Putin zdobył dwa kutry i holownik, ale straci dużo więcej w Rosji i na świecie


Rosja chce zawłaszczyć Morze Azowskie i namieszać w ukraińskiej polityce. Prowokacja w Cieśninie Kerczeńskiej wcale nie musi jej w tym pomóc, a może zaszkodzić.

Dość szybko po przechwyceniu przez rosyjskich komandosów dwóch ukraińskich kutrów i holownika, media z Moskwy zaczęły oskarżać Kijów o prowokację. Potem Maria Zacharowa, rzeczniczka MSZ, nazwała incydent „bandycką prowokacją” Ukrainy i wzywała społeczność międzynarodową do debaty w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz potępienia Ukrainy. Debata się odbyła. Tyle, że potępiona została Rosja. Pojawiły się apele o odblokowanie przejścia przez Cieśninę Kerczeńską. Rosyjskie media zareagowały z furią, oskarżając USA o prowadzenie antyrosyjskiej polityki i wspólne z Ukrainą prowokowanie niebezpiecznych sytuacji.

Oczywiście narracja typu “wszyscy przeciw nam”, nie jest niczym nowym. Właściwie jest od czasu do czasu potrzebna Władimirowi Putinowi, żeby umacniać w Rosjanach przekonanie, że są otoczeni wrogami. Groźny incydent na morzu będzie wykorzystany nie tylko przez Petra Poroszenkę w ukraińskich rozgrywkach przedwyborczych, ale i przez Władimira Putina, by poprawić kiepskie nastroje Rosjan.

Putin ciągle spada

Według sondażu Centrum im. Jurija Lewady przeprowadzonego jeszcze w październiku, aż 61 proc. Rosjan uważa, że Władimir Putin odpowiada za problemy stojące przed krajem. Dziś na Putina głosowałoby 56 proc. Rosjan (rok temu 66 proc.). A tylko 10 proc. respondentów sądzi, że prezydent wszystko robi dobrze. To efekt wzięcia przez Putina odpowiedzialności za nieudaną reformę emerytalną.

Ale również skutek kumulacji władzy w rękach Putina. Tego, już nikt w Rosji nie ukrywa i nie udaje, że oprócz prezydenta jest jeszcze jakiś ośrodek władzy. Dodatkowo stagnacja w gospodarce, wysokie ceny i poczucie międzynarodowej izolacji pogłębiają apatię Rosjan. Kreml marzy o takich wynikach sondaży, jakie miał tuż po aneksji Krymu. Wówczas na fali euforii poparcie dla Putina przekraczało 80 proc.

– Oczywiście do incydentu na morzu nie doszło, bo Putinowi spadają sondaże, ale niewątpliwie Kreml wykorzysta sytuację, by podgrzewać nastroje w Rosji – mówi Witalij Portnykow, kijowski publicysta.

Tym razem propagandowa nawałnica w rosyjskich mediach nie przyniesie efektu. Zdobycie trzech niewielkich jednostek uzbrojonych w małokalibrowe działka jest dość kiepskim powodem do euforii. Tym bardziej, że już następnego dnia po incydencie spadł kurs rubla (z 65 do 67 rubli za dolara), a niektóre kraje Zachodu, np. Niemcy, zapowiedziały możliwość rozszerzania antyrosyjskich sankcji.

Putin nie może więc zdyskontować incydentu na arenie wewnętrznej. Owszem, pozostający pod wpływem propagandy Rosjanie odpowiedzialność za sytuację zrzucają na Ukrainę. I wierzą, że są niesprawiedliwie osaczeni przez Zachód. Ale podobny efekt można by osiągnąć innymi narzędziami propagandowymi. Dlatego Putin będzie starał się zdyskontować incydent na morzu bardziej na arenie międzynarodowej.

Siła i kłamstwo

Rosyjskie media sytuację po wydarzeniu w Cieśninie Kerczeńskiej przedstawiają jednoznacznie: Ukraińcy dopuścili się celowej prowokacji, bo Poroszenko potrzebuje nieustannie udowadniać, że jest zagrożony przez Rosję. Przegłosowane wczoraj w Kijowie wprowadzenie stanu wojennego tylko na miesiąc i jedynie w graniczących z Rosją i Naddniestrzem dziesięciu obwodach Ukrainy zaskoczyło rosyjskie media.

Ukraińscy marynarze są zmuszani do wygłaszania oświadczeń, że celowo prowokowali Rosję. Źródło:censor.net

Wcześniej grzmiały, że Poroszenko za pomocą stanu wojennego chce przesunąć wybory. Wybrany przez ukraińskie władze wariant nie łamie natomiast konsytytucyjnych terminów i wybory prezydenckie odbędą się, jak zaplanowano, 31 marca. Oczywiście incydent jest rozgrywany w ukraińskiej polityce. I będzie wykorzystywany przez obóz prezydencki.

– Rosjanie mają rację, Ukraina jest zagrożona i prowadzi wojnę obronną, ale to nie my prowokujemy incydenty, tylko oni, żeby nas dzielić i wpływać na ukraińską politykę – tłumaczy Witalij Portnykow.

W rosyjskich mediach pojawiły się „przecieki” z przesłuchań porwanych ukraińskich marynarzy. Stoi za nimi FSB, która zmusiła Ukraińców do wygłaszana oświadczeń. Na nagraniach recytują wyraźnie wyuczone teksty, że świadomie i celowo naruszyli granicę morską Rosji. Nie potwierdzają tego zdjęcia satelitarne, a poza tym Ukraina nie uznaje aneksji Krymu, więc i granic morskich Rosji wokół półwyspu.

Ale to jest przekaz dla Rosjan i przeciwników Poroszenki na Ukrainie. Oraz dla Zachodu. I to głównie na arenie międzynarodowej rosyjska dyplomacja będzie teraz rozgrywać mozolnie narrację pt. Poroszenko prowokuje, bo boi się przegrać wybory, a więc jest niewiarygodny.

– Po Gruzji, Krymie, po strąceniu boeinga, po Donbasie i Syrii, kto uwierzy Putinowi? – mówi Portnykow i dodaje – Oni żyją w świecie fantazji, łudzą się, że jeszcze ktokolwiek im wierzy.

Po wojnie z Gruzją w 2008 r., czy aneksji Krymu, czy katastrofie malezyjskiego boeinga, zestrzelonego nad Donbasem, Moskwa rozmywała odpowiedzialność i mnożyła wersje wydarzeń, oskarżając ofiary swoich działań o prowokację. Także teraz nie należy spodziewać się innej polityki. Tyle, że to już zgrana płyta i poza twardymi zwolennikami i klientami Kremla mało kto się na nią nabierze.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności