Pochodząca z Soligorska Alena Kolikawa, administratorka profilu „Armia z narodem”, opowiedziała o swoim aresztowaniu, o presji psychologicznej i zastraszaniu przez białoruskie siły bezpieczeństwa.
Kolikawa ma 41 lat, jest indywidualnym przedsiębiorcą. Zajmuje się wynajmem mieszkań. Kobieta nigdy nie była zaangażowana w działalność polityczną, nie brała udziału w protestach. Jak twierdzi, Soligorsk nie jest miastem protestów, bo to miasto górnicze, gdzie wszyscy w miarę dobrze zarabiają.
Jednak Alena od dawna chciała zmian w kraju:
– Pod tą władzą żyję od 26 lat. Chcę innego życia dla mojego dziecka. Nie chcę, by władza była dziedziczona na Białorusi, jak w Korei Północnej. Nie chcę, żeby Wicia (najstarszy syn Łukaszenki – belsat.eu) był naszym następnym prezydentem, potem Dzima (średni syn – belsat.eu), a potem Kola (najmłodszy syn – belsat.eu). W tym roku poczułam, że teraz coś musi się zmienić w tym kraju.
Pod koniec czerwca 2020 roku Alena Kolikawa dołączyła do popularnego kanału „Armia z narodem” na komunikatorze Telegram. Kto był twórcą kanału, na którym dominowały opozycyjne nastroje — kobieta nie wie. Nie spotkała „w realu” żadnego z jego administratorów.
– Linki zaproszeń do tego kanału zostały rozdystrybuowane we wszystkich czatach i kanałach. Zainteresowałam się i na początku byłam tylko zwykłym subskrybentem, jednak kilka dni później zostałam mianowana administratorem. Żebyście zrozumieli: administratorzy zostali tam wybrani całkowicie losowo. Oczywiście ten, kto mówił radykalne rzeczy, nie został dopuszczony do administrowania, a ci, którzy pisali sensowne rzeczy, mogli zostać mianowani administratorami – wyjaśnia.
Liczba subskrybentów szybko rosła. Jednak pod koniec czerwca rozpoczęły się aresztowania zarówno administratorów kanału, jak i jego użytkowników. Gdy Alena się o tym dowiedziała, ogłosiła na kanale „ewakuację” – wezwała ludzi do rezygnacji z subskrypcji. Następnego dnia, 9 lipca, zgłosili się do niej pracownicy Głównego Zarządu ds. Walki z Działalnością Przestępczą i Korupcją MSW, występującego na Białorusi pod skrótem GUBAZiK. Według funkcjonariuszy, Kolikawa była 13. osobą zatrzymaną w ramach śledztwa w sprawie kanału „Armia z narodem”.
Alena Kolikawa mieszka w domu jednorodzinnym. Rankiem 9 lipca odebrała telefon od mężczyzny, który rzekomo chciał wynająć od niej mieszkanie. Kiedy wyszła z domu, aby oddać klucze, zobaczyła, że ośmiu funkcjonariuszy GUBAZiKu w cywilnych ubraniach biegnie w jej stronę. Nakaz przeszukania zawierał cztery artykuły kodeksu karnego, w tym art. 342 (czyny rażąco naruszające porządek publiczny).
– Moralnie byłam gotowa. Kiedy ludzie zaczęli znikać z czatu, zdałam sobie sprawę, że będę następna – przyznaje.
Kiedy agenci weszli na podwórko, z domu wyszła trzyletnia córka Aleny.
– Dziecko w majtkach i podkoszulku wybiegło boso. Wiadomo – poranny chłód, a ona jest nieubrana. Automatycznie podbiegam do niej, żeby zaprowadzić ją do domu, a ludzie z GUBAZiKu podbiegają do mnie, krzycząc, żeby mnie zakuć w kajdanki — mówi kobieta.
Kolikawą przewieziono do Mińska, do siedziby GUBAZiKU.
– Rzucili teczkę z wydrukami na stół przede mną, machali nimi przed moim nosem. Krzyczeli, aby podać hasło do laptopa i telefonu i aby opowiedzieć o innych administratorach — mówi.
Kobieta nie chciała współpracować, została więc przewieziona do komisariatu dzielnicy Centralny Rajon, gdzie postawiono jej oficjalnie zarzuty popełnienia „drobnych czynów chuligańskich” (art. 17 ust. 1 kk). Zgodnie z protokołem, w budynku GUBAZiKU kobieta miała „zachowywać się niewłaściwie”: przeklinać, krzyczeć, wymachiwać rękami. Stawianie zarzutów o niewłaściwe zachowanie jest standardową procedurą używana przez białoruską milicję, by zalegalizować takie arbitralne zatrzymania. Według Kolikawej, kiedy milicjant wypełniał protokół, wsunięto mu małą notatkę:
– Spojrzał na mnie i krzyknął: „O, polityczna! Twarzą do ściany, ręce za plecami ”. Założyli mi kajdanki i wyprowadzili na dziedziniec, żeby zaczekać na więźniarkę.
Kolikawa przenocowała w areszcie na ulicy Akreścina w Mińsku. W celi panowało zimno nie do zniesienia. Nie dostała ani materaca, ani poduszki, ani nic do przykrycia.
– Czułam się, jakby w celi było z 8 stopni. Siedziałam na gołej pryczy, ściskając palce u nóg, które zupełnie zlodowaciały i chowałam głowę w kolanach, aby się ogrzać własnym oddechem. Nie podano jedzenia i wody. Miałam ze sobą małą, półlitrową butelkę wody i oszczędzałam ją przez cały dzień. To była prawdziwa tortura — mówi.
Następnego dnia Centralny Sąd Rejonowy ukarał Kolikawą grzywną w wysokości 405 rubli (ok. 620 zł). Jednak przy wyjściu z sądu została ponownie zatrzymana i przewieziona do siedziby GUBAZiKu. Jak twierdzi, była tam przesłuchiwana, zastraszana i obrażana. Żądano od niej pójścia na współpracę i podania informacji o innych administratorach kanału.
– Był tam mały pokój, może 3 na 6 metrów, a ich było około 10. Otoczyli mnie, ryczeli, przeklinali. To był dla mnie szok! Jeden z funkcjonariuszy powiedział mi: “gdybyś był mężczyzną, to bym….” Zagrozili, że zabiorą dziecko; obiecali, że córka pójdzie do sierocińca i nie będzie wiedzieć, kim jest matka. Były też inne, obraźliwe stwierdzenia. Mówili, że chłop by mi się przydał, żebym się spod niego nie mogła wyczołgać i nie miała czasu na zajmowanie się polityką… – wspomina kobieta.
Według Kolikawej pracownicy MSW również używali technik siłowych, by wydobyć zeznania. Opisuje, że funkcjonariusz Waler Wysocki ścisnął jej kręgi szyjne i kilkakrotnie uderzył ją w plecy dłonią, żądając haseł do kont. Jednak kobieta znowu odmówiła. W rezultacie Kolikawa napisała notę wyjaśniającą, że nikogo nie zna, nie brała w niczym udziału i do niczego nie wzywała. Została wypuszczona wieczorem 10 lipca.
– Przy rozstaniu powiedzieli mi: “broń Boże, żeby twoja twarz pojawiła się gdzieś na „Wiaśnie” (portal obrońców praw człowieka – belsat.eu) lub w Biełsacie. Wtedy, następnym razem, to nie my, ale OMON przyjedzie do ciebie. I od razu będą bić”.
Tego samego wieczoru Alena wróciła do Soligorska. Zaskoczyło ją, że sąsiedzi tak bardzo się o nią martwili, że nawet rozpoczęli dyżury pod jej domem, by nikt nie podrzucił jakiegoś kompromitującego materiału.
– Nie spałam przez dwa dni, przez dwa dni byłam bez jedzenia i wody, prawie zemdlałam. Podchodzę do domu i widzę stojących tam ludzi. Podeszli do mnie, zaczęli mnie przytulać: „Lena, jesteśmy z tobą, jesteśmy po twojej stronie.” Z całej ulicy przybiegali ludzie, wyrażając swoje wsparcie. Byłam pod dużym wrażeniem. Kupiłam ten dom zaledwie 2 lata temu i nawet nie znałam wszystkich sąsiadów. Podziękowałam im, weszłam do domu, od razu padłam i zasnęłam. Nie miałam nawet siły, by pójść pod prysznic — przyznaje.
Jednak prześladowania Aleny na tym się nie skończyły. 21 lipca Kolikawa została wezwana do rejonowego komisariatu w Soligorsku. Milicjanci wyjaśnili, że rzekomo chcą jej zwrócić skonfiskowane laptopy. Na miejscu jednak została ponownie zatrzymana przez pracowników GUBAZiKu i przewieziona do Mińska, do Komitetu Śledczego.
Jak się okazało, tym razem zatrzymano ją w ramach „sprawy Cichanouskiego”. Ten popularny bloger został aresztowany i oskarżony o organizowanie zamieszek i przeszkadzanie Centralnej Komisji Wyborczej. Kobieta miała „we wcześniejszym porozumieniu” działać z Siarhiejem Cichanosukim, Mikałajem Statkiewiczem i innymi więźniami politycznymi, a 29 maja podczas zbiórki podpisów „przeprowadzić działania rażąco naruszające porządek publiczny”.
– Tak naprawdę nie znałam tych ludzi, nawet nie korespondowałam z nimi w internecie. Oczywiście wiedziałam, że jest taki polityk Statkiewicz, jest bloger Cichanouski… Słyszałam nazwiska pozostałych, bo już wtedy byli uznani za więźniów politycznych. A ja nawet nie wiem, jak większość z nich wygląda – przyznaje Alena.
Ponadto Kolikawej nawet nie było w Grodnie 29 maja. Od marca była w samoizolacji i nigdzie nie wyjeżdżała. Kanał „Armia z narodem” powstał zaś dopiero 26 czerwca.
21 lipca umieszczono ją w areszcie tymczasowym przy ulicy Akreścina. Następnego dnia, 22 lipca, została przesłuchana na komisariacie przez śledczego Komitetu Śledczego, w obecności dyżurnego prawnika.
Według Kolikawej śledczy poprawnie przeprowadził przesłuchanie i dokładnie zapisał jej zeznania. Jednak po przesłuchaniu pracownik GUBAZiK ponownie przyszedł do niej do aresztu i tam rozmowa toczyła się już bez prawnika. Funkcjonariusz przywiózł z powrotem teczkę z wydrukami prywatnych wiadomości, w których podkreślono poszczególne frazy – opisuje. Zajął się szczególnie jedną z prywatnych wiadomości, które kobieta napisała do przyjaciela.
– Byłam zdenerwowana i napisałam pół żartem, że mam naostrzone widły. A oni się tego uchwycili. Odpowiedziałam im więc, że mieszkam na osiedlu domków, a widły to tylko moje narzędzie rolnicze. I on przez półtorej godziny groził mi, że mnie zamkną i że mi odbiorą córkę — mówi.
Jednak Kolikawa ponownie nie zgodziła się na współpracę z GUBAZiK-iem i poradziła, by funkcjonariusze już nie przyjeżdżali i nie marnowali jej podatków. 24 lipca Alena została zwolniona.
– Szczerze mówiąc, kiedy zostałam wezwana z celi, byłam pewna, że zostanę przeniesiona do aresztu śledczego. Jednak mnie wypuścili. Pozostaję podejrzaną, mam obowiązek stawiać się na przesłuchania już przy pierwszym wezwaniu, chociaż nie nakazali podpisać zobowiązania o nieopuszczaniu miejsca zamieszkania — twierdzi.
Adwokat Aleny Kolikawej 29 lipca skierował do Prokuratury Generalnej skargę na działania funkcjonariuszy GUBAZiK-u. Kobieta zamierza również odwołać się od decyzji sądu w sprawie grzywny za rzekome wykroczenie.
Ihar Ilasz, jb/ belsat.eu