„Pan Tadzio” z Zaniewicz: znachor, który chciał być księdzem


Zdj. Wasil Małczanau/belsat.eu

Dlaczego w epoce technologii cyfrowych tak popularni są znachorzy, zamawiacze i szeptunki? Odwiedziliśmy i poznaliśmy kilkoro z nich. W pierwszym reportażu przedstawiamy pana Tadeusza, który leczył lnem.

Mieszkańcy okolic Zaniewicz na Grodzieńszczyźnie z szacunkiem nazywają Tadeusza Zaniewskiego „panem Tadziem”. Zaniewskich jest tu sporo, a o samej miejscowości wspominała jeszcze Eliza Orzeszkowa w „Nad Niemnem”.

Wieś jest katolicka, więc nic dziwnego, że w domu wszędzie wiszą święte obrazy, a na stoliku stoi figurka Matki Boskiej. 93-letni gospodarz choruje i prawie nie wstaje. Ale nas przywitał radośnie i chętnie zgodził się na rozmowę.

Zdj. Wasil Małczanau/belsat.eu

Zapewnia, że teraz „już nic nie robi”. Bo ksiądz zabronił. Ale wcześniej przyjeżdżali do niego potrzebujący nawet z Odelska, Dębowej i Indury. Nawet ze zwichniętą ręką czy nogą niewyleczoną przez lekarza.

– A w kościółku naszym, kiedy skończyłem 90 lat, jak mi dziękowali! Całowali, ściskali… – wspomina. – Przecież niczego od nikogo nie brałem, Bóg mi świadkiem. Tylko na chwałę Bożą. A ksiądz zabronił. Płakałem na spowiedzi. Powiedziałem, że przyzwyczaiłem się pomagać.

Zdj. Wasil Małczanau/belsat.eu

Dla starego człowieka ten zakaz stał się prawdziwą tragedią. Bo chociaż Kościół twierdzi, że siły pomagające leczyć ludzi mogą pochodzić od złych duchów, to pan Tadzio przekonuje, że prosił o pomoc tylko Matkę Boską i Jezusa Chrystusa. A leczył lnem.

Zdj. Wasil Małczanau/belsat.eu

– Brałem len taki jak włosy, siwy. Kiedyś sialiśmy sami. Biorę trochę siwego lenku i wiję sznureczek. Przędę, przędę, potem trochę zawiążę i przewiążę rękę albo nogę. A wtedy się przeżegnam i powiem: „Boże, w imię Twoje zaczynam leczyć, ale nie ja leczę, tylko ręce moje”.

Po tych słowach i trzech zdrowaśkach pan Tadzio podpalał len i żegnał się jeszcze raz. Chory modlił się razem z nim. Tak znachor z Zaniewicz leczył np. różyczkę.

Zdj. Wasil Małczanau/belsat.eu

A co z innymi przypadłościami – np. z „przestrachem”? Chodzi o przypadki, gdy gwałtownie przestraszone dziecko przestawało spać w nocy, lub moczyło się.

– Od przestrachu nie leczyłem – mówi pan Tadzio. – Sam jeździłem do Stasia Misiuka z Ejsmont. On ugniatał kulki z chleba i kładł na ramiona. Ale nie pytałem, co i jak. Mały byłem jeszcze…

Swojego „fachu” uczył się od felczera o imieniu Stanisław. Felczer leczył wszystkich w okolicy, a rodzice Tadeusza byli gościnni. Ojciec chętnie napełniał Stanisławowi kieliszek podczas tych wizyt.

– Stanisław był miłym człowiekiem i wszystko mi opowiadał. Jeszcze młody byłem, jak zacząłem leczyć. Ze 40 lat miałem – wspomina pan Tadzio.

Zdj. Wasil Małczanau/belsat.eu

A leczył nie tylko ludzi, ale też bydło. Szydłem. Najpierw prosił Matkę Boską o pomoc, a potem nakłuwał skórę zwierzęcia – między łopatkami, bok, ogon i uszy.

– W kołchozie naczelnicy dużo krów trzymali. Dawali zastrzyk, jednak krówki kładły się i nie podnosiły. Wtedy przyjeżdżali po mnie. A ja, jak tylko nakłuję, to na drugi dzień dochodzą do siebie. Zwłaszcza cielątka.

Władza radziecka po cichu korzystała więc z usług znachora, chociaż oficjalnie potępiała takie praktyki nie mniej niż księża. A tymczasem całe swoje życie pan Tadeusz służył przy kościele w Ejsmontach. Najpierw chciał być duchownym i nawet miejscowy proboszcz wyrobił mu papiery, żeby pojechał do Polski, do Częstochowy.

– A w Częstochowie ksiądz zaczął mnie pytać, czy mam zaświadczenie, że jestem zdrowy. Mówi: „ciężko u nas w klasztorze, my tylko młodych i zdrowych bierzemy”.

Tadeusz wrócił z niczym do domu: w młodości zapadł na gruźlicę i usunięto mu jedno płuco.

– Przysiągłem więc naszemu księdzu Maciejewskiemu, że się nie ożenię, że będę żył w domu jak zakonnik. Byłem przecież chory. A jeśli znów zachoruję? Żonę zarażę – opowiada o decyzji sprzed lat, która zaważyła na jego życiu.

Zdj. Wasil Małczanau/belsat.eu

A potem zaczął leczyć innych. Lnem, który na Białorusi ma szczególne znaczenie magiczne. Niegdyś wierzono, że odzież z lnu chroni noszącego ją człowieka, a na polu lnu nigdy nie ma złych duchów. Do cerkiewnych świec też używa się knotów z lnu.

Ale to tylko jeden ze sposobów znanych znachorom i szeptunkom z Białorusi. O innych czytajcie w kolejnych reportażach.

Paulina Walisz, cez/belsat.eu

Aktualności