Pierwszy stypendysta - „kalinowiec”: Zmienię nazwisko i pojadę na Białoruś jako Polak


W przededniu dziesięciolecia działalności programu Kalinouskiego* powołanego dla prześladowanej na Białorusi młodzieży, Zmicier Zubro opowiedział Biełsatowi czym różni się Polska od Białorusi i co czeka jego kraj za 10 lat.

Od 2 do 5 lat

Byłem jedną z pierwszych 15 osób, które trafiły do programu: komuś groziła odpowiedzialność karna, komuś – wojsko, komuś – relegowanie z uczelni. Na mnie „wisiał” artykuł jeszcze sprzed wyborów 2006 r.

Sam jestem z Borysowa, a dałem się złapać w Mińsku pod koniec 2005 r., kiedy z kolegą rozklejałem naklejki i malowałem graffiti popierając kampanię „16”. Inicjatywa już po trochu się waliła, ludzie przechodzili do Ruchu „O wolność!”. Obkleiliśmy budynek w samym centrum miasta, a potem okazało się, że to jakaś instytucja państwowa. Zrozumiałem, że poskarżył się na nas ochroniarz.

Mówiąc krótko – dogonili nas. Pojemniki ze sprayem zdążyliśmy wyrzucić, ale znaleźli przy nas naklejki. Położyli nas na ziemię, skuli kajdankami. Nikt nie wiedział co znami robić: najpierw chcieli pisać drobne chuligaństwo, postem postanowili zrobić artykuł 363.2 – „stawianie oporu milicji”. Groziło od 2 do 5 lat.

Nasz prokurator był z Borysowa. Po kilku dniach w areszcie pozwolił nam czekać na sąd w domu, po zobowiązaniu się do niewyjeżdżania z miasta. Chociaż spokojnie mogli zamknąć nas w celi – artykuł był poważny. Myślę jednak, że prukurator widział, że sprawa jest „uszyta” z niczego. Jednak zbliżały się wybory i oni nie mogli po prostu wziąć i wypuścić takich radykałów jak my.

Po rozprawie zadzwonili do mnie z Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiasna”. Powiedzieli, że jest taki program Kalinouskiego i nadaję się wg warunków. Za miesiąc miałem zacząć odbywać wyrok – jechać na „chemię” [rodzaj zesłania na prace przymusowe – belsat.eu] na wieś. Drugim wariantem było szybko zmyć się do Polski. Bezpośrednio jechać tam nie mogłem z powodu podpisanego zobowiązania. W końcu pod koniec maja pojechałem do Moskwy, stamtąd do Kijowa. Kilka dni mieszkałem w biurze „Pory” – wciąż popularnej po Pomarańczowej Rewolucji.

Do rodziców wciąż przychodzą gliny

Na Białorusi nie było mnie już 9,5 roku. Do dziś przed wyborami do domu przychodzi jakiś glina, rozmawia z rodzicami, chodzi po sąsiadach i pyta, czy nikt mnie nie widział.

Rodzice przyjeżdżają do mnie raz na rok. Z babcią nie widziałem się cały ten czas. Dziadek zmarł. Z dalszymi krewnymi też się nie widziałem, ale rozmawiamy przez skype. W tym sensie było trudno, ale już jedna trzecia życia minęła w Polsce, więc się przyzwyczaiłem.

Podczas niedawnego zjazdu „kalinouców” porozmawiałem z Iną Kulej [przewodnicząca Komitetu Pomocy Represjonowanym „Solidarność” – belsat.eu]. Powiedziała, że Statkiewicza wypuścili, że nowych politycznych Łukaszence nie opłaca się wsadzać, więc i moja kwestia też może się rozwiąże.

Mam kartę stałego pobytu, za 9 miesięcy dostanę polskie obywatelstwo. Może zmienię nazwisko i pojadę na Białoruś jako Polak. Ale i tak nie bezpośrednio, ale przez Rosję.

Bardzo chcę zobaczyć bliskich, ale w prokuraturze wzięli moje odciski palców i mogą mnie znaleźć. Sądzę, że do wyroku nic mi nie dodadzą, po prostu będę musiał odsiedzieć to, co dali wtedy. Ale z polskim obywatelstwem będzie łatwiej – zawsze mogę wrócić tutaj.

Na samym początku prosiłem o pozostawienie mnie w Warszawie, ale biuro programu skierowało mnie do Białegostoku, żebym studiował zarządzanie turystyką. Nauki nie ukończyłem, nie zdałem drugiej sesji. Zrobiłem sobie przerwę, potem poszedłem na Uniwersytet Warszawski na kulturoznawstwo na wydziale filologii białoruskiej. Otrzymałem tytuł bakałarza i postanowiłem pojechać do Krakowa – studiować historię na Uniwersytecie Jagiellońskim.

W trakcie nauki zacząłem dorabiać na pewnej międzynarodowej stronie internetowej jako redaktor: wstawiałem tam wiadomości. Pracowałem 4-5 godzin dziennie, więc nie przeszkadzało to w nauce. Za to doświadczenie to pomogło mi po studiach – w Polsce jest bardzo trudno znaleźć pracę absolwentom wyższych uczelni.

O pracy w Polsce

Kiedy zacząłem szukać pracy zauważyłem, że wszystkie ofert są z Warszawy. Zacząłem wysyłać wiele listów do stołecznych firm. Pewnego razu napisałem specjalne CV i list motywacyjny do strony Kwejk.pl.

Znalazłem ich biuro, poszedłem tam i zastałem dyrektora. Od razu powiedziałem im, że potrzebują newsów z rosyjskiego internetu. Posłuchał, zgodził się i już po 2 tygodniach zaprosił mnie do pracy.

Jestem jednym z 9 moderatorów. Wstawiam materiały, robię gify z kadrów różnych filmików, wrzucam filmy na własny odtwarzacz, obrabiam zdjęcia w Photoshopie. Pracują też z nami dwaj graficy. Kiedy trzeba zrobić z fotografią coś poważniejszego, można poprosić ich o pomoc. Pracujemy nie tylko ze śmiesznymi, ale również poważnymi wiadomościami. Teraz czyta się dużo o uchodźcach. W Polsce zmieniła się władza – o tym czytają. A jeśli chodzi o wiadomości z Rosji, to Polacy lubią oglądać wypadki nagrane na rejestratory wideo.

Robię dla strony bardzo dużo: zdarza się, że siedzę w pracy nawet po 10 godzin. Z kolegami mam świetne stosunki, stałem się częścią zespołu. Na przykład ostatnie urodziny obchodziłem w pracy. Odwiedzamy się nawzajem, możemy pograć w biurze na x-boksie, w piątek dyrektor stawia nam piwo.

Gdyby program Kalinouskiego w ogóle nie powstał, miałbym dwa warianty. Pierwszy – odsiadka. Ale po czymś takim można naprawdę cofnąć się w rozwoju. Drugi – ukrywać się w Rosji. Jestem ze wschodu Białorusi, moja matka swego czasu jeździła do Rosji na zarobki, miała tam jakichś znajomych. Najprawdopodobniej teraz mieszkałbym i pracował gdzieś tam.

Myślałem, że ukończę studia i wrócę odsiedzieć swoje

W Polsce spodobało mi się, że jest ładnie i jednocześnie panuje pewna prostota. Samochody są takie zwyczajne. Wydaje się, że to Europa – wszyscy powinni jeździć mercedesami, ale okazało się, że nikt tu nie szpanuje. I sami ludzie są prostsi w obejściu. Kiedy na Białorusi jakaś baba na bazarze walnie cię torbą, to nigdy nie przeprosi, a tu – bez problemu. Nawet jak jakiś osiłek niechcący potrąci drobnego chłopaka, to przeprosi. Kultury w Polsce jest więcej.

Pierwsze trzy lata w Polsce myślałem, że ukończę studia i wrócę – odsiedzieć swoje. Specjalnego wyboru nie było. Pomagał mi przyjaciel, oskarżony z tego samego artykułu. Wspieraliśmy się nawzajem. W ogóle w Warszawie nie brakowało Białorusinów. Przyzwyczaiłem się jakoś stopniowo: znajdowałem gdzie dorobić, pracowałem jako barman. Zachowały się we mnie pewne białoruskie zwyczaje, pojawiły pewne polskie.

Teraz jestem człowiekiem pozbawionym wyboru: znajduję się tu nieprzerwanie tyle czasu, że nie mogę sobie wyobrazić, że przeprowadzam się na Białoruś. Nie wiedziałbym pewnie, co tam robić. Osobiście mi program bardzo pomógł. Gdyby go nie było, to pracowałbym pewnie jako jakiś kierowca w Rosji.

Zmian na Białorusi nie będzie jeszcze przez 10 lat

Z każdym rokiem białoruska opozycja wygląda coraz bardziej słabo i absurdalnie, coraz mniej ludzi uczestniczy w wiecach. Łukaszenka opozycji się nie boi, nie ma konkurentów, nie ma sensu trzymać wszystko twardą ręką. Wypuścił politycznych, wycofano sankcje przeciw niemu, zagarnął pod siebie wszystko co chciał. Wydaje mi się, że po Kazachstanie Białoruś jest najbardziej komunistycznym krajem. Nie uważam, że nasz kraj stanie się nagle europejskim, w tym sensie wszystko jest stabilnie. Myślę, że Łukaszenka będzie rządzić jeszcze dwie kadencje. A potem pozostawi swoich ludzi, których będzie bardzo trudno usunąć.

Gdybym miał możliwość powrotu i pomóc ojczyźnie po upadku naszej dyktatury, kiedy coś się zmieni, to pojechałbym z radością. Może zastanowię się nad jakimś biznesem z Białorusią. Ale na razie nie chcę wróżyć.

Zauważyłem, że dzisiejsza młodzież, w tym młodzi „kalinoucy” coraz częściej rozmawiają po białorusku. Wcześniej była to oznaka wsi lub opozycji, a teraz to po prostu normalne: jesteśmy z Białorusi i rozmawiamy po białorusku. Wydaje mi się to świetną sprawą. Jako historyk myślę, że język wróci i nabierze jeszcze mocy.

Rozmawiał Dzianis Dziuba, belsat.eu Zdjęcia autora i z archiwum Zmitra Zubro

*Informacja Biełsatu:

W marcu 2006 roku polski rząd zatwierdził 300 stypendiów dla Białorusinów, którzy nie mogli zdobyć wykształcenia w kraju. Pierwszego roku na naukę do polskich uczelni pojechało 244 „kalinouców”. Nie wszyscy zdali pierwszą sesję: kursy przygotowawcze trwały tylko dwa miesiące, a egzaminów wstępnych nie było. Niektórzy trafili więc na seminaria do najwybitniejszych polskich profesorów wprost z miasteczka namiotowego w Mińsku.

Zmicier Zubro obronił tytuł magistra historii Uniwersytetu Jagiellońskiego i pracuje obecnie jako moderator jednego z najpopularniejszych rozrywkowych portali internetowych w Polsce.

Aktualności