Redaktor naczelny portalu Jeżendiewnik Siarhiej Sacuk został zatrzymany wczoraj. Oficjalnie jest podejrzany o łapownictwo – grozi mu do 10 lat więzienia.
Zatrzymanie odbyło się w biały dzień i na oczach żony dziennikarza. W pobliżu jednego z marketów budowlanych na peryferiach Mińska do Siarhieja Sacuka podeszli funkcjonariusze Departamentu Dochodzeń Finansowych MSW, poprosili go o okazanie dokumentów i zabrali ze sobą.
Dziennikarza zatrzymano na razie na trzy dni – jako podejrzanego w sprawie karnej. Przesłuchano go w obecności adwokata z urzędu, a równocześnie w redakcji przeprowadzono przeszukanie. Już dziś rodzina Sacuka zamierzała podpisać umowę z własnym obrońcą. Jak twierdzi żona dziennikarza, ostatnio nie zajmował się on żadnymi głośnymi sprawami. Dlaczego więc zainteresowały się nim organy śledcze?
Internetowa gazeta Jeżedniewnik ukazuje się od 2006 r. A Sacuk jest nie tylko jej redaktorem naczelnym, ale także jednym z niewielu białoruskich dziennikarzy śledczych. Jedno z jego ostatnich znanych dochodzeń dotyczyło dostaw na Białoruś niezarejestrowanej w kraju koreańskiej szczepionki Eupenta. Wskutek jej zastosowania zmarło dwumiesięczne dziecko. Materiał Sacuka ukazał się w czasie, gdy na Białorusi trwał skandal związany z zatrzymaniami kilkudziesięciu lekarzy i przedstawicieli resortu zdrowia – tzw. „sprawą medyków”.
Wkrótce dziennikarz zaczął mieć kłopoty. W sierpniu zeszłego roku pierwszy program państwowej TV wyemitował materiał, w którym Sacuka oskarżono o publikację artykułów pisanych „na zamówienie”. Rzekomy biznesmen o nazwisku Wiktar Miadźwiedzki zapewniał w nim, że przekazał naczelnemu Jeżedniewnika 3 tys. dolarów za napisanie kolejnego artykułu o korupcji w służbie zdrowia. Pokazano nawet kadry wykonane ukrytą kamerą – biznesmen przekazywał na nich Sacukowi kopertę.
Podejrzanymi w tej sprawie miało być 5 osób – łącznie ze wspomnianym Miadźwieckim. Ale na ławie oskarżonych nikt o takim nazwisku nie zasiadł, a media też już później o nim nie wspominały.
Niezależne media opublikowały dziś list, który Sacuk przekazał im jeszcze w ubiegłym roku, obawiając się, że zostanie zatrzymany. Dziennikarz twierdził w nim, że to zemsta za publikacje o korupcji i nadużyciach związanych z zakupem sprzętu medycznego. Zapewniał, że łapówek nie brał, ale otworzył specjalny rachunek dla wpłat na wsparcie swojego wydania. A publikacje o korupcji w resorcie zdrowia musiał przerwać, bo zaczęto mu grozić.
– Po ukazaniu się pierwszego z dwóch artykułów o korupcji przyszedł do mnie niespodziewanie pewien człowiek, którego nazwiska nie będę na razie ujawniać. Powiedział mi wprost: jeśli nie zaprzestanę, to albo mnie załatwią, albo wsadzą – relacjonował dziennikarz.
W miniony poniedziałek prezydent Alaksandr Łukaszenka publicznie nakazał KGB, by „rozprawiało się z draniami, którzy robią wrzutki na temat koronawirusa”. Polecił szefowi Komitetu Waleremu Wakulczykowi „porządnie przycisnąć te strony internetowe i kanały”. „Podgrzewanie paniki” zarzuciło też mediom Ministerstwo Zdrowia.
A tego samego dnia w swoim blogu na stronie Jeżedniewnika Sacuk napisał autorski materiał pt. „Kto rozsiewa panikę wokół koronawirusa – prezydent czy strony i kanały?” Wyraził w nim wątpliwości co do oficjalnej liczny zachorowań na Białorusi i skrytykował bezczynność władz w kwestii udzielenia pomocy biznesowi w tych trudnych czasach. Czy mogło stać się to przyczyną zatrzymania?
– Jesteśmy bardzo zaniepokojeni sprawą karną wszczętą przeciwko Sacukowi i żądamy, aby niezwłocznie go zwolniono. W pewnym sensie łączymy to z presją wywieraną na dziennikarzy w związku z ostatnimi wydarzeniami – mówi nam Andrej Bastuniec, przewodniczący niezależnego Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ). – Ale nie możemy na 100 proc. stwierdzić, że było to związane z ostatnim artykułem i z wystąpieniem prezydenta, które poprzedziło ten artykuł.
Bastuniec nie wyklucza, że zatrzymanie dziennikarza mogło być skutkiem jego wcześniejszych dochodzeń i publikacji i BAŻ jest skłonny trzymać się tej wersji. Chociaż ostatnie wypadki też mogły mieć znaczenie.
– Nie mogę wykluczyć, że słowa Łukaszenki mogły stać się dla kogoś pewnego rodzaju carte blanche. I ktoś postanowił, że właśnie teraz nastał dobry moment, aby „załatwić”człowieka, który wywoływał swoją pracą niezadowolenie – powiedział nam przewodniczący Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy wystosowało już protest w tej sprawie – do ONZ i OBWE.
ka, cez/belsat.eu