Wczoraj w Radzie Bezpieczeństwa ONZ Rosja próbowała przekonać świat, że separatyści w Donbasie powinni przeprowadzić wybory. Moskwa przegrała głosowanie, a jej działania spotkały się z potępieniem.
Wieczorem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w Nowym Jorku Rosja zagrała va banque. Wasilij Niebienzia, rosyjski stały przedstawiciel w RB chciał, żeby na forum ONZ wystąpiła Jelena Krawczenko, szefowa tzw. Centralnej Komisji Wyborczej z Ługańska. Moskwie chodziło o wysłuchanie przedstawicielki separatystów z “Ługańskiej Republiki Ludowej” i przekonanie opinii światowej, że zaplanowane na 11 listopada wybory w separatystycznych republikach są normalnym procesem politycznym, a mieszkańcy Doniecka i Ługańska mają do nich prawo.
Propozycja Rosji w RB upadła. Głosowały przeciw niej kraje UE (w tym Polska) i USA. “Za” głosowała tylko Rosja.
Zamiast tego Rada Bezpieczeństwa potępiła wybory w separatystycznych republikach i uznała, że nie powinny się one odbyć. Europejscy dyplomaci uznali, że wybory będą szkodliwe dla procesu pokojowego i negocjacji w Mińsku. W odpowiedzi Niebienzia uznał, że wybory są efektem zabójstwa lidera separatystów Aleksandra Zacharczenki 31 sierpnia w Doniecku, w które jego zdaniem zamieszana była Ukraina.
Tak oto, na forum ONZ prowadzona jest doniecka i ługańska kampania wyborcza. Bo w tych wyborach nie chodzi o kandydatów i sam proces wyborczy. Ale o utrwalenie podziału Ukrainy i zaakcentowanie, że powrót do niej separatystycznej części Donbasu będzie kosztownym procesem.
Rosyjski ambasador przy ONZ myli się, twierdząc że wybory w DRL i ŁRL są efektem zabójstwa Zacharczenki. I tak były planowane, a miały bezpośredni związek z wyborami w przyszłym roku na Ukrainie. Zamach na Zacharczenkę jedynie je przyspieszył.
– Przeprowadzając niby-wybory Rosjanie chcą nadać władzy separatystów więcej legitymizacji, silniejszy mandat, żeby wzmocnić swoją pozycję przetargową – mówi Biełsatowi specjalista ds. bezpieczeństwa Jurij Butusow z portalu censor.net. – W wyborach na Ukrainie dadzą argumenty politykom prorosyjskim, którzy będą oskarżali władze w Kijowie o nieudolną politykę, prowadzącą do oddalania się Donbasu od Ukrainy.
Ostatnie wybory w Doniecku i Ługańsku odbyły się 2 listopada 2014 r. Później, w ciągu ostatnich czterech lat doszło do różnych przetasowań we władzach separatystów. Jedni watażkowie uciekali, jak Igor Płotnicki z Ługańska. Inni ginęli, jak Zacharczenko. Moskwa mieszała, stawiając najpierw na pierwszą generację watażków. Potem przesunęła poparcie na tych, którzy mają bardziej cywilizowany wizerunek i od munduru wolą garnitur, jak obecny (i przyszły) lider DRL, Denis Puszylin.
Czytajcie również:
W Doniecku kandyduje 8 pretendentów do posady lidera “republiki”. Wśród nich liczy się tylko obecny lider, Denis Puszyli. To faworyt Moskwy, który zdobył władzę po zabójstwie Aleksandra Zacharczenki. Z pozostałych kandydatów szerzej znanym separatystą jest tylko Paweł Gubariew. Pozostali to nieistotne tło. W ŁRL kandyduje tylko czterech pretendentów, a liczy się tylko obecny lider republiki Leonid Pasecznik, były oficer ukraińskich służb specjalnych, który zdradził i przeszedł na stronę Rosji.
– Te wybory są fasadą i próbą przekonania, że to normalne państwa, tymczasem ci, którzy utrzymają władzę, dawno są uzgodnieni w kremlowskich gabinetach – mówi Butusow.
Kampanie wyborcza kandydatów na przywódców separatystów ma zresztą specyficzny charakter. Polega głównie na tym, że Puszylin i Pasecznik pokazują Moskwie, iż potrafią odczytać jej intencje i za pośrednictwem mediów licytują się, który jest bardziej lojalny wobec planów Kremla.
O wyborach sporo się mówi w rosyjskich mediach. Są przedstawiane jako kolejny krok mieszkańców kontrolowanych przez separatystów regionów Donbasu ku samostanowieniu. W ukraińskich mediach są zaś krytykowane. Za wyjątkiem mediów uznawanych za prorosyjskie (jak stacje telewizyjne NewsOne i 112 i niektóre portale), gdzie pojawiają się próby zrozumienia i niuansowania wyborów 11 listopada. Wybory już są wykorzystywane do atakowania Petra Poroszenki za to, że odpycha Donbas od Ukrainy.
Czytajcie również:
Jednak najbardziej zaskakujące i niepokojące były próby legitymizowania moskiewskiego namiestnika w Doniecku w… polskich mediach. Najpierw 4 października wywiad z Denisem Puszylinem ukazał się w dzienniku Rzeczpospolita. Wywołał oburzenie na Ukrainie i interwencję ambasadora Ukrainy w Warszawie. Puszyli opowiadał w wywiadzie np. że zabójstwo Zacharczenki to najpewniej dzieło ukraińskich służb specjalnych, a separatyści są gotowi na każdy scenariusz, także na wojnę.
Dwa dni temu kolejny wywiad z Puszylinem przez kilka godzin był opublikowany na stronach portalu Onet. Po czym został zdjęty. Natomiast swoją rolę odegrał. Podobnie, jak poprzedni, spotkał się z oburzeniem w Kijowie. Był jednak natychmiast przetłumaczony na rosyjski i rozkolportowany po rosyjskich i separatystycznych portalach informacyjnych.
Na szczęście nie zdążył być zauważony w zachodnich mediach. A taki był m.in. jego cel: obok podważania wiarygodności Polski, jako sojusznika Ukrainy, również stworzyć wrażenie, że separatystyczni watażkowie są poważnymi politykami, udzielają się w zachodnich mediach. I uczestniczą w demokratycznym procesie wyborczym. Rosja poniosła jednak taktyczną klęskę. Nie udało się choćby zainicjować dyskusji o wyborach na separatystycznym Donbasie. Próby jej rozpoczęcia zostały przecięte. Nic dziwnego, że pojawia się frustracja.
– Kraje Zachodu ignorują DRL i ŁRL – powiedział w rosyjskich mediach Rodion Mirosznik, przedstawiciel Ługańska w grupie negocjacyjnej w Mińsku i dodał – Robią to, by wciągnąć Rosję w wojnę na Donbasie.
To pokazuje jakiego szantażu Moskwa użyje, kiedy nie udadzą się naciski dyplomatyczne i propagandowe. Zacznie eskalować konflikt na Donbasie. Zwłaszcza przed ukraińskimi wyborami.
Michał Kacewicz/belsat.eu