Smutna stronica z historii grodzieńskiego getta


Uczestnicy marszu pamięci w Grodnie przypomnieli o Żydach, którzy zginęli w ich mieście w czasie II wojny światowej. Ale kim byli grodzieńscy Żydzi?

Jedna z najtragiczniejszych stron w historii narodu żydowskiego związana jest z najbardziej na zachód wysuniętym miastem na Białorusi – Grodnem. To tutaj w czasie niemieckiej okupacji działały aż dwa getta.

Historia Holocaustu na Grodzieńszczyźnie została opisana we wspomnieniach tych nielicznych, którzy przeżyli. Ich potomkowie co roku zbierają się pod tablicą pamiątkową na ulicy Zamkowej, by uczcić pamięć niewinnych ofiar chwilą ciszy.

W czasie, gdy w mieście działały dwa getta, przeszły przez nie 42 tysiące Żydów, z czego ponad 20 tysięcy zginęło. Nie wyobrażano sobie, że może dojść do zagłady tej społeczności aż do 1942 roku, kiedy to pytanie o los mieszkańców grodzieńskiego getta padło na konferencji w Wannsee. Właśnie wtedy podjęto decyzję o całkowitym wyniszczeniu osadnictwa żydowskiego na zajmowanych przez III Rzeszę terenach.

„Wtedy rozpoczęło się masowe wysiedlanie Grodnian z getta. Nasza synagoga ma niestety smutną kartę w historii. Jej wielką salę wykorzystywano jako „przechowalnię”. Gdy zebrało się tam od trzech do czterech tysięcy ludzi, gnano ich do obozu tymczasowego w Kaubasinie” – mówi przewodniczący społeczności żydowskiej Grodna Barys Kwiatkouski.

Ojciec Barysa Kwiatkouskiego, Maks Kwiatkouski.

Obóz tymczasowy w Kaubasinie początkowo powstał jako obóz jeniecki. Nie było tam nawet masowych rozstrzelań – po prostu więźniów nie karmiono. Rzucano im obierki od kartofli. Żołnierze mieszkali w wielkich ziemiankach, które sami wykopali. Do końca 1942 roku Niemcy zlikwidowali obóz jeniecki, do którego zaczęli masowo zwozić Żydów, którzy stąd trafiali do Auschwitz i Treblinki.

Stoi tam teraz pomnik, że uśmiercono tam 14 tysięcy sowieckich obywateli, których większość stanowili Żydzi.

Potem ludzi wsadzano do wagonów i wywożono na śmierć. Z Grodna głównie do dwóch obozów koncentracyjnych: Treblinki i Auschwitz. Z Treblinki praktycznie nie wrócił nikt. Z obozu w Oświęcimiu wróciło niewielu. Faszyści po prostu nie zdążyli wyniszczyć wszystkich przed przyjściem Armii Czerwonej.

Zaczęli ich tysięcznymi kolumnami gnać na tyły, by w ten sposób dopełnić swoją zbrodnię. Już na terytorium Austrii wyzwolili ich Amerykanie. Po wyjściu ze szpitala Żydzi mogli pojechać do dowolnego kraju na świecie, ale ludzie wracali z nadzieją, że ktoś z krewnych uratował się” – wyjaśnia Barys Kwiatkouski, którego ojciec padł ofiarą gestapo, został wysłany do Oświęcimia, z którego cudem wyszedł.

„Nie każdy ma w sobie siłę, by wspominać”

„Tata bardzo nie lubił o tym opowiadać. Nie każdy znajdzie w sobie siłę, by wspominać. To zawsze jest bardzo ciężkie. Gdy moja mama nakłoniła go, by zobaczył film Bondarczuka „Los człowieka”, który opowiada o jeńcu wojennym, mój tata tydzień to odchorowywał. Naprawdę. Nie mógł normalnie jeść, ani spać. Po prostu wspomnienia okazały się bardzo bolesne dla jego psychiki. Opowiadał o tym głównie mamie, a mnie, jako dziecku, starał się nie mówić o takich okropnościach” –  wspomina Barys Kwiatkouski.

Marsz pamięci ofiar Holocaustu odbył się 29 stycznia 2017 roku.

Będąc w obozie, jego ojciec kilka razy podstępem unikał wysiedlenia i komory gazowej.

„Przeżył kilka sytuacji, gdy szykowano go do tego, by następnego ranka nie wyszedł na główny plac budowy, gdzie rozdysponowywano ludzi do pracy, ale na odsunięty plac. Oznaczało to, że stąd jest droga tylko do krematorium. Faszyści mieli taką tradycję: rano wyczytywali przez radio numery więźniów, którzy następnego dnia mieli udać się na roboty w inne miejsce. To oznaczało, że rankiem przyjdzie najgorsze. A wieczorem dawali więcej jedzenia. Podkarmiali.

Marsz upamiętniający grodzieńskie ofiary Holocaustu

Rozumiejąc to, nie wiedział, jak się zachować. Ktoś z sąsiadów na pryczy polecił mu, by w nocy przedostał się do innego baraku, w dowolny sposób, a rano dołączył się do jakiegoś innego komanda. To może uda się przeżyć. Trzeba powiedzieć, że zrobił to z jakimś Czechem, nie wiem jakim, bo tak go nazywał – Czech. Udało się im przedostać do innego baraku, gdzie znajdowały się zamarznięte ludzkie zwłoki, których nie zdążyli jeszcze wysłać do krematorium. Spędzili tam całą noc. Rano udało się im wepchnąć do jednego z komand, które pracowało niedaleko tego baraku. W ten sposób przeżył jeden raz.”

Eksponaty Muzeum Historii Żydów

Drugi raz, gdy złapała go choroba narządów wewnętrznych i miał straszną biegunkę, to znów pomógł mu któryś z więźniów, zapewne pracownik opieki zdrowotnej. Poradził, by znalazł i zjadł węgiel ze spalonych na wysypisku śmieci. W ten sposób wrócił do zdrowia i przeżył.

„Najważniejsze było nie przejeść się”

Z Oświęcimia Maksa Kwiatkouskiego popędzono wraz z innymi więźniami na zachód, gdzie wyzwolili ich Amerykanie. Trafił do amerykańskiego szpitala, w którym spędził jakiś czas.

„Jednym z najważniejszych zaleceń lekarskich było to, by się nie objadać. To były szkielety obciągnięte skórą. On ważył 40 kilogramów. Chłop, szeroki w barach, silny, w normalnym życiu ważył ponad 80. Nieobojętni ludzie przynosili do szpitala jedzenie. Ale najważniejsze było by wytrzymać i się nie przejeść. Przetrzymał tą próbę… Gdy ich wyzwolono, niektórzy nie wytrzymywali i umierali od skrętu kiszek.

Po hospitalizacji proponowano im wyjazd do dowolnego kraju na świecie. Ale tutaj on spotkał moją mamę. A mama była uczestnikiem obrony Odessy, akurat kończyła 19 lat. Wezwali ją do armii, pracowała jako łącznościowiec. Służyła. Potem był odwrót na Krym. Broniła Sewastopola. Potem pod Bachczysarajem zbombardowano jej jednostkę, ale zdążyli dojść do portu i przeprawili ich do Gruzji. Potem było przeformowanie i z którymś z białoruskich frontów trafiła do Grodna. W ten sposób spotkała się z moim ojcem pod koniec 1944 roku. I tak pojawiłem się na świecie ja…” – dzieli się wspomnieniami Barys Kwiatkouski.

Każdy miał prawo bezkarnie zabić Żyda

„Najważniejsze było to, że Żydzi od razu znaleźli się poza prawem. Żyd był człowiekiem, któremu absolutnie nikt nie mógł zagwarantować przeżycia. Każdy policjant i Niemiec mógł go bezkarnie zabić. Hryhoryj Chasid wspominał,  że obwiniono go o kradzież jakiegoś mięsa. Nie zastrzelono go tylko dlatego, że potrzebne były ręce do pracy” – uważa grodzieński historyk Andrej Waszkiewicz.

„W samym getcie panował głód. Jedna grodnianka, której dom znalazł się w granicach drugiego getta, wspominała, że po likwidacji getta, gdy wrócili do swojego domu, na podwórkach panowała pustka. Wszystkie drzewa, jakie tam rosły, były wykarczowane. Niektóre chaty rozebrana na opał, bo zima wtedy była straszliwa. Niestety wszyscy ostatni świadkowie tych czasów już umarli” – mówi historyk.

Żydowskie naczynia ze zbiorów kolekcjonera Janusza Parusisa

W gettach panował potworny terror. Po jego terenie mógł przejść komendant, wyjąć pistolet i strzelać do wszystkiego, co się rusza. Czy to pies, dziecko, babcia, wszyscy powinni się ukryć. Czasem ustawiali mężczyzn w szeregu, a komendant przechodząc wzdłuż linii, wybierał najsilniejszych, których bił pięścią w skórzanej rękawiczce. Gdyby człowiek nie upadł, mogli go zastrzelić.

Najstraszniejszy drut kolczasty

„Wydostanie się z getta było możliwe. Były przejścia. Jednak najstraszniejszy drut kolczasty faszyści rozwiesili w umysłach mieszkańców miasta. Gdzie tylko mogli, rozlepiali ogłoszenia, że za pomoc Żydom grozi kara śmierci. Nie było mowy o więzieniu, mandatach. Nie. Od razu rozstrzelanie. Gdy będzie ktoś ukrywał człowieka w swojej rodzinie, też rozstrzelanie. I nie tylko gospodarza rodziny, ale całą rodzinę mogli rozstrzelać. Mimo to znajdowali się ludzie, którzy podejmowali takie ryzyko, trwające czasem latami, i ukrywali niewinnie przeznaczonych na śmierć ludzi” – opowiada Barys Kwiatkouski.

Eksponaty Muzeum Historii Żydów w Grodnie

W ten sposób przeżył Feliks Zandman, który we wsi pod Lasosnem 17 miesięcy przesiedział w jamie, a którego wspomnienia są dziś bardzo wartościowe dla grodzieńskich i żydowskich historyków. To właśnie on, podczas swojego przyjazdu w 1992 roku, stał się jednym z inicjatorów umieszczenia tablicy pamiątkowej na terenie getta numer I.

Przed wojną Żydzi stanowili ponad połowę mieszkańców Grodna

„W ten sposób nosiciele żydowskiej kultury, języka, religii i tradycji zostali wytarci z obrazu Grodzieńszczyzny. Niestety. Bogata w tradycje wspólnota, która wydała na świat tylu wartościowych ludzi, która żyła pełnią życia, miała swoje teatry, gazety, wydawnictwa, fabryki, przedsiębiorstwa, dobrą połowę miasta, zniknęła z tego świata.

Za to miasto, gdy wprowadzano władzę sowiecką, miało możliwość wykorzystać ogromną ilość pustych domów i mieszkań, dla umieszczenia w nich nowych władz, które przyszły wraz w sowieckim wojskiem. Skierowano tu lekarzy, nauczycieli, urzędników, pracowników partyjnych. Wśród nich byli i Żydzi i do 1992 roku, gdy pojawiła się możliwość tworzenia narodowych organizacji kulturalnych, społeczeństwo żydowskie tworzyło tu około dwóch tysięcy osób. Tą tragedię, ten proces, uważam nie tylko za proces eksterminacji Żydów. Uważam go za proces skarlenia całego człowieczeństwa, w tym głównie europejskiej wspólnoty obywatelskiej” – komentuje Barys Kwiatkouski.

Czytaj także: 

Grodzieńscy Żydzi świętują Chanukę FOTO

Antysemicki skandal w Rosji: wiceprzewodniczący Dumy oskarżył Żydów o walkę z Cerkwią

Paulina Walisz, PJr belsat.eu

Aktualności