Alaksandr Tarajkouski zginął wieczorem 10 sierpnia podczas protestów w pobliżu stacji metra Puszkinskaja. Osierocił 3-letnią córkę.
Białoruskie MSW informowało, że mężczyzna zmarł z powodu ran odniesionych w wyniku wybuchu bomby domowej roboty, którą usiłował rzucić w stronę milicjantów. Ładunek miał mu wybuchnąć w ręku.
Jednak cytowani przez portal TUT.by świadkowie twierdzą, że mężczyzna nie miał w ręku żadnej bomby, a zginął od wybuchu granatu hukowego, rzuconego ze strony kordonu OMONu. Tarajkouski został ciężko raniony w pierś i umarł od krwotoku. Z kolei BBC informuje, że Tarajkouski zginął od wystrzału.
W sieci pojawiło się nagranie, na którym widać, jak żołnierze oddziału specjalnego KGB Alfa lub MSW Ałmaz strzelają do stojącego na skrzyżowaniu samotnego mężczyzny, który pada na ziemię.
Dziś w południe czasu białoruskiego (godz. 11 czasu polskiego) na miejscu śmierci uczestnika protestów zbiorą się ludzie, by go pożegnać. Rodzina poprosiła bowiem o nieprzychodzenie na nabożeństwo pogrzebowe, by nie przekształciło się ono w polityczny miting.
W czwartek kwiaty na miejscu śmierci mężczyzny złożył polski ambasador i inni przedstawiciele krajów UE.
jb/belsat.eu