Rogozin chce wyprzedzić USA w kosmosie. Ma problem: zamiast rakiet lepiej mu wychodzą kombajny


Na prośbę NASA amerykańska administracja wykreśliła Dmitrija Rogozina z czarnej listy i pozwala mu wjechać do USA. Amerykanie chcą wiedzieć, czy Rosjanie dają jeszcze radę budować rakiety do transportu na stację orbitalną.

Służby prasowe Roskosmosu, czyli rosyjskiej agencji kosmicznej, odpowiednika amerykańskiej NASA, ogłosiły dziś, że agencja zbudowała kombajn-drona. Cudowny wynalazek ma zbierać plony z pól sam, bez kierowcy i załogi. Steruje nim rosyjski system nawigacji satelitarnej GLONASS. Ta rosyjska odpowiedź na amerykański GPS powstawała latami i w mękach. Z kombajnem, skonstruowanym przez jedno z podległych Roskosmosowi przedsiębiorstw, było już mniej problemów. Nie jest to również cud techniki, bo traktory i maszyny rolnicze sterowane GPS-em są powszechnie używane na świecie. Zwłaszcza na dużych polach.

– Teraz pracę stracą tysiące kombajnistów – cieszył się na twitterze Dmitrij Rogozin, szef Roskosmosu.

Tyle, że podległa mu potężna agencja kosmiczna ma budować przede wszystkim rakiety. Rogozin twierdzi, że kosmos jest dla Rosjan religią. Podbój kosmosu obiecuje Władimir Putin. Szef Roskosmosu idzie jeszcze dalej i przyrzeka, że w 2030 r. Rosjanie zbudują na księżycu i Marsie laboratoria i osiedla.

Orbitalne taksówki

Rosjanie wyspecjalizowali się w lotach dostawczych. Ich rakiety serii Sojuz, niczym taksówki, co pół roku wymieniają załogi orbitalnej stacji ISS, dostarczają tam prowiant i sprzęt. Kiedy 11 października z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie startowała kolejna „taksówka”, operacji przyglądali się nowy szef NASA Jim Bridenstine i Dmitrij Rogozin. Tuż po starcie coś poszło nie tak. Doszło do awarii drugiego członu rakiety i kapsuła z załogowym statkiem Sojuz MS-10 i dwoma astronautami na jego pokładzie: Amerykaninem Nickiem Hague i Rosjaninem Aleksiejem Owczyninem lądowała awaryjnie 200 km od Bajkonuru.

Czytajcie więcej:

Amerykanie są poirytowani. Obecnie tylko Roskosmos ma możliwości wynoszenia załogowych statków na międzynarodową stację kosmiczną ISS. Tymczasem ostatnio ich rakiety trapią seryjne awarie.

Rakiety typu Sojuz regularnie kursują w kosmos, ale ostatnio zdarzają się częste awarie. Źródło: iz.ru

Szef Roskosmosu za każdym razem opowiada, że rosyjskie rakiety i technologie są najlepsze na świecie. Dialog z amerykańskimi partnerami w programie kosmicznym prowadzi za pomocą mediów i twittera. Najczęściej oskarżając USA o celowe sabotowanie programu kosmicznego. Jeszcze niedawno radził Amerykanom, by wysyłali swoje załogi w kosmos za pomocą czarodziejskiej różdżki, skoro tak bardzo nie lubią Rosjan.

Najwyraźniej Amerykanie mają już dość tych uszczypliwości. Postanowili porozmawiać z władcą rosyjskich rakiet osobiście i zrobić jakiś gest w jego stronę. Dmitrij Rogozin, jako zagorzały imperialista, a wcześniej wicepremier rosyjskiego rządu odpowiedzialny za przemysł zbrojeniowy, znalazł się na liście osób objętych amerykańskimi i unijnymi sankcjami. Kilka dni temu pojawiła się jednak informacja, że pod wpływem NASA, cofnięto czasowo Rogozinowi zakaz wjazdu do USA. I w niedługim czasie powinno dojść do spotkania szefa Roskosmosu z szefami NASA.

Nacjonalista w kosmosie

Roskosmos i NASA są wzajemnie od siebie uzależnione. Amerykanie dostarczają część technologii i pieniędzy. Utrzymują międzynarodową stację ISS. Ale to Rosjanie mają rakiety zdolne wynosić załogi, sprzęt i prowiant dla stacji kosmicznej. Jednak napięte polityczne relacje między USA i Rosją przekładają się wprost na współpracę w kosmosie. We wrześniu w poszyciu przycumowanego do ISS rosyjskiego Sojuza pojawiła się dziura, przez którą uciekał tlen. W kosmosie to poważna awaria.

– Nie wykluczam, że doszło do celowego przewiercenia poszycia – ogłosił Rogozin, oskarżając Amerykanów.

Czytajcie więcej:

Według Rosjan, Amerykanie chcieli szybko sprowadzić na ziemię jednego ze swoich astronautów, gdyż ten zachorował. No i chcieli skompromitować Rosję. Rogozin snuł później teorie, że jeden z amerykańskich kosmonautów wiercił dziurki wiertarką.

Rogozin jeszcze kilka lat temu chodził na marsze nacjonalistów. Źródło: dailymotion.com

Zachodu, a Ameryki w szczególności, szef Roskosmosu nie cierpiał od młodości. Na studiach marzył, by zostać szpiegiem. Jak Putin. Rogozin dorastał w generalskiej rodzinie, pod dużym wpływem teścia, prominentnego oficera wywiadu KGB. Sam do wywiadu nie trafił, przynajmniej oficjalnie. Ojciec mu załatwił, by nie poszedł do armii. Dorastał w cieplarnianych warunkach, jak na sowiecką epokę: dobra szkoła z językami obcymi i studia na MGU (Moskiewski Uniwersytet Państwowy).

Po studiach dziennikarskich został najpierw komunistycznym działaczem młodzieżowym, a w latach 90. zafascynował się skrajnie nacjonalistyczną ideologią. Chodził na marsze RJN (Rosyjska Jedność Narodowa) i innych skrajnych, narodowych organizacji. Po serii rozłamów i sporów w radykalnych środowiskach założył własną partię „Rodina”. Ugrupowanie nacjonalistyczne i skrajnie populistyczne, bazujące na resentymencie po ZSRR. „Rodina” okazała się potrzebna Kremlowi. Miała odbierać głosy komunistom i być lojalna wobec Władimira Putina. Rogozin chętnie współpracował z Putinem. Prezydent mu imponował: zrobił karierę w wywiadzie, o którym obecny szef Roskosmosu zawsze marzył. Lojalność się opłaciła. Rogozin zrobił spektakularną karierę.

Dmitrij Rogozin utknął we włazie czołgu, podczas sesji fotograficznej. Źródło: pikabu.net

Kreml wysłał jego, człowieka nienawidzącego Zachodu, do Brukseli, jako specjalnego przedstawiciela Rosji przy NATO. Później został wicepremierem odpowiedzialnym za przemysł zbrojeniowy. Mógł realizować swoją drugą pasję: rodzinne zamiłowanie do broni i munduru. Uwielbiał wizytować różne zakłady zbrojeniowe. Obowiązkowo w mundurze. I brać udział w strzelaniach i manewrach.

Kiedy w 2014 r. zaczęła się wojna na Ukrainie, Rogozin postanowił zrobić sobie “groźną” sesję fotograficzną w czołgu. Jednak kiedy wszedł do czołgu T-90, nie mógł się później z niego wydostać, utknął we włazie kierowcy. Później wzywał miłośników gry „World of Tanks” by zgłaszali się do jednostek pancernych armii. Kiedy USA i UE wpisały go na czarną listę, Rogozin odgrażał się: czołgi wizy nie potrzebują!

Przemysłu zbrojeniowego jednak nie uzdrowił. Przeciwnie, coraz więcej było słychać o korupcji i defraudacjach przy dużych projektach badawczych. Tymczasem Rogozin tworzył fantomowe struktury, jak np. front wsparcia obronności, czyli konglomerat organizacji nacjonalistycznych, kozaków i związków zawodowych przemysłu obronnego. Mieli oni wspierać obronność. W rzeczywistości otrzymywali znaczne środki na promocję idei patriotycznych, a sam Rogozin konsolidował swój elektorat. Pewnie dlatego po tegorocznych wyborach prezydenckich i rekonstrukcji rządu Putin przesunął go na odcinek kosmiczny. I tak Rogozin został władcą rakiet.

Kosmiczna korupcja

Roskosmos to ogromne imperium: dziesiątki instytutów naukowych i ośrodków badawczych, kosmodromy i fabryki produkujące rakiety i podzespoły dla urządzeń używanych w eksploracji kosmosu i lotnictwie. W tzw. federalnym programie kosmicznym na lata 2016-2025 Roskosmos ma zagwarantowaną astronomiczną kwotę 1,5 tryliona rubli.

Ale kosmiczna jest również skala nadużyć i korupcji. Niedawno Aleksiej Kudrin z izby obrachunkowej (odpowiednik polskiej NIK) ocenił po audycie w Roskosmosie, że zmarnotrawiono i wyprowadzono 760 mld. rubli ( ok. 10 mld. euro).

Czytajcie więcej:

W ciągu ostatnich lat w Roskosmosie nie raz miały miejsce czystki wśród dyrektorów i menedżerów.

Start rakiety Proton M z należącego do Roskosmosu kosmodromu Bajkonur. Źródło: vedomosti.ru

Największe dochody zawsze generowały trwające latami projekty budowy rakiet. Roskosmos chce zarabiać na komercyjnych lotach rakiet z satelitami komunikacyjnymi. Popyt na tego typu usługi na świecie jest ogromny, a Rosjanie mają najtańsze technologie, bazujące jeszcze na sowieckich projektach. Jednak gigantyczna skala nadużyć i marnotrawstwa pieniędzy powoduje, że nawet ogromny potencjał naukowy i możliwości produkcyjne rosyjskiego przemysłu kosmicznego przynoszą serię wstydliwych porażek.

Czytajcie więcej:

Sztandarowy produkt rosyjskiego przemysłu kosmicznego, rakieta Proton M ustąpiła produkowanej przez prywatną, amerykańską firmę Space X rakiecie Falcon-9. Pierwsza katastrofa rakiety Proton-M miała miejsce w 2010 r. Trzy lata później kolejny Proton z satelitami komunikacyjnymi na pokładzie wybuchł na kosmodromie Bajkonur w Kazachstanie. W 2014 r. problemy ze startem miała nowsza rakieta, Angara 1. W tym samym roku Proton M zgubił satelitę na orbicie. Rok później tuż po starcie spalił się kolejny Proton z meksykańskim satelitą na pokładzie. Problemy mają również starsze i bardziej sprawdzone rakiety typu Sojuz.

Po każdej katastrofie trwały śledztwa, które nie przynosiły specjalnych efektów, poza wnioskami, że ktoś w czasie produkcji rakiet coś zaniedbał. Dmitrij Rogozin obiecuje jednak, że zrobi w Roskosmosie porządek. Wczoraj obiecał również, że najdalej w 2028 r. wyśle z nowego kosmodromu „Wostocznyj” nad Amurem naddźwiękową, załogową superrakietę na księżyc, a potem na Marsa. A potem już tylko krok, od zbudowania w kosmosie pierwszych, rosyjskich osiedli.

Czytajcie również:

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności