Okręt czy batyskaf? Jak tragedia Kurska niczego nie nauczyła Putina


Śmierć 14 oficerów marynarki na tajnym okręcie podwodnym godzi w dumę imperialną Władimira Putina. Dlatego Kreml szybko stara się przykryć tragedię, używając argumentu tajemnicy.

W sprawie tragedii na rosyjskim okręcie podwodnym 1 lipca prawie nic nie jest jasne. Ministerstwo obrony potwierdziło, że doszło do pożaru akumulatorów. Ale jednocześnie zaprzecza, że to był okręt. I twierdzi, że chodzi o „naukowo-badawczy aparat podwodny”, czyli batyskaf. Batyskafy, które posiada Rosja to jednak małe jednostki, najwyżej kilkuosobowe. W oficjalnym komunikacie podano, że zginęło 14 oficerów i nie wiadomo, czy jednostce było więcej marynarzy.

Chodzi najprawdopodobniej o AS-12 Łoszarik. To tajna jednostka służąca nie tylko do badania dna morskiego, ale i badania, oraz niszczenia wrogich instalacji podwodnych. Kreml zasłania się jednak tajemnicą i tak, jak 19 lat temu po tragedii okrętu Kursk chce przemilczeć temat. Władimir Putin spotkał się wprawdzie przed kamerami z ministrem obrony Siergiejem Szojgu i wysłuchał raportu na temat katastrofy, ale już od wczoraj zajęty jest innymi sprawami i opowiada w mediach o tym… co będzie porabiał na emeryturze.

Okręt utonął

Dziewiętnaście lat temu Władimir Putin dopiero rozpoczynał swoje rządy. Jedną z pierwszych decyzji świeżo zaprzysiężonego prezydenta (w czerwcu) był rozkaz dla Floty Północnej, by zorganizowała duże manewry na Morzu Barentsa, w pobliżu wód norweskich, a więc terytorium NATO. Pierwszych takich od czasu upadku ZSRS. Miały pokazać imperialne ambicje Rosji. Mimo, że rosyjska flota była wtedy w fatalnym stanie, po latach 90., kiedy nie inwestowano w nią nic. Kluczowym elementem manewrów miał być udział Kurska, atomowego okrętu podwodnego klasy 949A (oznaczenie zachodnie Oskar II), nosiciela rakiet do zwalczania lotniskowców i dużych okrętów.

Kiedy 12 sierpnia Kursk nie wynurzył się, Władimir Putin opalał się w swojej nowej rezydencji w Soczi. Nie przerwał urlopu, kiedy admiralicja gorączkowo szukała sposobu na wydobycie wciąż żywych marynarzy ze spoczywającego na dnie morza okrętu. Sparaliżowana brakiem decyzji admiralicja odmawiała przyjęcia pomocy Brytyjczyków, Amerykanów i Norwegów, mimo, że rosyjskie aparaty ratownicze nie były w stanie dotrzeć do Kurska. Kreml przez tydzień odmawiał przyjęcia zachodniej pomocy. Dowództwo marynarki tłumaczyło się tajemnicą i obawą, że NATO pod pozorem pomocy chce poznać tajemnice wojskowe. Kiedy ostatecznie tydzień po zatonięciu, 19 sierpnia Rosjanie przyjęli pomoc Norwegów i ich pojazd ratunkowy, było już za późno.

– Norwegowie w ciągu kilku godzin zrobili to, czego nasza armia nie umiała zrobić przez tydzień. Gdybyśmy wcześniej zwrócili się do nich o pomoc, to być może udałoby się ocalić czyjeś życie – mówił wówczas Siergiej Iwanienko, deputowany opozycyjnej partii Jabłoko.

Na Kursku zginęło 118 marynarzy i oficerów. Ówczesne władze, a więc właściwie te same co dziś, wiele zrobiły, by sprawę tuszować i ukrywać. Uruchomiono cały aparat represji, który dotknął rodziny marynarzy. W przestrzeni publicznej pojawiły się niesamowite teorie spiskowe, np. że Kursk został staranowany przez amerykański okręt podwodny. Na czas tragedii Putin zniknął, wypychając do mediów premiera i ministrów. Dopiero 19 sierpnia oświadczył publicznie, że nie ma szans na uratowanie załogi. Później temat Kurska zniknął z wypowiedzi Putina. Kilka miesięcy później pojawił się nagle, kiedy prezydent wziął udział w talk-show Larry’ego Kinga w telewizji CNN. King zapytał, co się stało z Kurskiem?

Okręt utonął – odparł Putin z tajemniczym uśmieszkiem na ustach i uciął temat.

W 2002 r. rosyjski rząd oficjalnie przyznał, że na Kursku wybuchła torpeda. Dziś, tak jak 19 lat temu Kreml znowu nabrał wody w usta.

Tajemnica słabości

Jeszcze tydzień temu Władimir Putin brylował na szczycie G20 rozmawiając ze światowymi przywódcami. Wcześniej w wywiadzie dla Financial Times pouczał świat, że liberalizm jest zły. Katastrofa na okręcie podwodnym jest dla Putina wybitnie niekorzystna. Uderza w obszar, na którym prezydent czuje się wyjątkowo mocno: potęgę militarną Rosji.

Przecież w marcu przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenckimi na wielkiej konferencji Putin zaskakiwał świat prezentacją nowych rodzajów broni. Wymieniał i pokazywał rakiety hiperdźwiękowe i rakiety z napędem atomowym. Chwalił się, że rosyjska marynarka będzie miała podwodne drony z napędem atomowym, zdolne do pływania na dużych głębokościach. I właśnie najprawdopodobniej wersją rozwojową i doświadczalną koncepcji tego typu uzbrojenia jest AS-12 Łoszarik, okręt na którym zginęło 14 oficerów.

Putin specjalnie zmienił plany, by omówić wypadek na łodzi podwodnej z ministrem obrony.
Zdj. Kremlin.ru

Łoszarik, nazywany niezgodnie z prawdą i eufemistycznie batyskafem, bądź aparatem podwodnym, jest atomowym okrętem podwodnym. Tyle, że przystosowanym do ekstremalnych głębokości. Zdaniem Rosjan, może zejść nawet na głębokość 6 tys. m.

Zdaniem m.in. Pentagonu okręt ma służyć niszczeniu rozłożonych na dnie Atlantyku amerykańskich instalacji wykrywających ruch okrętów podwodnych, albo uszkadzać światłowody, rurociągi i inne instalacje podwodne. Nie jest to nowa koncepcja. Była rozwijana już w ZSRS. Zresztą Łoszarik to konstrukcja z lat 80., którą dopiero dokończono w ostatnich latach.

Czy Putin rzeczywiście nie wyciągnął żadnych wniosków po Kursku? Źródło: kanał Tengu na Youtube

Jego przeznaczenie pokrywałoby się z fantastycznymi wizjami Putina o podwodnych dronach dywersyjnych. Tyle, że Łoszarik nie jest bezzałogowcem. Miał ludzką załogę. O przewadze technologicznej w uzbrojeniu Rosji Putin wspomina zresztą regularnie. Mówił o tym nawet 27 czerwca. Tym bardziej bolesna jest tragedia na okręcie. Pokazuje, że rozwijane w dzisiejszej Rosji technologie z okresu schyłkowego ZSRS bywają bardzo zawodne. Ale jeszcze bardziej pokazuje, że mentalność rosyjskiej armii i władzy nie zmieniła się od czasów Czarnobyla i Kurska ani odrobinę.

Wiadomości
Rosja podała przyczynę wypadku na okręcie podwodnym Łoszarik
2019.07.04 12:06

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności