Po co Afryka przyjechała do Soczi?


Rosja ma ograniczone możliwości gospodarcze, ale potrafi zyskać sympatię afrykańskich elit tanią bronią i wsparciem politycznym. Putin chce teraz umocnić swoje wpływy w Afryce.

Od wczoraj w Soczi trwa dwudniowy szczyt Rosja-Afryka. Formalnie organizatorami są gospodarze i Egipt (obecnie przewodniczy Unii Afrykańskiej). Do Soczi przyjechały delegacje z 54 państw afrykańskich. W sumie 10 tysięcy ekspertów, członków ekip rządowych, wojskowych, biznesmenów i dziennikarzy. Władimir Putin dopiero co w Soczi dzielił wpływy w Syrii z prezydentem Turcji Recepem Tayipem Erdoganem. Teraz w swoim ulubionym czarnomorskim kurorcie będzie podejmował afrykańskich liderów.

Po Bliskim Wschodzie to kolejny region w który Putin angażuje ogromne siły i pokłada duże nadzieje. W Afryce Rosja prowadzi zastępczą konfrontację z Zachodem i ochoczo wchodzi w koleiny dawnych wpływów sowieckich. Buduje też nowe sojusze w krajach, które do tej pory były kojarzone jednoznacznie z Zachodem. Problem polega na tym, że Rosja nie ma Afryce zbyt wiele do zaoferowania. Pompatyczny zjazd w Soczi ma te niedoskonałości przykryć i pokazać, że Moskwa, jak w czasach Breżniewa, potrafi konkurować z dawnymi mocarstwami kolonialnymi i USA również na Czarnym Lądzie.

Najemnicy i politolodzy

Szczyt w Soczi oficjalnie jest „forum gospodarczym”. Problem w tym, że model współpracy gospodarczej, który Rosja proponuje Afryce jest mocno archaiczny. Przypomina właśnie relacje postkolonialne. Rosja wprawdzie klasycznym mocarstwem kolonialnym nigdy nie była, ale w latach 60., 70. i 80. ZSRR miał w Afryce poważne wpływy i prowadził z Zachodem „zastępcze” wojny np. w Angoli, czy Mozambiku.

W wielu afrykańskich krajach pracowały tysiące sowieckich tzw. „doradców”. Nie tylko wojskowych. Rosja przypomniała sobie o Afryce stosunkowo niedawno. Mimo, że jeszcze w latach 90. w afrykańskich wojnach walczyli rosyjscy najemnicy, oligarchowie sporadycznie robili interesy, a państwowe koncerny sprzedawały broń, to dopiero w ostatnich latach Moskwa zaangażowała się poważnie.

– Aktywność Rosji w Afryce w ostatnich latach była zaskoczeniem dla zachodnich dyplomatów i ekspertów – mówił dla portalu RBK Arnaud Dubien, ekspert lobbującego na rzecz rosyjskich interesów think-tanku L’Observatoire i dodał – Rosja ma sukcesy nie tylko tam, gdzie miała je w czasach sowieckich, np. w Angoli czy Mozambiku, ale i w strefie zachodnich wpływów: w Maroku, Nigerii czy RPA.

Wiadomości
Czego szuka Putin na Madagaskarze?
2019.04.10 15:29

W marcu 2018 r. na Madagaskarze pojawił się desant rosyjskich…PR-owców i politologów. Zawarli umowy na wsparcie PR-owe z sześcioma kandydatami na prezydenta Madagaskaru.

– Zapłacili mi gotówką, w walizce – opowiadał w materiale BBC pastor Andre Christian Mylhol, jeden z kandydatów w wyborach.

Rosyjscy PR-owcy Andriej Kramar i Roman Pozdniakow obiecali pastorowi 5 mln. euro, by wycofał się z wyborów.

Rosjanie działali tak, jak w wyborach w Rosji czy innych krajach byłego ZSRR, gdzie często doradzają politykom. Grupa dziennikarzy śledczych „Projekt” odkryła wtedy, że politolodzy z Madagaskaru to ludzie Jewgienija Prigożyna, nazywanego “kucharzem Kremla” biznesmena z Petersburga i wieloletniego znajomego Władimira Putina.

Prigożyn działa nie tylko w biznesie restauracyjnym, ale też jest właścicielem koncernu medialnego, firm najemniczych i rozległych, choć funkcjonujących w cieniu służb specjalnych interesów w Syrii, czy Afryce. Najemnicy Prigożyna działali m.in. w Sudanie i Republice Środkowoafrykańskiej. W połowie października pojawiły się sensacyjne plotki, że Prigożyn zginął w katastrofie lotniczej w Kongu. Jak się jednak okazało, nie zginął. Żyje, bryluje na szczycie w Soczi i wśród afrykańskich liderów robi kolejne, złote interesy.

Diamenty za broń

W Afryce bardzo aktywny jest inny biznesmen kojarzony z interesami Kremla. Zwłaszcza w miejscach, gdzie rosyjska władza woli działać nieoficjalnie. To Konstantin Małofiejew, nazywany prawosławnym oligarchą, sponsor telewizji Cargrad i szeregu projektów medialnych promujących rosyjski imperializm i nacjonalizm. Na szczycie w Soczi Małofiejew zamierza podpisać umowy dla swojego funduszu inwestycyjnego warte pół miliarda dolarów z afrykańskimi liderami.

Wiadomości
Kucharz Putina znalazł się na celowniku służb USA
2019.10.04 12:24

Aktywni na Czarnym Lądzie Prigożyn i Małofiejew to jednak tylko forpoczta kremlowskich interesów. Te prawdziwe robią rosyjskie koncerny: Łukoil, Rosnieft, Gazprom, Alrosa, Siewierstal, Rosatom i zbrojeniówka. Często schemat wejścia na afrykański rynek jest taki: najpierw pojawiają się doradcy wojskowi i najemnicy pomagający w wojnach domowych, potem eksporterzy broni, a ostatecznie koncerny zajmujące się budową infrastruktury, bądź wydobyciem surowców uzyskują lukratywne kontrakty.

Od 2014 r. Moskwa podpisała umowy o współpracy wojskowej z 23 (z 54) afrykańskimi państwami. Tak było w Ugandzie, gdzie koncern Rostech najpierw dostarczał broń, a potem podpisał umowę na budowę rafinerii. Rosyjskie możliwości inwestowania w Afryce są jednak ograniczone i nigdy nie będą takie, jakie ma Zachód, czy nowy, dynamicznie rosnący w siłę konkurent – Chiny. W ubiegłym roku rosyjskie obroty handlowe z Afryką osiągnęły 20 mld. USD. Chińczycy sprzedają i kupują za sumę dziesięciokrotnie wyższą.

Dlatego Putin postanowił działać i wykorzystać względnie dobrą koniunkturę, by zbudować nad Afryką polityczną czapę. I pokazać zarówno Zachodowi, jak i Chinom, że Moskwa jest na Czarnym Lądzie poważnym graczem. I biznes, biznesem, ale wtedy gdy dyktatorzy, prezydenci i generałowie z Afryki będą potrzebowali pomocy, to po broń i specjalistów od niszczenia konkurencji mogą zwrócić się tylko do Władimira Putina.

Wiadomości
Rosja rozpycha się na Bałkanach i w Afryce
2019.01.18 14:24

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności