„Rosyjskie wojska? Nie mamy czasu na takie głupstwa!” Drugi dzień ćwiczeń na Witebszczyźnie


Belsat.eu kontynuuje serię reportaży z miejscowości, w których pobliżu trwają ćwiczenia Zapad-2017. 15 września nasi korespondenci trafili do wsi Dretuń na granicy z Rosją oraz dowiedzieli się, czy rosyjscy wojskowi dotarli na poligon pod Lepelem.

Mniej więcej 20 km od granicy leży wioska Dretuń. Liczy ona 150 mieszkańców, którzy do manewrów Zapad-2017 przeważnie odnoszą się pozytywnie, a jeszcze częściej – obojętnie.

Niewiele tu zresztą oznak wielkich manewrów. Jedyny zakaz dotyczy chodzenia po lesie w pobliżu poligonu, ale mieszkańcy wsi nie za bardzo się tego słuchają i zbierają grzyby w okolicy. Od czasu do czasu we wsi zjawi się patrol milicyjny lub wojskowy, a rano z poligonu słychać strzały. Ale to też nie niepokoi miejscowych.

– Ćwiczenia Zapad-81 – te to były mocne! Rakiety, armaty, lotnictwo… Straszniejsze od wojny! – opowiada leciwa mieszkanka Dretunia. – A teraz to drobiazg. Strzelają, ale niedużo.

“Dretuń – grzybowa stolica”

Pytamy mieszkańców, czy nie boją się, że po ćwiczeniach rosyjskie wojska zostaną na Białorusi.

– Rosyjskie wojska? Nie mamy czasu na takie głupstwa! – macha ręką sprzedawczyni w sklepie. – Nie mam nic przeciwko rosyjskim żołnierzom. I mam bardzo dobry stosunek do ćwiczeń, mój syn jest teraz w wojsku.

Jednak w Dretuniu jeszcze nikt nie widział rosyjskich wojskowych. Z poligonu do sklepu przychodzą tylko białoruscy. Wartownicy i żołnierze z patroli to też Białorusini. I jedna starsza kobieta widziała „człowieka w niezrozumiałym mundurze”.

Wojska nie przybywały tutaj składami kolejowymi – stacja w Dretuniu jest od dawna zamknięta. Miejscowy leśnik opowiedział nam, że widział jak w biegłym tygodniu kolumny wojskowych MAZ-ów jechały przez wieś w eskorcie milicyjnych samochodów. Raz wystawiono nawet kordon z funkcjonariuszy OMON-u.

Leśnik obawia się tylko, żeby wojskowi nie dokonywali samowolnych wyrębów. O resztę jest spokojny:

– Po co Rosjanie mają tu zostawać? Co mają tu do roboty? – mówi z uśmiechem. – Niczego tu nie ma, poligon rozebrano, połączenia nie ma, nawet z zasięgiem telefonów komórkowych są wielkie problemy. I gdzie by tu mieszkali – w namiotach?

Mieszkańcy wsi opowiadają, że na poligonie ćwiczą jednostki REB (ds. walki radioelektronicznej). Ciężkiego sprzętu raczej pod Dretuń nie przerzucano. Ale według oficjalnych danych, jest jeszcze lotnictwo z obu krajów. Rosyjskie Mi-24 i białoruskie Mi-8 akurat poprzedniego dnia „likwidowały” pod Dretuniem „dywerstantów”. Miejscowi potwierdzają: nie raz widzieli nad wsią śmigłowce.

Mapa w miejscowym leśnictwie. Biała plama to poligon.

Idziemy 5 km po żwirówce i widzimy dziwny punkt kontrolny. To powalone i obrośnięte mchem stare drzewo i młoda brzózka przerzucona w poprzek ścieżki biegnącej wzdłuż drogi. Warty obok tego zaimprowizowanego szlabanu nie ma.

Dopiero po kilku minutach zza krzaków leniwie wychodzi dwóch młodych białoruskich żołnierzy. To patrol komendantury wojskowej. Za krzakami mają namiot z niezbędnymi rzeczami i jedzeniem. Dowódca patrolu zdradził nam, że teraz przypada ich zmiana, a za dwie godziny przyjdzie kolej na pilnowanie posterunku przez milicję. Patrole zazwyczaj zatrzymują grzybiarzy i zawracają ich na „terytorium cywilne”.

Zaimprowizowany punkt kontrolny.

 

„Ich tam nie ma” pod Lepelem

Zasłonowo to wieś pod Lepelem. Mieści się tu jednostka piechoty zmotoryzowanej.

Ostrzeżenie o zakazie wchodzenia na teren poligonu.

– Na poligonie teraz strzelają. Bywa, że nawet szyby w oknach drżą – mówi starsza kobieta. – Zabronili nam chodzić do lasu na grzyby, ale ludzie się nie słuchają: niedawno dwie kobiety złapali, a jedna uciekła. A Rosjan nie widzieliśmy, chyba tu są tylko miejscowi.

Przy wyjściu ze sklepu spotykamy dwóch białoruskich żołnierzy służby zasadniczej. Jeden z nich ma przewieszony przez plecy automat. Przyszli po jedzenie pod nadzorem majora. Żołnierze ucieszyli się dowiadując się, że chcą z nimi porozmawiać dziennikarze. Major – wręcz przeciwnie.

– Za mną! Milczeć! – natychmiast padł rozkaz.

Wojskowi w sklepie.

Wszyscy trzej przechodzą przez drogę i skręcają w las. Idziemy po tej samej ścieżce i po 500 metrach dochodzimy do punktu kontrolnego. Wygląda to znacznie poważniej niż w Dretuniu. Wartę pełni tu jednocześnie kilku oficerów.

– Tak, nieakredytowani specjaliści… Wszyscy o was już wiedzą. Przejście zabronione, do lasu też nie wolno wchodzić – informują nas od razu.

Oficer prosi o legitymacje dziennikarskie. W czasie, gdy je przegląda, przez punkt kontrolny przejeżdża elegancki biały samochód terenowy z zaciemnionymi szybami. Samochód ma rosyjskie numery rejestracyjne – z obwodu moskiewskiego. Oczywiście, żeby przejechać przez punkt kontrolny w taki sposób, musiał to być wysokiej rangi wojskowy lub funkcjonariusz FSB.

Samochód na rosyjskich numerach wjeżdżający na poligon.

– Nie… Rosyjskich wojsk na poligonie lepelskim nie ma – zapewnia nas jednak jeden z szeregowych. – Najbliżsi są pod Borysowem.

Zawracamy, ale widzimy, że idą za nami ci sami trzej wojskowi, którzy stali przy punkcie kontrolnym. Gdy rozmawialiśmy z miejscowymi cywilami, pilnie nas obserwowali. Do chwili, kiedy podjechały do nas dwa UAZ-iki z OMON-em. Kontrola dokumentów.

– Tu się mogą zjawić różni dywersanci – wyjaśnia jeden z funkcjonariuszy, spisując nasze dane. – Na poligon chodzić nie wolno. Wiecie, że mogą was zatrzymać.

W trakcie kontroli, próbujemy wciągnąć milicjantów w rozmowę. Czy są tu rosyjskie wojska?

– Tu ich nie ma. Samochód na rosyjskich numerach? Nie widziałem takiego…

Puszczają nas, ale przejeżdżamy raptem 50 metrów. Nagle przedstawiciele władzy zawracają i dosłownie nas otaczają: jesteśmy zablokowani aż czterema samochodami milicji i patrolu wojskowego. Ale to nie zatrzymanie. Po prostu zapomnieli od razu sprawdzić dokumenty naszego kierowcy.

– Odprowadzić was? – pyta milicjant zwracając papiery.

Grzecznie odmawiamy.

Kaciaryna Andrejewa, belsat.eu

Czytajcie również:

Aktualności