Pociągi pomiędzy separatystycznym Donbasem i resztą Ukrainy od pięciu lat nie jeżdżą. By dotrzeć dalej, mieszkańcy terenów okupowanych muszą trafić do któregoś z miast kontrolowanych przez siły rządowe. Dla wielu takim punktem jest przyfrontowa Wołnowacha.
– Donieck! Kto do Doniecka? Do Doniecka, na Dworzec Południowy za 400 hrywiec. Panienka zobaczy, jakim autem. Do punktu „zero” za 200 – nawoływanie kierowców to pierwsze, co słyszysz wysiadając w Wołnowasze.
Dojechać stąd na tereny kontrolowane przez siły prorosyjskie można jedynie samochodem lub autobusem. Biznes przewozowy przeżywa obecnie prosperitę, a jeździ każdy, kto ma samochód. I usługi te są bardzo potrzebne. Samozwańczy taksówkarze oferują kursy prosto do Doniecka, do ukraińskiego przejścia granicznego Nowotroićke i do punktu „zero” pośrodku ziemi niczyjej. Stamtąd „koczowników”, jak nazywają ich taksówkarze, zabiera autobus samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Tam też często taksówkarze z przeciwnych stron frontu wymieniają się pasażerami – żeby nie robić pustych przejazdów. Tego „spontanicznego” taksówkarstwa nikt do tej pory nie próbował uregulować.
Przewoźnicy załatwiają swoim pasażerom przekroczenie granicy bez kolejki. Przez pięć lat wojny nauczyli się, jak „dogadać się” z ukraińskimi żołnierzami i separatystami. Przy czym strona ukraińska stara się walczyć z łapówkarstwem i usprawniać pokonywanie punktu kontrolnego innymi sposobami. Pasażerowie są zadowoleni – granicę pokonują teraz nawet w 10 minut.
Po drugiej stronie wygląda to diametralnie inaczej. Na DRLowskim przejściu we wsi Ołenowka można spędzić nawet dobę. Za to w każdym domu nakarmią za 15 rubli lub 6 hrywien i pozwolą skorzystać ze sławojki – tak samo drogiej. A jeśli posterunek zamknie się noc, to przenocują, zdzierając z „koczowników”. Dlatego wielu podróżnych woli zapłacić 1000 czy 1500 rubli i ominąć kolejkę.
Ukraińskie służby są przekonane, że separatyści płacą miejscowym za robienie sztucznego tłumu w punktach kontrolnych. Przejścia to dla nich żyły złota, o które walczą różne frakcje.
– Tam trwa wojna o wpływy z ceł pomiędzy policją i Ministerstwem Bezpieczeństwa Państwowego. Sprawdzają się wzajemnie, zatrzymują – mówi Serhij, funkcjonariusz SBU z Wołnowachy.
Nie wszyscy chcą jednak płacić pogranicznikom. Olha z rodziną często jeździ do teściów w Doniecku własnym autem.
– Gdy wracaliśmy od krewnych, w kolejce w Ołenowce stanęliśmy już o 5 rano, a „kontrolę celną” separatystów opuściliśmy dopiero o 19! Dla zasady staliśmy w bezpłatnej kolejce. To dla mnie nie do przyjęcia, by za wizytę w rodzinnym domu napychać kieszeń okupantom! Przepuszczają 2-3 samochody na godzinę, pozorując gorączkową pracę. To jasne, że w ten sposób chcą jak najwięcej zarobić.
Jednak zarobione pieniądze nie zostają we wsi. Olga twierdzi, że przyfrontowa Ołenowka jest pozostawiona sama sobie.
– Na początku roku na samochód spadł tam pocisk, a jego wypalony wrak do dziś tkwi na poboczu. Za to za łapówki postawili tam pomnik Poroszence. Nazwali go Orderem Judasza, a były prezydent Ukrainy jest na nim opisany jako zdrajca ojczyzny i wiary.
Wołnowacha ma połączenie kolejowe jedynie z ważniejszymi miastami Ukrainy. Za to przed dworcem stoją autobusy o przeróżnych marszrutach – wszystkie są prywatne. Dziś można nimi pojechać nie tylko Kijowa czy Odessy, ale też do Mińska, Moskwy czy Rostowa nad Donem.
Kurs do stolicy państwa-agresora kosztuje 1125 hrywien i jedzie okrężną drogą, przez ukraińsko-rosyjską granicę. Nie ma też problemów z wyjazdem na Krym – kurs do Symferopola kosztuje 800 hrywien.
Jest też bezpośredni rejs Mariupol-Donieck, nielegalny, ale działający. Z kolei władze oferują „bezpłatny” autobus do ukraińskiego punktu kontrolnego – za 20 hrywien.
– Jest sprawa, która mi się nie podoba. Kilka miesięcy temu na dworcu postawili poczekalnie – czyste, klimatyzowane i z dużymi telewizorami. Ale przez ten cały czas na ekranie widziałem tylko i wyłącznie rosyjski kanał TNT. Zrobiłem personelowi uwagę o „niepatriotycznych treściach”. Teraz wcale ich nie włączają – opowiada Denys.
Mężczyzna jest przekonany, że wszystkich przyjeżdżających należy „karmić naszą, ukraińską, propagandą”. Szczególnie przed wyborami parlamentarnymi.
Denys dodaje też, że przewoźnicy jeżdżący po stronie ukraińskiej i separatystycznej to właściwie spółki. Choć oficjalnie nikt się do tego nie przyzna
Ołena Myrosznyczenko,pj/belsat.eu