Tbilisi: kolejna odsłona serii niedokończonych rewolucji


Co łączy ukraińskie wybory, ucieczkę oligarchy z Mołdawii i protesty w Gruzji? To nowe etapy emancypacji i rewolucji napędzanych marzeniami o Europie.

Wczoraj wieczorem w Tbilisi wielotysięczny tłum zebrał się pod budynkiem parlamentu. Oburzenie wywołało pojawienie się na sesji parlamentu Siergieja Gawriłowa, deputowanego rosyjskiej dumy. Przemawiał po rosyjsku, zajmując miejsce Irakliego Kobachidze, przewodniczącego gruzińskiego parlamentu. Protestujący mieli transparenty: „Stop Russia!”, ukraińskie flagi i krzyczeli: „Putin ch…ło”. Próbowali wedrzeć się do parlamentu. Doszło do ostrych starć z policją. Nocny bilans to 52 osoby ranne.

Gruzini znów zjednoczyli się przeciw Rosji, a rządząca partia „Gruzińskie Marzenie” kontrolowana przez oligarchę Bidzinę Iwaniszwilego ma problem. Bo protestującym nie chodzi tylko o opór wokół rosyjskiego imperializmu. Wczorajsze protesty pokazały, jak bardzo społeczeństwa państw posowieckich chcą wyrwać się z przestrzeni buforowej między Rosją, a Zachodem. Jak bardzo chcą dokończyć rewolucje, których celem była przecież szybka modernizacja i dołączenie do Europy. I jak mają dość pozorowanych, tymczasowych przemian i systemu oligarchicznego. Gruzini nie są jedyni.

Niedokończone rewolucje

Kiedy w listopadzie 2003 r. w Gruzji upadł reżim Eduarda Szewardnadzego wydawało się, że wreszcie nadchodzi upragniony „koniec historii”. Gruzja pod wodzą młodego, charyzmatycznego Micheila Saakaszwilego miała wstąpić na drogę reform, demokracji i szybko dołączyć do państw Zachodu. Pięć lat później Rosjanie najeżdżając Gruzję rozpoczęli dekompozycję demokratycznej rewolucji. Gruzini zjednoczyli się wobec rosyjskiego zagrożenia, ale po wojnie zaczęły kiełkować podziały. Przeciw Saakaszwilemu wyrosła silna opozycja, a sam prezydent pogubił się.

Bidzina Iwaniszwili, najbogatszy Gruzin od sześciu lat trzęsie gruzińską polityką. Żródło: Forum/REUTERS/David Mdzinarishvili

W efekcie po kolejnych pięciu latach, w 2013 r. w Gruzji zwyciężyła kontrrewolucja. Wybory wygrała partia Gruzińskie Marzenie oligarchy Bidziny Iwaniszwilego. Niby nie zerwała z ideą integracji z UE i strukturami zachodnimi bo Iwaniszwili nigdy nie opowiedział się wprost za polityką prorosyjską. Ale sygnał był jasny. Gruzja na kilka lata zatrzymała się w miejscu. Reformy były pozorowane, podobnie jak deklaracje integrowania się z Europą. W kraju zaś umacniał się system oligarchiczny.

Podobnie było w Mołdawii. Oligarcha Vladimir Plahotniuc najpierw rywalizował i dzielił rządy w Mołdawii razem z innym oligarchą, Vladem Filatem. A po 2016r. zmonopolizował władzę w kraju. Plahotniuc i jego Partia Demokratyczna mieli na sztandarach integrację z Unią Europejską. Tyle, że podobnie jak Iwaniszwili w Gruzji, w rzeczywistości umacniali system oligarchiczny i oddalali kraj od realizacji marzeń z czasów prodemokratycznich i prozachodnich protestów w 2009 r.

Na Ukrainie dwie rewolucje: pomarańczowa z 2004 r. i godności z 2013-14 r. wywołały dużo silniejsze wstrząsy zakończone wojną z Rosją. Również nad Dnieprem, po pięciu latach narosło zniechęcenie mniej lub bardziej pozorowanymi przemianami i utrzymującym się systemem oligarchicznym. Napędzana marzeniami o szybkiej „europeizacji” frustracja zmiotła w ostatnich wyborach Petra Poroszenkę i dała władzę Wołodymyrowi Zełenskiemu.

Nowa fala

Na Ukrainie nowa odsłona rewolucji właśnie trwa. Tyle, że nie dzieje się na ulicy, jak zwykle w Kijowie bywało, a przy wyborczych urnach. Wołodymyr Zełenski najpierw zmiażdżył Petra Poroszenkę w wyborach prezydenckich. Teraz jego partia ma szansę zdobyć ponad połowę mandatów w wyborach parlamentarnych 21 lipca. Jego elektorat jest bardzo pojemny. Są w nim ludzie sfrustrowani rzeczywistością po Majdanie i tacy o jawnie prorosyjskich poglądach. Ale większość Ukraińców pragnie realnych przemian: likwidacji systemu oligarchicznego i pogrzebania starego porządku. I nie jest istotne, że za Zełenskim może stać oligarchia. Ukraińcy inwestują swoje oczekiwania w Zełenskiego, tak jak wcześniej inwestowali w Poroszenkę.

Na Ukrainie wciąż panuje ogromny entuzjazm i oczekiwanie, że Zełenski zmieni kraj.
Źródło: Forum/Credit Image: © Str/NurPhoto via ZUMA Press)

To nadal jest ich rewolucja. Czas pokaże, czy była to udana inwestycja. W Mołdawii nowy akt prozachodniej rewolucji rozegrał się głównie w parlamentarnych gabinetach. Doszło do zmiany w koalicji rządzącej i w konsekwencji upadku rządów oligarchy Płahotniuca. Wczoraj w Tbilisi katalizatorem wybuchu frustracji była rosyjska prowokacja w gruzińskim parlamencie. Masowy i brutalnie stłumiony protest może rozpocząć proces upadku władzy oligarchy Iwaniszwilego. Już dziś zaczną się kolejne demonstracje w Tbilisi i kwestią czasu jest, kiedy pojawią się na nich hasła odsunięcia od władzy ludzi oligarchy.

Rok temu uliczna rewolucja zmiotła rządy oligarchii w Armenii. Nowe odsłony pełzającej rewolucji muszą niepokoić Moskwę. Tym bardziej, że i w samej Rosji nastroje społeczne są złe. Lokalnie coraz częściej wybuchają bunty. Dla Rosji sytuacja tymczasowa, w której władze sąsiednich państw pozostawały na „ziemi niczyjej” nie była komfortowa. Sąsiedzi nie mogli (jak na blokowanej wojną Ukrainie), bądź nie chcieli iść ku Zachodowi i udawały zmiany (jak w Gruzji czy Mołdawii). Ale i tak była to lepsza, niż dojście do władzy rządów naprawdę zmierzających do wyrwania się z „ziemi niczyjej” i to w kierunku zachodnim.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności