekroczenia norm emisji [trujących substancji – Belsat.eu] – dodaje.
Fabryka akumulatorów IPower powstała za środki z przyznanej Białorusi przez Chiny linii kredytowej. Warunkiem rozpoczęcia inwestycji było zatrudnienie chińskiego podwykonawcy.
Mieszkańcy Brześcia, w tym sami budowniczowie zakładu i eksperci twierdzili, że firma zaniżała prognozy emisji ołowiu używanego do produkcji akumulatorów. Przekonywali, że w zakładzie zainstalowano przestarzałą linię produkcyjną i nie wybudowano instalacji do oczyszczania odpadów. Przez półtora roku odbywały się cotygodniowe protesty społeczne.
14 czerwca br., kiedy budowa zakładów faktycznie dobiegła już końca, władze obwodu brzeskiego opublikowały tekst rozporządzenia nakazującego wstrzymanie inwestycji do czasu „usunięcia wykrytych naruszeń”. Trzy dni później obwodowy Komitet Zasobów Naturalnych i Ochrony Środowiska cofnął też wydane wcześniej pozwolenie na emisję do atmosfery substancji powstałych podczas produkcji. Potem okazało się, że do aresztu trafił właściciel fabryki Wiktar Lemieszeuski, oskarżony o łapówkarstwo.
jb/belsat.eu