Rosyjska opozycja tkwi w niszy 3 procent


Moskiewskie protesty już się wypalają. Rosyjska opozycja popełnia ten sam błąd, co siedem lat temu: mówi wyłącznie językiem polityki i wartości.

Kolejny weekend, kiedy centrum Moskwy opanowują dwa, wielotysięczne tłumy. Jeden tłum jest kolorowy, słabo zorganizowany, z soboty na sobotę coraz mniej liczny i bardziej zagubiony. Drugi przeciwnie, rośnie w siłę. Składa się z ludzi w czarnych i niebiesko-szarych mundurach, zakutych w hełmy i ochraniacze przypominające średniowieczne zbroje. Niektórzy w rosyjskim internecie grasujących po centrum Moskwy policjantów nazywają „Darthami Vaderami”. Są karni, zdyscyplinowani. I regularnie polują na tych z pierwszego stada. Ktoś ze sfrustrowanych zwolenników opozycji na Twitterze nazwał protesty spacerami stada owiec. Na które napadają wilki. Brutalnie malownicze sceny polowania policji na protestujących nie pokazują jednak całego krajobrazu rysującej się porażki opozycji. Nie przegrywa tylko na ulicy. Przede wszystkim na ekranach telewizorów, w internecie i tam gdzie Rosjanie jeszcze czasem rozmawiają o polityce: w kuchni, na ulicy, w autobusie. Ich protest i determinacja nie są główną troską większości Rosjan.

Wiadomości
Rosyjski raper nagrał piosenkę o „kosmonautach” pałujących demonstrantów Moskwie WIDEO
2019.08.05 11:53

Jesteś blogerem?

Jedna z bardziej symbolicznych, ale i wiele mówiących scen sobotnich protestów: grupa omonowców podbiega do chłopka z telefonem na tzw. selfie-kiju.

– Przepraszam, jesteś blogerem? – zapytali policjanci.

I nie doczekując się odpowiedzi chwytają go i ciągną do więźniarki. Taki dostali zapewne rozkaz: łapać młodych ludzi coś tam kręcących telefonem, kamerą, wyglądających na inteligentnych. Tacy przeważnie wychodzili na demonstracje. Często młodzi specjaliści, biznesmeni, ludzie wolnych zawodów i pracujący na własną rękę. Wykształceni i zdecydowanie nieskorzy do przemocy. Wyszli protestować, bo przemawiają do nich hasła liberalnej opozycji. Są wściekli na władzę, która nie pozwala startować niezależnym kandydatom nawet w tak nieistotnych wyborach, jak te do moskiewskiej Dumy (rady miasta). Uważają to za naruszenie swojej godności, ograniczenie wolności. A zakaz protestowania za atak na ich fundamentalne prawa.

Tyle, że takich, jak oni, jest mało nawet w samej Moskwie, bogatej, najlepiej wykształconej i otwartej na świat metropolii. Tego samego dnia, kiedy w centrum Moskwy policja polowała na rzeczywistych, bądź rzekomych manifestantów, w rosyjskiej stolicy odbywał się naprędce zorganizowany Szaszłyk-Live, festiwal rockowy dla młodzieży. I nawet jeśli nie wierzyć władzy, że na koncertach było 300 tys. ludzi, a na protestach ledwo 3 tys., to oczywiste jest, że darmowy festiwal przyciągnął więcej ludzi niż manifestacje. Zresztą Szaszłyk-Live zorganizowany był wcale nie po to, żeby przyciągnąć młodzież na koncert i odciągnąć od protestów. Tylko po to, by pokazać reszcie Rosji jakie są priorytety Rosjan.

Prawda ekranu

Rosyjskie stacje telewizyjne przygotowały się do moskiewskich protestów nie gorzej niż jednostki policji i gwardii. Po demonstracjach 20 i 27 lipca spuściły zasłonę milczenia. W czasie największych akcji w poprzednią sobotę telewizja pokazywała głównie nurkującego batyskafem Władimira Putina i parady z okazji święta floty. Dopiero w nadawanych w tygodniu programach publicystycznych (m.in. u Władimira Sołowiowa w stacji Rossija24) tłumaczono, że opozycja prowokowała policję. Do znudzenia pokazywano np. jedną sfilmowaną scenę, kiedy na interweniującego policjanta poleciał kosz ze śmieciami. Chodziło o to, by pokazać, że protestujący są radykalni. Druga część kremlowskiej narracji to udowadnianie, że opozycja wciąga ludzi w swoją walkę o stanowiska, a przecież wybory w stolicy są demokratyczne i wolne.

W rzeczywistości kremlowskie media specjalnie nie muszą się starać, jak ukryć manifestacje. One i tak są dla większości Rosjan niezrozumiałe. W otwartym sondażu centrum badania opinii im. Lewady po pierwszych dużych manifestacjach 13 proc. mieszkańców stolicy uznało je za ważne wydarzenie. W ostatnich dniach dla Moskwy było to drugie wydarzenie zasługujące uwagi, po powodziach w Irkucku. Ale już w skali całej Rosji zaledwie dla 3 proc. Rosjan moskiewskie protesty są istotnym wydarzeniem. A to znaczy, że oficjalna kremlowska narracja odnosi sukces. I to nie tylko dlatego, że jest skuteczna. Dzieje się tak, ponieważ opozycja nie potrafi wyjść ze swoim przekazem poza liberalne kręgi stolicy. Chociaż ma ku temu dziś najlepsze okoliczności od lat.

Twerska to nie Majdan

Kiedy 30 listopada 2013 r. Berkut, ukraiński odpowiednik rosyjskiego OMON-u, brutalnie pobił protestujących studentów, następnego dnia na kijowski Plac Niepodległości (Majdan) wyszły tłumy. I zaczęła się rewolucja. Później nie było już pokojowych protestów. Nikt nie bawił się w marsze, udawanie, że spaceruje i czasem wykrzykuje pod nosem jakieś hasła. W ruch szedł bruk, płonące opony, gaz łzawiący, pałki i kije. Potem broń gładkolufowa, w końcu ostra amunicja.

Ale anatomia ukraińskiego buntu była zupełnie inna. Od początku w rewolucję zaangażowała się nie tylko stołeczna klasa średnia i młodzież, ale i stadionowi zadymiarze, radykalne bojówki, organizacje społeczne z całej Ukrainy, oraz znaczna część klasy politycznej i oligarchowie (Petro Poroszenko, Ihor Kołomojski). Ukraińska rewolucja połączyła postulaty czysto polityczne ze społecznymi oczekiwaniami zmiany i kursu na Zachód.

Sceny walk z kijowskiego Majdanu sprzed 5 lat. Protesty w Moskwie wyglądają przy nich, jak niedzielna pikieta. Źródło: kanał Youtube Newsweek Polska

W Rosji jest inaczej. Rosyjska opozycja przyjęła strategię minimalistyczną i walczy o moskiewski samorząd. A ta walka, nawet jeśli stoją za nią demokratyczne i wolnościowe wartości, jest niezrozumiała już w samej Moskwie, nie mówiąc o innych regionach rozległego kraju. Tak samo, jak w czasie protestów na Placu Błotnym w 2011/12 r. Liberalna opozycja na razie nie potrafi „przejąć” narastającej w całej Rosji depresji. I wyspowych, bardzo gwałtownych, ale szybko gasnących protestów. Od ubiegłego roku wybuchały typowo społeczne ogniska niezadowolenia: w Jekaterynburgu w sprawie cerkwi, przeciw wysypiskom śmieci i reformie emerytalnej, w Inguszetii przeciw korekcie granic republiki, czy po zatrzymaniu dziennikarza Iwana Gołunowa.

Mimo prób, opozycja na razie nie potrafi wykorzystać nastrojów i pociągnąć za sobą szerszych, niż moskiewska klasa średnia grup społecznych. Te zaś, z braku alternatywy, wciąż stawiają na Putina. Ponad połowa Rosjan chce kontynuacji władzy Putina po wyborach w 2024 r.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności