Prawdziwi wyborcy – za nieistniejącego kandydata. Takie rzeczy tylko w Odessie?


Nie tylko – w Kijowie również. Ukraińscy „telefoniczni chuligani”, czyli tzw. prankerzy zorganizowali tam fałszywe wiece wyborcze, chcąc zdemaskować proceder opłacania akcji politycznych. Teraz mają kłopoty.

Ołeh przejeżdżał rowerem w pobliżu głównego placu Odessy. Przed pomnikiem księcia de Richelieu zobaczył tłum ludzi. Podjechał do nich, żeby zobaczyć, co się dzieje:

– Zapytałem: „Co tak stoicie, co będziecie robić?” Zaczęli się rozglądać, śmiać i mówić, że przyszli poprzeć swojego kandydata.

W tłumie Ołeh spotkał znajomą. Powiedziała mu, że nikt ze zgromadzonych nie zna się nawzajem – przyszli „z ogłoszenia” w internecie. Jacyś również nieznani im ludzie obiecali im pieniądze za udział jakiegoś (też nieznanego) kandydata na prezydenta. Zostawili nawet numer telefonu.

Ale tych, którzy przyszli, oczekiwała nieprzyjemna niespodzianka. Cała akcja była inscenizacją. Kiedy ludzie zbierali się przed pomnikiem, dwóch prankerów obserwowało ich przez uliczny system kamer internetowych. Odbierali telefony od zdziwionych „uczestników wiecu” i prowadzili relację na żywo w internecie.

Wymyślony był też kandydat, którego mieli poprzeć zebrani. Nikomu nawet nie wpadło do głowy, żeby czegokolwiek o nim się dowiedzieć lub chociażby wpisać jego nazwisko do internetowej wyszukiwarki.

– Przyszliście zarobić, czy poprzeć kandydata?

– Zarobić popierając kandydata…

– Znacie jego program?

– Nikt nie dawał nam się zapoznać z żadnym programem…

– To jeszcze trochę postójcie – takie absurdalne dialogi mogli usłyszeć wszyscy oglądający relację online.

Ludmyła handluje pamiątkami w pobliżu pomnika. Jej stragan dobrze widać z kamery internetowej. „Dowcipnisie” zaczęli wysyłać uczestników zwołanego przez siebie zgromadzenia do niej – rzekomo to ona miała wypłacać pieniądze za udział w akcji.

– Podchodzili do mnie i pytali: „Pani jest Maria Serhijewna?” Podchodzili po kilka razy, a ja nie mogłam zrozumieć, o kogo chodzi! – mówi sprzedawczyni.

Naciągnąć w ten sposób dało się kilkaset osób. Stali pod pomnikiem ponad godzinę, ale nie doczekali się ani organizatorów, ani obiecanych pieniędzy. A prankerzy powiadomili im potem, że… ich kandydat na prezydenta… miał wypadek:

– Dwóch narkomanów siedziało za kierownicą. Do tego we dwóch na jednym siedzeniu. I zderzyli się z naszym autokarem – wymyślali na gorąco nowe okoliczności autorzy całego zamieszania. – Stoimy, wyjaśniamy, policja przyjechała.

– To znaczy, że nie ma sensu stać?

– Tak, trzeba wszystko przenieść na jutro…

Podobną akcję zorganizowano w Kijowie. Tam prankerzy również chcieli dać nauczkę uczestnikom płatnych akcji politycznych. Przyznają teraz, że nie oczekiwali takiej zmasowanej reakcji na swój dowcip, a tym bardziej – takiej naiwności ze strony miłośników łatwego zarobku.

– Jakkolwiek absurdalnie wyglądałaby taka sytuacja, to ludzie i tak za ten tysiąc hrywien są gotowi wszystko łyknąć i stać dalej – mówią.

Teraz jednemu z żartownisiów (temu, który podał numer telefonu), grożą nieznajomi. Boi się o swoje życie i zdrowie, chociaż wcześniej skutecznie i bez konsekwencji dla siebie demaskował m.in. telefonicznych naciągaczy i innych kombinatorów.

Wsewołod Ananiew, cez/belsat.eu, zdj. justus.com.ua

Aktualności