Sztuka w czasie epidemii. W oczekiwaniu na lepsze czasy


Jeden z pejzaży Wacława Romaszki. Zdjęcie udostępnione Biełsatowi.

Z powodu koronawirusa zawiesiło też działalność Towarzystwo Plastyków Polskich przy Związku Polaków na Białorusi. Ale artyści malują, chociaż swoje prace wystawiają nie w galeriach, ale w internecie. Jednak, jak mówią sami, „za lajki chleba się nie kupi”.

Sami jesteśmy bez grosza i innym nie możemy pomóc…

Grodzieńska malarka Walentyna Brysacz od lat prezesuje Towarzystwu. Potwierdza – organizacja praktycznie zawiesiła działalność wraz z początkiem epidemii. Podobnie jak cały Związek Polaków, który odwołał wszelkie imprezy masowe.

Wiadomości
Nie jak na Białorusi, ale jak w Polsce. Kwarantanna w Związku Polaków
2020.03.30 14:54

– Jeszcze 14 marca mieliśmy otworzyć zbiorową wystawę w Pułtusku. Już zaczęliśmy pakować obrazy do transportu, a nagle zjawił się ten koronawirus – mówi pani Walentyna.

Owszem, malarze wciąż pracują w swoich pracowniach, ale problem polega na tym, że Polska zamknęła granice – w tym z Białorusią, a w obu krajach zamknięto też muzea, centra wystawiennicze i galerie sztuki. Tymczasem jeszcze przed wybuchem epidemii wielu kolegów pani Waletyny skarżyło się, że w Grodnie obrazy słabo się sprzedają, bo potencjalni klienci po prostu nie mają pieniędzy. A teraz….

– Malarze zostali bez środków do życia – mówi pani prezes. – W Grodnie nikt nie zamawia i nie kupuje obrazów, a zawieźć ich do Polski też nie ma możliwości.

Walentyna Brysacz. Zdjęcie udostępnione Biełsatowi.

Jedyna rodzaj działalności, który daje jakąś satysfakcję, to urządzanie wystaw online. Wielu malarzy wystawia prace w internecie, a koledzy z Białorusi i Polski chętnie je oglądają i o nich dyskutują. Ale to tylko satysfakcja moralna, bo niestety nie wpływa na sytuację materialną.

A pod tym względem straty są duże – praktycznie zamarła współpraca z polskimi malarzami, nie ma wspólnych plenerów i wystaw. Na ten i ubiegły rok przypadło wiele rocznic, w których Towarzystwo brało udział, a jego członkowie odczuwali, że wnoszą wkład na rzecz zachowania polskiej kultury również na białoruskiej ziemi.

– Czego warta była chociaż wystawa poświęcona powstaniu styczniowemu… Obejrzano ją na Białorusi i w wielu polskich miastach – przypomina pani Walentyna. – Na ten rok mamy przygotowaną wystawę z okazji jubileuszu Jana Pawła II, ale nie wiadomo, kto ją zobaczy…

Podczas takich wystaw w Polsce zwykle zajmowano się też dobroczynnością: zbiórką pieniędzy dla ciężko chorych dzieci z Grodna oraz na potrzeby uczących się języka polskiego na Białorusi.

– Wtedy malarze zarabiali i na siebie i jeszcze starali się pomóc innym. A teraz i sami jesteśmy bez grosza i innym nie możemy pomóc – podsumowuje pani prezes.

Wszyscy mają nadzieję, że wkrótce sytuacja wróci do normy. Ale przecież nawet w czasie zarazy artysta musi tworzyć…

– Jeżeli to prawdziwy malarz, to nie może żyć bez swojej pracy – zapewnia pani Walentyna.

Walentyna Brysacz i Wacław Romaszko na wystawie w Grodnie. Zdjęcie udostępnione Biełsatowi.

Czas na remont w mieszkaniu?

Wacław Romaszko słynie nie tylko w Grodnie ze swoich niepowtarzalnych pejzaży. Jest autorem i organizatorem wielu wystaw na Białorusi i w Polsce, uczestniczył też w wielu projektach Towarzystwa Plastyków przy ZPB.

– A co teraz? Zamówień nie ma, pieniędzy nie ma. Robię remont w mieszkaniu i żyję na koszt żony – śmieje się malarz. – Nie mam głowy teraz do obrazów!

W grodzieńskiej galerii “U Tyzenhauza”. Zdjęcie udostępnione Biełsatowi.

Przed epidemią mógł w ciągu roku uczestniczyć w kilku wspólnych projektach z kolegami z Polski, robił wystawy personalne, a 2-3 razy do roku brał udział w plenerach w Polsce.

– Z takimi projektami trzeba będzie na jakiś czas się rozstać – przyznaje. – Ale na Facebooku oglądamy nawzajem swoje prace, żartujemy i czekamy, kiedy będziemy mogli wypić po kufelku piwa w knajpie gdzieś na Podlasiu.

Ale teraz musi też myśleć, jak opłacić co miesiąc czynsz za pracownię. Bo chociaż obrazy są, to się nie sprzedają.

– Do Polski też się nie pojedzie, żeby tam po prostu pomalować i zostawić prace w galerii – zauważa.

Bo nawet, gdyby nie koronawirus, to sprzedać obraz w Grodnie cudzoziemcowi jest sprawą bardzo problematyczną. Zagraniczny turysta może go kupić, ale żeby wywieźć przez granicę, musi najpierw jechać… do Mińska, żeby uzyskać pozwolenie. Wacław jest przekonany: nic głupszego władze nie mogły wymyślić:

– Wcześniej pieniądze brało za to muzeum w Grodnie, które wydawało pozwolenia. Teraz utraciło te dochody. Zrobili tak, że nie opłaca się to ani malarzom, ani turystom, a muzeum też nie ma z tego pieniędzy.

Wacław Romaszko. Zdjęcie udostępnione Biełsatowi.

Czy chce mu się teraz w ogóle malować?

– Wiosna przyszła, tyle jest kolorów nowych, zjawiają się kwiaty… Nie można się powstrzymać, aby nie odłożyć innej pracy i stanąć za sztalugami – odpowiada bez wahania.

Byłem malarzem, będę… ochroniarzem

Igor Kiebiec też jest członkiem Towarzystwa. Koronawirus nie ułatwił życia jego rodzinie: obrazy się nie sprzedają, a żona jest na urlopie macierzyńskimi. Żyją teraz z jej zasiłku. Igor cały miesiąc nie miał ani kopiejki dochodu. Aż znalazł pracę.

– Trwa wojna, a na wojnie potrzeba nabojów i konserw – próbuje filozofować. – Nikogo teraz nie interesują obrazy i muzyka operowa.

Igor Kiebiec. Zdjęcie udostępnione Biełsatowi.

Jak mówi, był już w życiu malarzem. Teraz został ochroniarzem, a konkretnie – stróżem. Obawia się, że ze sztuki nie będzie w stanie jeszcze długo się utrzymywać. Tym bardziej, że i jego klienci nie są teraz „przy pieniądzach”. Tym bardziej nie zamierza więc rozpaczać, że nikt nie kupuje jego obrazów. Kilka dni temu… założył ogródek: ma cebulkę, rzodkiewkę, sałatę i inne warzywa.

– Mam cały czas w głowie różne projekty, ale będę je odkładać do osobnej teczki – śmieje się Igor.

O śmiech jednak nie łatwo – szczerze przyznaje, że sytuacja jest tragiczna i ciekawe, czym to wszystko się skończy.

“Za lajki chleba się nie kupi”

Walery Stratowicz długo pracował w Polsce. To indywidualista – zawsze pokazywał swoje prace tylko na indywidualnych wystawach autorskich. Ale za to w wielu polskich miastach.

– A teraz, jak wszyscy – żyję z oszczędności, nawet pożyczam już pieniądze. – Za to wyczyściłem pracownię z farby i zrobiłem porządek w mieszkaniu.

Też szukał jakiejś pracy, ale na razie bezskutecznie. Tymczasem obrazów nikt nie kupuje… Podobnie jak inni, nie może też liczyć na dochody z zaproszeń na wystawy i plenery w Polsce, gdzie malarze z Grodna byli zawsze mile widziani.

– Zrobiłem już kilka galerii w Facebooku. Przyjemnie jest czytać opinie, komentarze i dostawać lajki, ale za to niestety chleba się nie kupi – wyznaje.

Walery Stratowicz. Zdjęcie udostępnione Biełsatowi.

Nie chce mówić o przyszłości, jednak wierzy, że życie musi wrócić do normalnego rytmu, bo przecież tak chce się jeździć na plenery i przygotowywać wystawy. Ale jeśli nie?

– Jeśli przeciągnie się to zbyt długo, to trzeba będzie pewnie wziąć łopatę w ręce – mówi Stratowicz.

I wcale nie wygląda, jakby żartował.

fotoreportaż
„W Kazachstanie nie chorowaliśmy… Teraz się modlimy, żeby zaraza minęła” FOTO
2020.04.01 15:40

mk, cez/belsat.eu

Aktualności