„Pośladki miały kosmiczny czarno-fioletowy kolor”. Relacja zatrzymanego w Mińsku


“Ścieżki zdrowia”, metodyczne bicie, układanie ludzi warstwami na podłodze, zmuszanie do przyjmowania niewygodnych pozycji, głodzenie, odmawianie wody i na koniec błyskawiczne wyroki. Taki los spotkał tysiące zatrzymanych uczestników protestów i przypadkowych przechodniów

Wciąż pojawiają się nowe osób, zatrzymanych w pierwszych dniach powyborczych manifestacji. Wielu z nich opowiada o torturach, jakim byli poddawani.

Andrej po opuszczeniu aresztu.
Zdj. własne

Andrej (imię zmienione) został zatrzymany w Mińsku wieczorem 11 sierpnia, gdy jechał samochodem z przyjacielem. Przytaczamy jego relację:

Oddali kilka strzałów gumowymi kulami do kierowcy, rozbili przednią szybę. Poraniły nas szkła. Wywlekli nas z auta, bijąc przy tym. Potem wsadzili do więźniarki i nadal bili. Kierowca źle się poczuł, więc wezwali pogotowie. Mi opatrzyli rękę pociętą przez szkło. Potem od nowa – kopali i bili pałkami po plecach.

Potem wsadzili następnych. Byli to chłopcy z dredami. Obrażali ich, nazywali zwierzętami, a nożami obcinali dredy. Jednemu z nich pocięli skórę aż do czaszki– rana miała pięć centymetrów, a może i więcej. Ludziom z długimi włosami obcinali też kucyki. Leżeliśmy na podłodze. Kładli nas warstwami. Nade mną było jeszcze pięć takich warstw. Omonowiec chodził po nas, deptał i bił pałką. Potem więźniarka odjechała. Chłopcy mówili, że zostali schwytani pod Stellą (potoczna nazwa obelisku poświęconego bohaterstwu mieszkańców Mińska podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – przypisek: Biełsat).

Wiadomości
Tortury i brak pomocy. Jak białoruskie służby łamią prawa człowieka?
2020.08.16 17:16

Wszystkich nas wypędzono z samochodu i kazano biec do autokaru między rzędami omonowców, którzy nas tłukli pałkami. Kiedy wychodziłem z więźniarki, jakiś omonowiec uderzył mnie kilkakrotnie pięścią w twarz. Mógłby mnie znokautować jednym ciosem, ale chciał mi zadać inne obrażenia – bił w okolicach oka i skroni. W autobusie znów leżeliśmy na podłodze. Dziewczyny siedziały na fotelach. Ktoś powiedział, że zanim się pojawiliśmy, bili po nogach. Wtedy do środka wszedł jakiś omonowiec i zaśpiewał kilka wersów „Pieremien” (piosenki protestów – Belsat.eu). Szybko podstawili inną więźniarkę, a nas znowu przegonili między szpalerami funkcjonariuszy.

Andrej po opuszczeniu aresztu.
Zdj. własne

O ile pierwsza więźniarka była zwykłą ciężarówką, to w tej były oddzielne miejsca dla zatrzymanych. Wpychali nas do nich, jak śledzie do beczki. W mojej klatce były cztery osoby. Tlen docierał do nas przez wąziutką szczelinę w drzwiach. Jakiś chłopak zwyczajnie zemdlał, więc dmuchali mu w twarz, by miał choć trochę tlenu.

Przyjechaliśmy do aresztu na ul. Akreścina, a tam znowu musieliśmy biec między szpalerami omonowców. Kazali nam przykucnąć z rozpostartymi rękami pod ścianą. Tych, którzy nie chcieli lub nie mogli – bito. Potem kazali uklęknąć. Po kucaniu moje nogi były zdrętwiałe i nie byłem w stanie. Już mieli do mnie podbiec, ale rękami ściągnąłem nogi do siebie i opadłem na kolana. Zraniłem przy tym kolano, gdyż trafiłem na kamień.

Nie wiem, jak długo pozostawaliśmy w takiej pozycji. Był tam mężczyzna w wieku 40 – 50 lat, który krzyczał, że jest obywatelem Armenii. Upokarzali go, obrażali, nazywali terrorystą. Chodziły tam kobiety, pytały o nazwiska i gdzie kogo zatrzymano. Te informacje miały się podobno znaleźć w protokołach.

Następnie zagonili nas do betonowego „wiadra” – pomieszczenia z kratami zamiast dachu. Tam kazano nam włożyć osobiste rzeczy do worków na śmieci. Telefon odebrali mi jeszcze w więźniarce; potem okazało się, że ktoś zmienił moje hasła na Facebooku i nie mogłem się zalogować do Telegramu. Było nas tam jakieś 70 – 80 osób. Przez prawie cały czas staliśmy i tylko co jakiś czas ktoś pytał, czy może usiąść. Wypuszczono nas stamtąd dopiero po południu – staliśmy tak około 12 godzin. Przez ten czas do toalety wypuścili tylko 9 osób. Przynieśli ze sobą jakieś 5 litrów wody na 70 ludzi. Dla wszystkich nie wystarczyło.

Bliscy zatrzymanych pod aresztem na ul. Akreścina w Mińsku. 13. lipca 2020 r.
Zdj. Belsat.eu

Ludzie byli bez butów, w szortach, koszulkach. Mi w bluzie, dżinsach i T-shircie było zimno. Inni byli znacznie bardziej rozebrani. Jak mi mówili później, w sąsiednim „wiadrze” jeden facet w ogóle był w samych majtkach i spędził tam ponad dobę. Wpierw zapędzili ich do dusznego pomieszczenia, a potem zaproponowali wyjście na spacer. Wepchnęli do „wiadra” i powiedzieli, że to będzie długi spacer.

Po południu rozdzielili nas po celach. Nas, w celi przeznaczonej dla 5 osób, było 25. W innych było prawie 40. Pod koniec dnia dali nam owsiankę, kilka bochenków chleba (około 2,5 kromki na osobę) i herbaty. Obiecali zupę, ale jej nie dali.

Mieliśmy trudności z oddychaniem, bo powietrze dochodziło tylko przez okno, którego nie mogliśmy do końca otworzyć. Prosiliśmy strażników i oni obiecali, że je otworzą, ale nikt nic w tej sprawie nie zrobił. Był z nami starszy człowiek z wysokim ciśnieniem. Wezwaliśmy do niego ratownika medycznego, ale on stwierdził, że tu nie widzi problemu – problemy mają w innych celach.

Karetka wywożąca poranionych z aresztu na ul. Akreścina w Mińsku.
Zdj. Vot-tak.tv / Belsat.eu

Na pryczach spaliśmy po dwóch. Inni spali też na podłodze, pod pryczami. Miejsca wystarczyło na styk. Spaliśmy tak z granatowymi plecami i obitymi bokami. Pośladki niektórych były wprost kosmiczne – czarno-fioletowe; nie zwykłe siniaki, ale cały tyłek był jednym, wielkim siniakiem; albo siny pas na całych plecach.

W celi udało mi się kawałkiem mydła obmyć ręce, poranione w trakcie zatrzymania.

Milicjanci wystrzelili w szybę samochodu, której odłamki poraniły ręce Andreja

W nocy zaczęli przychodzić i zabierać pojedynczych ludzi. Nasze okna wychodziły na ulicę i widzieliśmy, że ludzie wychodzą bardziej obici, niż zwykle. Ponoć solidnie ich tłukli przed wypuszczeniem. Nas też wywołali na korytarz i podsunęli do podpisu protokoły.

Potem rozprawa: dwójka – sędzia i prokurator oraz ludzie w klatce. Sędzia skazywała zwykle na 10 do 15 dni. Później wyciągnęli od nas 16 osób, więc zrobiło się luźniej. Dołożyli jednak kolejnych, którzy nam opowiedzieli, jak było w innych „wiadrach”. Szczególnie mocno bito chłopca w koszulce z napisem „Organizator legalnej akcji”; kazali mu krzyczeć „Kocham OMON!”. Według współwięźniów, złamali mu miednicę. Oficer dyżurny na piętrze nie chciał wezwać pogotowia, ale ratownik wezwał. Popadł w obłęd i zabrali go na wózku.

Foto
Szesnastolatek w śpiączce po “spotkaniu” z milicją
2020.08.15 21:30

Po rozprawie wyprowadzili nas na dziedziniec i postawili twarzą do ściany, z rękami za plecami. Staliśmy tak od popołudnia do nocy. Było nas tam jakieś 100 osób. Komendant, który sprawdzał listy, był zdziwiony, że sędzina nas wszystkich skazała na więzienie, bo wcześniej tylko dwóm – trzem dano grzywny za złamanie przepisów ruchu drogowego. Pozostali byli nigdy nie karani.

Tam już nas normalnie prowadzali do toalety, dawali wodę do picia, ale zmuszano nas do stania przez około sześć godzin. Kiedy się ochłodziło, strażnicy pozwolili się trochę poruszać, by pobudzić krew. A że wszyscy byli pobici, każdy ruch był bardzo bolesny.

Noc pod aresztem na ul. Akreścina w Mińsku.
Zdj. Belsat.eu

Potem zawieźli nas dalej. Podczas transportu wszyscy się bardzo baliśmy, że nas znowu przepuszczą przez szpalery pałkarzy.

Z ulicy Akreścina zatrzymanych przewożono w nocy do budynku poprawczaka w Słucku, gdzie pozwolono się umyć. Tam dla wszystkich były łóżka, karmili dwa razy. Po obiedzie 13 sierpnia zaczęli zwalniać, jeśli zatrzymany podpisał dokument, w którym wyrażał żal za udział w protestach.

Piotr Sidarowicz, aa, md/belsat.eu

Aktualności