Stracone lata. Jak wygląda praca Białorusinów skazanych za narkotyki WYWIAD


Więźniowie Kolonii Karnej nr 14 w Nowosadach produkują w więziennym warsztacie trumny. Zdjęcie ilustracyjne – Reuters/Forum

Na Białorusi wyroki za posiadanie narkotyków odsiadują tysiące młodych ludzi. Rozmawialiśmy z czworgiem byłych więźniów, by dowiedzieć się, jak i czy państwo w ogóle zarabia na pracy przymusowej więźniów.

Od 2015 roku z polecenia prezydenta Alaksandra Łukaszenki na Białorusi obowiązuje zasada “zero tolerancji dla narkotyków”. Za posiadanie nawet najmniejszej dawki dowolnej zakazanej substancji można trafić do więzienia już od 14 roku życia. Od tego czasu sądy skazały na podstawie artykułu 328 KK tysiące młodych Białorusinów i Białorusinek. W ich obronie stanęli zrozpaczeni rodzice. By zwrócić uwagę społeczeństwa i prezydenta, grupa kobiet stowarzyszonych w grupie Matki 328 przeprowadziła protest głodowy. Sytuacja może się teraz zmienić – 1 grudnia nowy minister spraw wewnętrznych Juryj Karajeu ogłosił, że milicja skoncentruje się na walce z dilerami, a nie ich klientami.

Osadzeni za narkotyki są jednak dla białoruskiego państwa tanią siłą roboczą. Przywięzienne fabryki produkują meble, sprzęt sportowy czy mundury. Zapytaliśmy czterech byłych więźniów, jak wygląda praca w kolonii karnej i czy państwo straci, liberalizując prawo.

Waleryj

Milicja zatrzymała go w sierpniu 2014 roku. Na wolność wyszedł we wrześniu 2019 roku. Wyrok odbywał w Kolonii Poprawczej nr 2 w Bobrujsku.

– Sam chciałem się czymś się tam zająć. Nie mogłem przecież cały dzień siedzieć w baraku. To naprawdę nie jest alternatywa – można się przez to ześwirować.

W bobrujskiej kolonii można wybrać albo 2,5 godziny na “gumie”, albo 7,5 godzin w “promzonie”(pol. strefa przemysłowa) . Na “gumie” trzeba wyrywać osnowę z wybrakowanych opon, które przyjeżdżają z zakładów Biełszyna. Po rozdzieleniu trafiają do ponownego przetworzenia.

“Promzona” – strefa przemysłowa, składa się ze szwalni, stolarni i spawalni. Pracuje na trzy zmiany, także w nocy. W szwalni powstaje odzież dla Białoruskich Zakładów Metalurgicznych. No i dla nas. Stolarnia to produkcja mebli, zbijanie palet, skręcanie skrzyń wojskowych, piła ramowa. Robi się tam też gwoździe z drewna, takie wielkie ołówki. Mówili, że to dla winnic w Mołdawii.

Foto
Wyprodukowano za kratami. Praca przymusowa w białoruskich więzieniach
2018.09.05 13:43

Ja poszedłem do “promzony” i pracowałem godzinę dzienne. Praca nie była trudna – ładowałem palety do suszarni. Resztę czasu spędzałem, jak chciałem – uprawiałem sport itd. Żeby nie dokręcali nam śruby, staraliśmy się nie wpadać administracji w oczy.

W zonie działa zawodówka, w której można zdobyć wykształcenie spawacza, szwaczki, murarza, hakowego. Nauczą wszystkiego w ciągu roku i nawet dyplom dadzą. Ale mi się nie chciało uczyć.

Na samym początku powiedzieli nam, że płacić nam nie będą. Nasze pieniądze dostawał na swoje konto brygadzista, który w kwestii premii rozmawiał z majstrem. Jak sumienie mu pozwalało, to je przyznawał. Potem szedł do więziennego sklepu, kupował papierosy i rozdawał je jako zapłatę. Za 15 zbitych palet dostawałem dwie paczki. Papierosy można było komuś oddać, wtedy kupował ci coś w sklepie.

Normalnie płacili w szwalni, ale wielu nie chodziło tam ze względu na załogę. Sporo tam było “szestiorek” (“szóstek” – w rosyjskiej gwarze obozowej i więziennej nazywa się tak osadzonych o niskiej pozycji, usługujących silniejszym więźniom), którzy od razu donosili strażnikom, że odciąłeś trochę materiału, by uszyć komuś “garnitur” (to znaczy kurtkę roboczą) i dostać za to papierosy.

Na te kurtki zawsze był popyt. To, co wydają, jest nic nie warte. Kufajki z najgorszego materiału, podszyte wiatrem. W marcu trafiłem do izolatki. Tam było naprawdę zimno.

Administracja takiej samoróbki nie wykryje – taką kurtkę mogła rodzina przekazać. Albo można powiedzieć strażnikowi, że przyjaciel wyszedł na wolność i ci zostawił.

Dzianis

Od września 2015 roku do lutego 2019 siedział w Kolonii Poprawczej nr 2 w Bobrujsku. Obecnie przebywa w Otwartym Zakładzie Karnym nr 26 w Hiezhalach.

– Od godziny 8 do 12 pruliśmy gumy. To były surowe opony z fabryki Biełszyna, które odpadły na którymś etapie produkcji. Wcześniej je zakopywano lub palono, ale teraz wpadli na pomysł odzyskiwania surowca za pomocą pracy niewolniczej. Coś z nich potem robią na “promzonie” kolonii. Na przykład milicyjne pały. Ale większość gumy wraca do fabryki.

Warsztat obróbki opon jest wielki, dwupiętrowy. Ale bez żadnego sprzętu – tylko drewniane stoły, a wokół walają się guma i druty. Praca polega na wyrywaniu drutu z opon. Robi się to obcęgami lub ręcznie – jak kto woli. Rozgrzane opony dymią, cały warsztat jest w dymie i sadzy. Po kilku miesiącach wszyscy więźniowie kaszlą gumą.

Wywołuje to cały zestaw chorób. U niektórych ludzi w nosie pojawiały się zmiany nowotworowe, jakieś mutacje, polipy. W naszej brygadzie takie dziwne efekty uboczne miało pięć osób.Powszechne było też zapalenia płuc. Ludzie tracili zdrowie, przestawali się ruszać.

Pracowaliśmy w odzieży, w której chodziliśmy na co dzień. Tam nie ma gdzie zostawić czystych ubrań, nie ma się gdzie przebrać. Żadnych przebieralni, szafek, haczyków – nic. W czym przyszedłeś, w tym pracuj.

Po dniu pracy nie było możliwości, żeby się umyć. Na dwieście osób były trzy umywalki. Nie wiadomo też, czy wodę nagrzeją.

Nic mi za pracę nie płacili. Oficjalnie należała się 0,1 kopiejki. Była dzienna norma, którą trzeba było wykonać. Nie wykonasz – 10 dni w izolatce.

Na żądanie można się było przenieść do “promzony”, ale tam było za mało miejsc. Wszystkich by tam nie puścili. Poza tym, w strefie przemysłowej dzień pracy trwa od 7 rano do 17 wieczorem, a ja nie miałem ochoty pracować jeszcze więcej.

Osadzeni produkują wiadra w Kolonii Poprawczej nr 14 w Nowosadach. Zdjęcie ilustracyjne: Reuters/Forum

Kirył

Zatrzymany przez milicję w maju 2013 roku, na wolność wyszedł w listopadzie 2019 roku. Wyrok odbywał w Kolonii Poprawczej nr 20 w Mozyrzu.

– W kolonii są ludzie, którzy nie ukończyli nawet 9 klas podstawówki. Szkołę kończą tam, eksternistycznie. Program zakłada m.in. naukę języka obcego. Zadanie jest proste: wkuć na pamięć tekst i opowiedzieć go egzaminatorowi.

Ja skończyłem technikum usługowo-budowlane, ale administracja więzienia dowiedziała się, że uczyłem się w homelskim Gimnazjum nr 71. To była eksperymentalna szkoła średnia z rozszerzonym językiem obcym. W związku z tym, że czekałem na spotkanie z komisją, która mogłaby złagodzić mi wymiar kary, poproszono mnie o uczenie współwięźniów.

Do stycznia 2015 roku, dopóki nie wprowadzono dekretu prezydenta “O niezbędnych środkach walki z nielegalnym obrotem narkotykami”, wykładałem język angielski i niemiecki. Pracowałem tak cztery godziny dziennie. Resztę dnia zajmowałem się samokształceniem. Nic mi za to nie płacono.

W 2015 roku skierowano mnie do działu pracy niewykwalifikowanej w zakładzie przy KP nr 20. Produkowałem tam meble.

Ludzie skazani za narkotyki izolowali się od innych więźniów i chodzili do pracy razem. Mieliśmy swoją część i swój czas pracy – od 16 do północy. A zgodnie z prawem po 20 należy się stawka nocna, podwójna. Dostawaliśmy cztery ruble miesięczne (ok. 8 zł), trzy paczki papierosów.

Wiadomości
Bunt w białoruskim więzieniu dla narkomanów i dealerów
2018.11.06 15:32

Kolonia Poprawcza nr 20 to zakład dla recydywy. 80 proc. osadzonych było w nim nie pierwszy raz.

Ich umiejętności są dobrze znane. Dochodziło do tego, że dla niektórych miejsce pracy było zarezerwowane na 15 lat. Tam wiedzą, kto wyjdzie na wolność, popełni przestępstwo i wróci na swoje miejsce pracy.

W marcu 2019 roku znów nakłonili mnie do uczenia, obiecując, że zaliczą to jako dobre sprawowanie. Gdy stanąłem przed komisją, sprawiali wrażenie, jakbym żadnych zasług nie miał. Odmówili mi zwolnienia warunkowego z powodu “braku chęci do prowadzenia zgodnego z prawem życia po wyjściu z więzienia”, chociaż nie mieli do tego żadnych podstaw. Nie chcieli mnie wypuścić, bo nie mieli nikogo na moje miejsce.

Do egzaminów przygotowałem 28 osób. Kolejnych dziesięciu uczyłem w ramach kursów. Wielu więźniów chciało nauczyć się języków i prosili mnie, bym dalej uczył.

Faryd

Zatrzymany przez milicję w marcu 2012 roku. Wyrok odbywał w Kolonii Poprawczej nr 1 w Nowopołocku i nr 15 pod Mohylewem. Obecnie przebywa w otwartym zakładzie karnym w Hiezhałach.

– Wiek, wykształcenie i wiedza nie mają żadnego znaczenia w więzieniu. Na wolności byłem tynkarzem, a do obwieszczenia Dekretu nr 6 zajmowałem się pracą biurową w więziennym klubie.

Dekret zakładał zmiany warunków, w jakich odbywają karę skazani za przestępstwa narkotykowe. W KP nr 15 wykonali go tak, że wszystkich skazanych za narkotyki dali do pracy przy oczyszczaniu miedzianych kabli z izolacji. Moją reakcję na tą decyzję łatwo zrozumieć – co innego pracować z papierami, co innego taplać się w śmieciach.

Szkodliwy był nie tyle kontakt ze smarami, co brak normalnej higieny. W gorącej wodzie myliśmy się raz na tydzień.

Dzienna norma wynosiła 30 kilogramów czystego metalu na osobę. Administracja wyszła nam naprzeciw – pozwolili odzyskiwać tylko po 7 kilogramów. A jak było sensowne wytłumaczenie – na przykład nie starczyło tych kabli, nikt nie robił skandalu.

W pracy za kratami nie chodzi o jakość, ale o sam fakt jej wykonywania. No i o liczby. Jeśli nie wykonałeś normy albo odmówiłeś pracy – złamałeś prawo.

Wiadomości
Polska firma chce wykorzystać białoruskich więźniów do produkcji tablic rejestracyjnych
2017.07.28 17:14

Kolonia Poprawcza nr 1 znajduje się na terenie petrochemii Naftan. Jest tam masa prostych zajęć związanych z plastikiem. Więźniowie sortowali na przykład ręcznie granulat plastikowy. Zakład produkował biały plastik, ale zdarzały się też czarne granulki, które trzeba było odrzucić.

Gdy już “narkotyczny” dekret trochę podziałał, wróciłem na swoje dawne miejsce, za biurko. W kolonii zarabiałem półtora dolara miesięcznie. Wiadomo, że wypracowywaliśmy więcej, ale za pieniądze te opłacano jakieś usługi komunalne, alimenty itd.

Wątpię, by państwo zarabiało na więźniach więcej, niż na nich wydaje. Nasze utrzymanie kosztuje, a nasza praca służy ograniczeniu tych wydatków.

Za pomocą zasad regulaminu administracja zmuszała nas do kupowania ubrań i butów najniższej jakości. I musieliśmy za nie płacić. Dali mi warunek, że jeśli nie spłacę długu za odzież, nie przekierują mnie do zakładu otwartego. Przez pięć lat zebrałem dość znaczną sumę – 150 dolarów. W zasadzie, musiałem prosić krewnych i bliskich, żeby mnie wykupili.

Komentarz ekonomisty

Serż Naurodski, szef Centrum Badań Społecznych i Ekonomicznych Case Belarus przygotował w 2018 roku analizę dochodów i wydatków białoruskich więzień. Wynika z niej, że wszystkie przedsiębiorstwa działające przy białoruskich zakładach karnych przynoszą straty i muszą pobierać dotacje.

– Bezpośrednio lub pośrednio otrzymują pieniądze od państwa – mówi Narouski. – Na przykład brak podatków, niskie zarobki (więc i niskie podatki), uprzywilejowanie w eksporcie. Jeśli to wszystko połączymy, otrzymujemy wielkie subsydia. Jako ekonomista zapewniam was, że wszystkie więzienne przedsiębiorstwa są stratne.

Ekonomista uważa, że celem państwa nie jest zarabianie na pracy więźniów, a zapobieganie przestępczości, by nie psuć statystyk.

– Przygotowując tą analizę rozmawiałem osobiście z dyrektorem fabryki przy jednej z kolonii. Poznałem całą specyfikę pracy. I mam wrażenie, że głównym celem tego systemu jest utrzymanie tych ludzi za kratami jak najdłużej – mówi ekspert.

Według Serża Naurodskiego, trzymanie wszystkich więźniów kosztuje Białoruś 40-50 milionów rocznie.

fotoreportaż
“Zawsze ciekawe jest to, co za zamkniętymi drzwiami”. Autorka filmu “Debiut” o więzieniu dla kobiet w Homlu
2018.10.23 16:43

Denis Dziuba, pj/belsat.eu

Aktualności