Co roku w maju państwa byłego ZSRR zalewa fala propagandy dotyczącej zwycięstwa w II wojnie światowej. W ostatnich latach Rosja wykorzystuję tę rocznicę do narzucenia państwom regionu swojej wersji historii o tym, jak „faszyści napadli, a wojsko sowieckie cały świat uratowało”.
Jednak wersja ta w żaden sposób nie odpowiada białoruskiej pamięci o tych wydarzeniach. Na czym polega różnica? Wojna dla Białorusi nie zaczęła się w 1941 roku.
Gdy wybuchła II wojna światowa, Białoruś była podzielona na dwie połowy. Jej wschodnia część wchodziła w skład ZSRR, a zachodnia w skład II RP. W związku z tym pierwszy wrogi wystrzał na Białorusi rozległ się nie 22 czerwca 1941 roku, a 1 września 1939 roku. Dziesiątki tysięcy Białorusinów służyły wtedy nie w sowieckiej, a w polskiej armii.
Minęło 17 dni od niemieckiego ataku na Polskę, w czasie których Białorusini wraz z Polakami mężnie walczyli z nazizmem, którego zwycięzcą tak lubi się nazywać Moskwa. I nagle w plecy wojska polskiego uderzyła armia radziecka. Zupełnie nie po to, by „uratować Zachodnią Białoruś przed niemiecką okupacją”.
Hitler i Stalin uzgodnili swoje działania jeszcze przed początkiem niemieckiej ofensywy. Po pokonaniu i podzieleniu Polski, Berlin i Moskwa podpisały porozumienie, które oficjalnie nazywało się „Umową o przyjaźni i granicy”.
Od razu na terenach zajętej przez bolszewików Zachodniej Białorusi zaczął się masowy terror. Bo czym innym może zakończyć się sojusz nazistów i komunistów?
Główną aspektem wojny dla rosyjskiej propagandy jest walka milionów żołnierzy, dziesiątków tysięcy jednostek sprzętu. Bohaterami wojny są marszałkowie, oficerowie lub żołnierze. Jednak w 1941 roku cała Białoruś została opuszczona przez wojna radzieckie w ciągu kilku tygodni. W ten sposób ominęła ją masowa mobilizacja do Armii Czerwonej. A samo społeczeństwo Zachodniej i Wschodniej Białorusi, pamiętając terror bolszewicki, nie bardzo chciało służyć sowietom. Zacytujmy tylko kilka dokumentów:
Wrogi element […] wyzwolił z więzień ponad 3 tysiące aresztowanych […] strzelał z okien do jednostek i tyłów naszych wojsk, jakie przechodziły [przez miasto], wykorzystując do tego ukrytą broń byłej polskiej armii oraz uzbrojenie porzucone przez nasze jednostki – już 13 lipca o wydarzeniach w Białymstoku napisał komisarz pułkowy Łoś z 3. Wydziału [kontrwywiadu] 10 Armii Radzieckiej.
Meldunek Rady Wojskowej 30. Armii do Rady Wojskowej Frontu Zachodniego o przyczynach oddawania się czerwonoarmistów do niewoli. 6 września 1941 roku. Ściśle tajne. Nr. WS/0069
Rada Wojskowa Armii, analizując fakty zjawiska haniebnego dla wojska – oddawania się żołnierzy do niemieckiej niewoli – wykryła, że znaczna część tych, którzy poszli do niewoli, to według narodowości Białorusini, których rodziny przebywają w okupowanych przez Niemców obwodach.
W armii mają miejsce liczne fakty przechodzenia na stronę niemiecką czerwonoarmistów tej kategorii. Nie tylko pojedynczych osób, ale ostatnio także całych grup.
Na przykład 27 sierpnia w 903. Pułku Strzelców z 8. roty 3. batalionu, która był na pierwszej linii, ze stanowiska przeszła do Niemców z bronią grupa czerwonoarmistów w liczbie 5 ludzi. Wszyscy okazali się Białorusinami z obwodu witebskiego.
W związku z tym w latach 1941-1943 ilość Białorusinów w Armii Czerwonej nie była większa niż liczba Estończyków, chociaż populacja Białorusi była 8 razy większa niż Estonii. Przy czym Estończycy, mówiąc obiektywnie, byli jeszcze bardziej antysowieccy, bo przed zajęciem przez ZSRR mieszkali w swoim niepodległym państwie.
Większość białoruskich mężczyzn, którzy służyli w Armii Czerwonej, została wcielona latem i jesienią 1944 roku, gdy do końca wojny pozostało mniej niż rok. Dzięki temu, choć w 1941 roku mieszkańcy Białorusi stanowili 5 proc. populacji ZSRR, to liczba Białorusinów, którzy zginęli w szeregach Armii Czerwonej wyniosła mniej niż 3 proc.
Białoruska pamięć narodowa o II wojnie światowej nijak nie odpowiada historiografii sowieckiej, rosyjskiej, a nawet oficjalnej białoruskiej.
Opowiada ona o życiu na tyłach walczącej armii. Wehrmachtu. Białoruskie miasta – Mińsk, Homel, Mohylew, Witebsk – przez trzy lata okupacji były regularnie bombardowane przez sowieckie samoloty. Nieliczne niemieckie jednostki tyłowe nie mogły kontrolować tak dużego obszaru, a przeróżne niemieckie instytucje miały różny obraz tego, co z Białorusią robić. W ten sposób na białoruskim terytorium zapanowało swoiste „prawo dżungli” – władzę miał ten, kto był najsilniejszy w okolicy.
Wojna była dla zwykłych Białorusinów oznaczała śmiertelny lękiem przed każdym człowiekiem z bronią, w jakimkolwiek mundurze by on nie był. By przetrwać, trzeba się było przed nim ukryć lub go zabić. Albo współistnieć z nim, wykupić się lub znaleźć wspólny interes. W związku z tym II wojna światowa oznaczała na Białorusi brak jasnego podziału na swoich i obcych – nikt nie był do końca swój. Linia podziały między swoimi przebiegała często przez środek rodziny. Wojna była terrorem: nazistowskim, sowieckim, partyzanckim.
Czy coś takiego jest w oficjalnej rosyjskiej wersji, sprzedawanej Białorusinom? Nie. Nie pisze się o tym nawet w białoruskiej oficjalnej historiografii. A to oznacza, że do dziś nie ma białoruskiego narodowego dnia pamięci o tej wojnie. Dlatego dla wnuków i prawnuków jej uczestników, ważne nie będą dzisiejsze fanfary z okazji Dnia Zwycięstwa, a kilka prawdziwych wspomnień babci czy dziadka.
Alaksandr Hiełahajeu, pj/belsat.eu