Putin się nie cofnie i będzie brutalny


Pacyfikacja opozycyjnych manifestacji w Moskwie pokazała, że skończył się okres pozornych ustępstw i niezdecydowania władz. Postawiły na ulubioną kartę każdej autorytarnej władzy: przemoc.

Arytmetyka ostatnich manifestacji w Moskwie brutalnie pokazuje, jak zdeterminowane są obie strony sporu o demokrację w Rosji. I jak ogromna dysproporcja je dzieli. Policja w sobotę zatrzymała 1373 manifestantów . Kolejni znaleźli się na komisariatach w niedzielę wieczorem zatrzymani, kiedy przyszli pod szpital, w którym leczono Aleksieja Nawalnego. Lider opozycji aresztowany i skazany na 30 dni jeszcze przed sobotnimi manifestacjami wylądował w szpitalu z dziwnymi objawami zatrucia. Władze ściągnęły w sobotę znaczne siły policji, OMON-u, gwardii narodowej (Rosgwardia). Policja przeprowadziła rewizje w telewizji Dożd. Zatrzymani byli główni opozycjoniści. W tym Lubow Sobol, współpracowniczka Aleksieja Nawalnego, której zabroniono kandydować w wyborach do moskiewskiej rady miasta 8 września. Właśnie z powodu zablokowania opozycji zaczęły się protesty. Mimo brutalności policji wcale się nie skończyły. Opozycja wzywa na kolejną akcję pt. „Dopuszczajcie!” już w najbliższą sobotę. Pewne jest, że władze spacyfikują ją jeszcze brutalniej.

Wideo
Policja zatrzymała w Moskwie 1373 zwolenników demokracji
2019.07.28 09:33

Koniec manewru odwrotu

Od wiosny ubiegłego roku Władimir Putin jest w nieustannej defensywie. Marcowe wybory w 2018 r. były ostatnim sukcesem Putina. Potem 76 proc. poparcie z wyborów dramatycznie topniało. Zaczęło się od ogłoszenia planów reformy emerytalnej. Zakładała ona wydłużenie wieku przejścia na emeryturę. W tym czasie sondażowe wskaźniki poparcia dla Putina sięgnęły rekordowo niskich 58 proc. I ciągle spadały. W sierpniu rok temu Putin cofnął się po raz pierwszy. Wziął na siebie pełną odpowiedzialność za reformę emerytalną i częściowo, choć dość pozornie zliberalizował ją. Potem seryjnie składał obietnice socjalne. Pozorne ustępstwa dotknęły nawet drakońskich kar za krytykę władz w internecie. W styczniu sondaże ośrodka im. Jurija Lewady mówiły, że poparcie dla Putina spadło do nieco ponad 33 proc., a 45 proc. Rosjan uznawało, że sprawy w państwie idą w złym kierunku.

I to ten drugi trend okazał się gorszy dla Kremla. Kamuflowane podwyżki cen żywności, narastająca stagnacja gospodarcza (o czym mówi np. wzrastający odsetek niespłacanych kredytów) i kolejne katastrofy z którymi państwo słabo sobie radzi (jak np. wybuch gazu w bloku w Magnitogorsku) pogłębiały depresję. Nawet kontrolowane przez władzę media od czasu do czasu wlewały w przestrzeń publiczną informacje o aferach korupcyjnych w służbach specjalnych, czy wśród urzędników. Choć ujawnianie afer jest bronią w wojenkach kremlowskich koterii i narzędziem kanalizacji społecznych emocji, to tym razem wpływały one jedynie na pogarszanie opinii o rządach Putina. Zresztą sam rosyjski prezydent, świetny niegdyś w gaszeniu wizerunkowych pożarów, tym razem zaspał. Na swoich konferencjach prasowych opowiadał o nowych rodzajach broni i wygrażał Zachodowi. A kiedy wreszcie zorientował się i postawił akcenty na sprawy socjalne, robił to w dość drętwy i mało przekonujący sposób, zanudzając statystykami obietnic ile wybuduje szkół, szpitali itd.

W ciągu ostatniego roku w całej Rosji wybuchały lokalne bunty – np. przeciw budowie wysypisk śmieci, budowie cerkwi w parku w Jekaterynburgu, czy korekcie granic między republikami na Kaukazie Północnym. Regionalne władze z trudem radziły sobie z ich opanowaniem. Partia władzy Jedna Rosja kiepsko radziła sobie w regionalnych wyborach. Aż przyszedł czas na najważniejsze w tegorocznym cyklu wybory do moskiewskiej dumy (rady miasta). Wybory w mateczniku liberalnej opozycji. Tam, gdzie jak wiadomo klasa średnia od dawna marzy o zmianie władzy. I władza tym razem postanowiła się nie cofać.

Ekonomia autorytaryzmu

Kreml wyciągnął nauczkę z serii niepowodzeń w regionach. Przegrywał np. w obwodach irkuckim, Chakasji, czy innych regionach. Jedna Rosja, partia władzy traciła tam na rzecz „koncesjonowanej” i kontrolowanej za cenę synekur opozycji: komunistów z KPRF czy niby-nacjonalistów z LDPR. Czy inaczej mogłoby być we wrześniu w Moskwie, gdyby do wyborów dopuszczono liberalną opozycję od Aleksieja Nawalnego? Zwłaszcza, że według ostatnich sondaży poparcie dla kremlowskiej partii w stolicy to nieco ponad 22 proc. Putin postanowił nie dopuścić do takiej sytuacji. Gdyby w wyborach wystartowała Lubow Sobol, czy Ilia Jaszyn, trzeba by było uruchomić cały aparat propagandowy i machinę wyborczych manipulacji. Władza musiałaby kreować kontrkandydatów. Prowadzić nagonkę w mediach, czy wreszcie uciekać się do manipulacji w trakcie samych wyborów.

Władza ma potężny aparat bezpieczeństwa lepiej przygotowany do kampanii wyborczej w Moskwie, niż struktury partii Jedna Rosja. Źródło: Фото – Белсат

Zablokowanie opozycji teraz, w okresie wakacyjnym, jest po prostu tańsze. Mniej kosztowna jest pacyfikacja protestów za pomocą tysięcy policjantów, niż kolejne ustępstwo i wpuszczenie opozycji na listy wyborcze. Tak przynajmniej kalkuluje Kreml. Liczy na to, że brutalne pacyfikacje ostatecznie wytopią energię protestu, zniechęcą do nich „zwykłych” ludzi. Okroją masowe demonstracje do grupki najbardziej zdeterminowanych. A wtedy za pomocą prowokacji władze doprowadzą do radykalizacji protestu, by pokazać go potem w telewizji, jako działania wywrotowe, sponsorowany z zagranicy majdan. To dlatego o sobotnich marszach w Moskwie główne stacje kremlowskie na razie milczą. Są zbyt liczne, by je pokazywać. Pokażą je, kiedy będą niewielkie i radykalne. Czy tak będzie okaże się już w najbliższą sobotę. Wtedy będzie widać, czy ostatnia brutalność władz przyniosła efekty.

Wiadomości
Nawalny opuścił szpital i trafił do aresztu. Lekarze stwierdzili zatrucie
2019.07.29 15:19

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności