Przełamując stereotypy: Korespondentka Biełsatu szukała cygańskiego barona


Iwan Marcinkiewicz, cygański baron z podgrodzieńskich Paszkowicz

Czy Cyganie jedzą jeże? Dlaczego romskie kobiety noszą długie spódnice? Jak wyglądają wesela i pogrzeby? Dlaczego kiedyś podróżowali wozami, a teraz żyją w domach? O tym wszystkim rozmawialiśmy z cygańskim starostą ze wsi Paszkowicze i jego siostrą.

W poszukiwaniach prawdziwego cygańskiego barona udaliśmy się do miasteczka Raduń, gdzie dziś mieszka około 10 romskich rodzin. Tam jednak odesłano nas do sąsiedniej wsi Paszkiewicze. Murowany dom, który nam wskazano, niczym nie różnił się od gospodarstw białoruskich rolników. Wokół niego także biegają kury, a w ogródku bawią się dzieci. Szczekanie psa wywabiło z domu na oko pięćdziesięciolatka, który na pytanie o dom cygańskiego barona smutno się uśmiechnął.

– Jaki baron? Ich już dawno nie ma i nikt ich nie słucha – powiedział nam gospodarz. – Młodzież żyje teraz zupełnie inaczej. Wcześniej słowo barona było prawem. Człowiek powinien naprawdę zasłużyć, by go wybrali i podporządkowali się mu. A teraz cygańskiego życia już prawie nie ma. Teraz wszyscy żyją w takim systemie, jak i wy.

Wnuki Iwana Marcinkiewicza.

Jak się okazało, niegdysiejsza „posada” cygańskiego barona Raduni i okolic odeszła w przeszłość. Teraz rodziny wybierają starszego – poważanego i mądrego człowieka, do którego idzie się po radę, i który rozwiązuje spory.

„Matka urodziła mnie w lesie pod choinką”

Po tym, jak poprosiliśmy go, by opowiedział nam, jak kiedyś i jak dziś żyją białoruscy Cyganie, gospodarz zaprosił nas do domu. Nazywa się Iwan Marcinkiewicz. Urodził się w 1952 roku, gdy jego klan mieszkał w taborze na terenie dzisiejszej Litwy. Jego i innych Cyganów osiedlono przymusowo już po śmierci Stalina. Stało się to w 1956 roku, gdy w życie weszła ustawa „O włączeniu do pracy Cyganów zajmujących się włóczęgostwem”.

Synowie Iwana Marcinkiewicza. Zdjęcie z albumu rodzinnego.

Początkowo mieszkali w drewnianych barakach, starając się pozostać razem. Trzymali też konie. Niektórzy pracowali w kołchozie, a inni usiłowali dalej koczować.

Już przed rozpadem ZSRR zarabiali głównie na sprzedaży odzieży z Litwy. Potem pan Iwan zatrudnił się w kotłowni w Raduni, gdzie pracował przez 35 lat. Teraz żyje z 200 rubli emerytury (niecałe 400 złotych) i pomaga wychowywać wnuki.

– Gdy się urodziłem, jeszcze koczowaliśmy. Mieszkaliśmy w namiotach. Matka urodziła mnie w lesie pod choinką. Młodsze siostry już w szpitalu. Było nas siedmioro. Biegaliśmy boso. Brałem kawałek cukru, zmoczyłem, posypałem cukrem i leciałem. Trzymaliśmy konie. Cyganki wróżyły. Teraz zarabiają głównie mężczyźni, a wtedy zarabiały przeważnie kobiety. Żebrały, prawdę mówiąc. Życie lekkie było, nie to, co teraz. Teraz moi synowie mieszkają w miastach. Dwaj synowie w Rosji, jeden w Polsce pracuje, wszyscy na budowach. Jest jeszcze córka, ale jak to u nas mówią, córka to już cudzy chleb. Wychodzi za mąż i należy do rodziny męża.

„Cygańska kobieta musi wstawać przed teściem”

Druga, już pełnoletnia córka Iwana, nie planuje jeszcze małżeństwa. Wcześniej Cyganki wychodziły za mąż w wieku 15-16 lat. Teraz nie śpieszą się ze ślubem, robią wesele nawet w wieku 20 czy 25 lat. Nie po drodze jest im też z rejestrowaniem małżeństw.

– Mając 15 lat sama jest jeszcze dzieckiem. Trzeba ją wychowywać. Jak jest u nas? Gdy cygańska kobieta wyjdzie za mąż i zamieszka w domu męża, powinna rano wstawać wcześniej, niż wstaje teść. Chłop śpi, ona powinna się podnieść i przygotować jedzenie. Mężczyźni obudzili się, zjedli i poszli. Teraz młodzi mieszkają już osobno, ale kiedyś wszyscy żyli w jednej chacie. Kobiety miały więcej problemów, niż mężczyźni – mówi pan Iwan.

„Jeśli dziewczyna nie pójdzie do ślubu jako dziewica, będzie to hańba dla rodziców”

W wieku 15 lat za mąż wyszła siostra Iwana, Śniażana, z którą poznał nas gospodarz. Ona też jest już na emeryturze. Wcześnie została wdową, ale miała już wtedy siedmioro dzieci i ósme w drodze.

Wszystkie wychowała dzięki pomocy rodziny. Tak działa cygańska solidarność – gdy komuś przydarzy się bieda, wszyscy zbierają się razem i decydują, co robić i jak pomóc. Jeśli potrzeba pieniędzy, na polecenie starszego wszyscy je gromadzą, jeżeli konieczna jest obrona – mężczyźni zbierają się i idą rozwiązać problem.

Śniażana, rodzona siostra Iwana Marcinkiewicza.

Pani Sniażana opowiedziała nam, jak cygańskie dziewczęta wychodzą za mąż.

– Jak mówi nasza tradycja, najważniejsze, by dziewczyna była cnotliwa. Zakładamy jej sukienkę, organizujemy wesele. Stare Cyganki powinny określić, czy młoda zasługuje na szacunek. Młodych odprawiamy na godzinę czy dwie, nie ma różnicy, czy w dzień, czy w nocy. Długo spać im nie dajemy. A potem wynosimy zakrwawioną pościel. Jeżeli krwi nie było, to nie była już dziewicą. I wtedy narzeczony może z niej zrezygnować. Ale jeśli pan młody popełniał wcześniej błędy, to starsi żądają, by żył z nią i nie krzywdził. Nasze dziewczęta wychodząc za mąż bardzo mocno trzymają się swoich mężczyzn – mówi Sniażana. – Oczywiście staramy się żenić swoich, ale różne to wychodzi. Ja sam pierwszy raz ożeniłem się z Polką. Ale nie wyszło nam. Nasze dziewczyny są inne. Oddane rodzinie męża. Nie zdradzają. A teraz młodzież wychodzi i za Rosjanki, i za Polki. Ale najlepiej by było, by ze swojego narodu. Teraz wszyscy poznają się w internecie i przez internet żenią – dodaje pan Iwan.

„Bez długiej spódnicy – to nie Cyganka”

Rzuca się w oczy, że pani Śniażana i jej dwie córki noszą spódnice po kostki.

Córka pani Sniażany przygotowuje posiłek.

– To tradycja. Nie przyjęto u nas w spodniach chodzić. Jeśli dziewczyna jest panną, to jeszcze może. Ale jak wyjdzie za mąż, to nie. Nie powinna nosić spódnicy krótszej, niż za kolano i odsłaniać piersi, bo to hańba. Kobiety były u nas święte. Nie można ich było obrażać, krzywdzić, ale wiedziały, jak się ubierać. Teraz oczywiście noszą się różnie. A jeszcze wcześniej, pamiętam, że moja mama nie brała się za gotowanie bez chustki. Gdyby do jedzenia trafił włos, to byłaby bardzo mocno ukarana. Bez chustki nie można chodzić. U nas w rodzinie było z tym bardzo ostro – tłumaczy pan Iwan.

Czy Cyganie jedzą jeże?

Siedząc przy prawdziwym cygańskim baronie, nie mogliśmy nie zapytać o jeden z najpopularniejszych stereotypów. Czy Cyganie jedzą jeże?

– Starsi ludzie jedli. Ja sam już nie próbowałem, z obrzydzenia. A kiedyś mieliśmy nawet psy, które chodziły i jeży szukały. I tylko w lesie, bo w mieście czy na cmentarzu nie można, bo są nieczyste. A leśne jeże uważano za bardzo zdrowe. Przecież jeż żywi się wężami.

„Jeśli skłamał przed świętym obrazem, to mogiła”

Rodzina Iwana Marcinkiewicza wyznaje katolicyzm. W każdym pokoju wiszą obrazy święte. W rodzinnym albumie są zaś głównie zdjęcia ze ślubów i chrztów. W Boże Narodzenie i Wielkanoc rodzina tradycyjnie zbiera się razem, by podzielić się opłatkiem lub stuknąć jajkiem. Jak mówi pan Iwan, wiara jest bardzo ważną częścią życia. Bóg jest tez obecny podczas cygańskich sądów.

Zdjęcie rodzinne z chrztu córeczki Iwana Marcinkiewicza

– Znamy Cyganów z całej Białorusi. Bywają różne zatargi, rozprawy. Trzeba jeździć i wyjaśniać, kto zawinił. Mamy swoje prawo. Jeśli człowiek przyznał się do winy, naprawimy jego błąd. Tak samo, jeśli wziąłby do rak ikonę i przysiągł – dla nas jest to najwyższe potwierdzenie jego prawdomówności. Jeśli jednak skłamał, nie będzie mu wybaczone do końca życia. Nikt więcej nie uwierzy takiemu człowiekowi i nie będzie z nim rozmawiać.

Tradycyjne pochówki

Niestety, Cyganie zupełnie nie chronią przedmiotów swojej kultury materialnej. Wcześniej, po śmierci człowieka zgodnie z tradycją palono wóz z wszystkimi jego rzeczami. Dziś pali się tylko odzież. Mówiąc o pochówku, pan Iwan spluwa trzy razy przez lewe ramie.

– Gdy ktoś umrze, palimy wszystkie jego ubrania. Nie kładziemy też nieboszczyka do pustego dołu. Najpierw kładziemy dywan, potem trumnę też przykrywamy dywanem. Na grób można też położyć monetę. Nazajutrz po pogrzebie idziemy na cmentarz „budzić nieboszczyka”. Wypominki robimy po 30 dniach i po roku – tłumaczy Iwan Marcinkiewicz.

Jacz dewłesa!

Jedynym, co Cyganie bezwzględnie przekazują z pokolenia na pokolenie, jest język. Bez względu na to, że dzieci nie nauczą się go w szkole, nie piszą w nim i nie czytają książek, to słyszą go od dzieciństwa i używają do końca życia. Ich matki i babcie opowiadają w nim bajki, kłócą się, żartują i śpiewają piosenki.

– Nie mamy cygańskiego alfabetu. A skąd się ten język wziął, ja sam nie wiem. Mówią, że Cyganie przyszli z Indii. Ale nikt nie wie, gdzie nasza prawdziwa ojczyzna. Chciałbym, byśmy mieli swoje pismo, by był nasz cygański kraj. Jesteśmy przecież rozrzuceni po całym świecie. Jaki człowiek nie chce mieć swojej ojczyzny? By była w nim dobra praca, fabryki – mówi pan Iwan.

Na pożegnanie poprosiliśmy, by powiedział nam kilka słów po cygańsku, by następnym razem przywitać się w ich języku. Podajemy króciutki słowniczek:

Łaczo dewes! – Dzień dobry!

Ma tut kamum. – Kocham cię.

Parikerou – Dziękuję.

Pasa style – Proszę bardzo (smacznego).

A na pożegnanie: Jacz Dewłesa! – Z Bogiem!

Paulina Walisz, pj/belsat.eu

Aktualności